Kończąc swój poprzedni felieton muzyczny opublikowany w numerze lutowym, zapowiedziałem, że do postaci Johnny’ego Rottena powrócę przy następnej okazji. Wracam zatem, jako się rzekło, i polecam Państwu autobiografię Johna Lydona.
Gniew jest energią, przetłumaczona przez redaktora naczelnego czasopisma „Teraz Rock” (a wcześniej „Tylko Rock”) Wiesława Weissa i wydana w 2015 roku przez In Rock, nie jest pozycją dla czytelników oczekujących od autobiografii wyciągania na światło dzienne sensacji na temat „kolegów z branży” albo też pogłębionej refleksji nad postępowaniem autora, wzbogaconej o barwny opis epoki. Tutaj mamy raczej do czynienia z autohagiografią człowieka, który na każdym kroku stara się przekonywać: „To nie ja, Wysoki Sądzie, to oni – zakłamani, małostkowi i nieprzychylni mojej osobie” (ależ Rotten skląłby mnie za takie postawienie sprawy!).
Z reguły winni są więc wszyscy wokół, tylko nie nasz mały Johnny: to perfidni dziennikarze z premedytacją manipulowali słowami i czynami Lydona, aby ukazać go jako bardzo groźnego wroga panującego ustroju społeczno-politycznego; to policjanci postanowili za wszelką cenę uprzykrzyć mu życie poprzez częste naloty na mieszkanie; to koledzy z Sex Pistols nie docenili, z jak wybitną postacią mają przyjemność występować, dali się zbałamucić Malcolmowi McLarenowi, a kiedy doszło do reunionu Pistolsów w 1996 roku, nie potrafili wyzbyć się dawnych uraz; to w końcu koledzy z Public Image Ltd. przez swoje lenistwo i niezdyscyplinowanie co rusz stawiali istnienie zespołu pod znakiem zapytania i zmuszali Johnny’ego do nieustannego montowania nowego składu. Narkotyki? Owszem, dobrze zaznajomił się z amfetaminą, ale nie na tyle dobrze, aby ktoś mógł o nim powiedzieć: „uzależniony”. Chuligan Arsenalu w okresie nastoletniości? Pewnie, przyłożyło się niejednemu, ale w przeciwnym razie niejeden przyłożyłby jemu. Seks jako część sloganu „Sex, drugs and rock’n’roll”? Tak, okazji było bez liku, ale on zawsze szukał w związkach z kobietami bliskości i stabilizacji.
Skoro więc jedynymi wadami tego chodzącego ideału są zepsute uzębienie (któremu zawdzięcza swój przydomek) oraz katar sienny doskwierający mu nawet w domu na plaży w Los Angeles, dlaczego mielibyśmy poznawać jego historię? Ponieważ są w tej opowieści momenty absolutnie fascynujące, a najciekawiej jest wtedy, gdy muzyka schodzi na dalszy plan lub jest wręcz w ogóle nieobecna. Mamy na przykład poruszający fragment o tym, jak w wieku siedmiu lat Johnny zachorował na zapalenie opon mózgowych, przez pół roku przebywał w szpitalu w śpiączce, a po przebudzeniu doświadczył totalnej amnezji – w odzyskaniu pamięci pomogło mu intensywne czytanie. Mamy fragment o pobycie na Jamajce, dokąd po rozwiązaniu Sex Pistols wysłała Lydona wytwórnia Virgin celem znalezienia ciekawych wykonawców muzyki reggae. Mamy ustęp o pobycie w dublińskim więzieniu Mountjoy (przeznaczonym dla terrorystów z IRA oraz Ulster Defence Association), do którego trafił niesłusznie (a jakże!) za rzekomą napaść na irlandzkiego policjanta. Mamy wątek współpracy z samym Harveyem Keitelem na planie niskobudżetowego włoskiego thrillera Zły policjant z 1983 roku. Mamy także wspomnienia z okresu, gdy razem ze swoją ukochaną żoną Norą Forster (starszą o 14 lat) praktycznie zaadoptowali zaniedbanych nastoletnich synów jej córki Ariane, wokalistki zespołu The Slits. O wszystkim tym Rotten opowiada z urokiem, swadą i humorem, łącząc je czasem z dosadnością (Ricka Wakemana, odpowiedzialnego ponoć za odrzucenie Pistols przed wytwórnię A&M, nazywa „dupkiem grającym żałosną wurlitzerowską muzykę rodem z lodowiska”).
Z wielu postaci pojawiających się w tej historii Johnny bezwarunkowo uwielbia chyba tylko dwie: swoją małżonkę oraz kolegę z czasów młodzieżowej chuliganerki, Johna Stevensa, pseudonim „Rambo”, który został osobistym ochroniarzem, a następnie menedżerem naszego bohatera. Szczególnie ciepłymi uczuciami Rotten darzył także Sida Viciousa – w gruncie rzeczy prostaczka o dobrym sercu, zniszczonego przez patologiczną matkę. Najczarniejszym charakterem jest natomiast – tu bez zaskoczeń – McLaren, który został ukazany nie tyle jako cyniczny i zepsuty manipulant, co małostkowy i tchórzliwy koniunkturalista.
W lutym wspomniałem też, że Johnny przepadł w irlandzkich eliminacjach Eurowizji. Wystartował w nich z utworem Hawaii dedykowanym Norze i opowiadającym o zmaganiach z chorobą Alzheimera, którą zdiagnozowano u niej w 2018 roku. Życie dopisało jednak smutny epilog – 6 kwietnia Nora zmarła w wieku 80 lat.