Od 15 do 21 maja odbywały się 19. Sosnowieckie Dni Literatury. Tym razem wydarzenie było w dużej mierze poświęcone wielkiej osobowości muzyki rockowej – Korze. Tegoroczna edycja odbywała się pod hasłem Nic dwa razy się nie zdarza. To wiersz Wisławy Szymborskiej – patronki roku 2023 – który Kora opracowała w niezwykłej muzycznej aranżacji. Poza wydarzeniami poświęconymi piosenkarce odbyło się wiele spotkań autorskich w cyklu „Rozmowy o książkach”. Nie zabrakło ciekawych gości, wśród których znaleźli się m.in.: ceniona prozaiczka Joanna Bator, dziennikarz, reportażysta i prozaik – Ziemowit Szczerek czy pochodzący z Osaki pisarz Toshikazu Kawaguchi, którego premiera najnowszej powieści odbyła się właśnie na scenie Zagłębiowskiej Mediateki.
Miks osobowości, które były bohaterami 19. Sosnowieckich Dni Literatury, sprawił, że zostaną one z pewnością zapamiętane. Przede wszystkim czuć było ducha Kory Jackowskiej, bo oprócz spotkania z Beatą Biały i promocji książki Słońca bez końca. Biografia Kory fani frontmenki zespołu Maanam mogli oglądać wystawę zdjęć Jacka Poremby pt. Wszystkie twarze Kory oraz pokaz mody Boskie Buenos. W holu Zagłębiowskiej Mediateki stanęły prace młodzieży z Technikum Projektowania i Stylizacji Ubioru w Sosnowcu i można było je podziwiać, idąc na koncert Agi Bieńkowskiej z zespołem Tribute to Maaanam.
Wszyscy podróżujemy w czasie
Wyjątkowym wydarzeniem tegorocznych Sosnowieckich Dni Literatury było spotkanie z Japończykiem Toshikazu Kawaguchi, autorem książek Zanim wystygnie kawa i Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni. Pisarzowi i prowadzącej spotkanie dr Magdalenie Boczkowskiej na scenie towarzyszyło dwoje tłumaczy z języka japońskiego, Alicja Duduś i Grzegorz Duduś. Mimo zawiłości procesów tłumaczenia na żywo uczestnicy spotkania mogli cieszyć się z pełnej dobrej energii i humoru relacji z japońskim autorem bestsellerów. Zarówno od prowadzącej spotkanie, jak i od czytelników padło wiele ciekawych pytań. Dociekano między innymi, dlaczego zdecydował, by w jego książkach akcja toczyła się wokół kawy, a nie herbaty, która naturalnie kojarzy się z kulturą japońską.
– Kiedy piszę nową książkę, najpierw ustalam dla niej tytuł. W japońskiej literaturze bardzo ważny jest rytm. Gdyby wstawić tu herbatę, czyli ocha, to by ten rytm zaburzyło. Gdy wymyślałem tytuł, w ogóle nie przypuszczałem, że to będzie książka o podróżach w czasie. Kawa stygnie szybko. Co można zrobić w tak krótkim czasie? Zacząłem się nad tym zastawiać i pomyślałem: „O, fajnie byłoby wtedy podróżować w czasie” – wyjaśniał Toshikazu Kawaguchi.
Bohaterowie jego książek, którzy decydują się na takie podróżowanie, wiedzą, że nie zmienią teraźniejszości. Czy zatem warto? Dociekano.
– Chodziło mi o to, żebyśmy zbliżyli się do naszej teraźniejszości. Chciałem, by stała się nam bliższa – wyznał Kawaguchi i przyznał, że gdyby mógł teraz podróżować w czasie, cofnąłby się do trzeciej klasy szkoły podstawowej, kiedy miał 9 lat i kiedy zmarł jego ojciec. – Chciałbym opowiedzieć mu o tym, że piszę książki, że wiele osób je czyta, a teraz jestem w Polsce, właśnie dzięki temu.
O swoich książkach Toshikazu Kawaguchi mówi, że to literatura otulająca, comfort book. To opowieść o relacjach. W Polsce ukazały się dwie książki pisarza, jeszcze w tym roku ma ukazać się trzeci tom, a w japońskich księgarniach jest ich już pięć, a właśnie powstaje szósty. Kawaguchi przyznał, że pisze również w podróży – w samolocie i hotelu. Można więc powiedzieć, że część szóstego tomu powstaje w czasie podróży do Polski. Co istotne, Kawaguchi jest dramatopisarzem i reżyserem teatralnym – Zanim wystygnie kawa była najpierw sztuką teatralną.
– Fakt, że moje książki są bestsellerami na świecie, uważam za rzecz bliską cudu. Kiedy pisałem Zanim wystygnie kawa, kompletnie nie wiedziałem, że coś takiego się wydarzy. Chciałem dać ludziom siłę do życia. (…) Bardzo mnie cieszy, kiedy ktoś mówi, że czytając moją książkę, odnalazł coś, co do niego przemówiło. Kiedy tworzę sztukę i oglądam ją potem z innymi ludźmi, jestem w stanie zobaczyć ich twarze, wiem, jaki jest ich odbiór. Książki każdy czyta sam, nie towarzyszę mu, więc kiedy słyszę, że ktoś czytając, wzruszył się, płakał, jest to dla mnie bardzo ważne – przyznał Kawaguchi.
Smutek i ucieczka
Japonia i podróże w czasie – chociaż nie w sensie dosłownym – to wątki, które prowadzą do kolejnego bohatera 19. Sosnowieckich Dni Literatury – pisarki Joanny Bator, autorki takich książek, jak Ciemno prawie noc, Gorzko, gorzko czy Purezento. Do Sosnowca Bator przyjechała promować wydaną w 2022 roku Ucieczkę niedźwiedzicy, opisywaną jako zbiór opowiadań.
– Myślałam, że nie umiem pisać krótkich form – przyznała autorka. – Zbiory opowiadań to coś, co autorzy robią między powieściami, bo panuje powszechna opinia, że łatwiej jest napisać zbiór opowiadań niż powieść. Ja w tę opinię uwierzyłam i bardzo kusiła mnie taka perspektywa, że oto co kilka tygodni będę coś kończyć.
Pierwotny plan zakładał, że Joanna Bator „odgrzebie” trzy opowiadania, które napisała przed Ucieczką niedźwiedzicy i które postawały w różnych okolicznościach.
– Te dawne teksty jednak w ogóle mi się nie podobały. Gdy pracowałam nad Gorzko, gorzko, powstała opowieść pierwsza Ucieczka niedźwiedzicy. Zaczęłam się temu tekstowi przyglądać i to było jedno z tych uczuć w tym niełatwym zawodzie, że oto materia żyje, że posługuję się w nim językiem, jakiego wcześniej nie używałam i że z tego coś może być. Nie spodziewałam się natomiast, że ten tekst zacznie rozrastać się jak kłącze, wydając na świat kolejne roślinki w zaskakujących miejscach – opowiadała Joanna Bator.
Jak przyznała, nie było już miejsca na frajdę z kończenia opowiadań co kilka tygodni.
– Okazało się, że pod koniec pracy surfowałam codziennie między kilkunastoma połączonymi ze sobą opowieściami. Pisałam dziewiątą, wracałam do trzeciej, antycypowałam jedenastą. Ta praca intelektualnie, koncepcyjnie nie była mniej wymagająca niż powieść – stwierdziła pisarka.
Według Joanny Bator każda opowieść zaczyna się od zahaczki. W przypadku Ucieczki niedźwiedzicy – którą pisarka nazwała „powieścią w szesnastu opowiadaniach” – tych zahaczek było więcej.
– Wiedziałam, że chciałam napisać opowieść o smutku – smutku czystym, krystalicznym, pięknej emocji, której doświadczamy, kiedy pogodziliśmy się z utratą. Tyle. I nagle pojawił się żółw i stał się zagadką. Żółw był jak najbardziej realny. Był z Wałbrzycha, co za niespodzianka – śmiała się pisarka. – To opowieść sprzed lat. Uciekł żółw przyjaciółce mojej siostry, przynajmniej tak twierdziła jej matka. Uciekający żółw w ogóle jest zabawną figurą. Po latach ten żółw odnalazł się w ogrodzie tego samego domu. (…) Przypomniało mi się to w kontekście tego smutku: żółw, ogród, no i było już wszystko.
Zahaczką dla Joanny Bator jest również Hotel Sudety.
– W pewnym momencie zauważyłam, że w moich opowieściach bohaterowie schodzą do miejsc, które można określić jako poczekalnia, przeczekalnia, transformatornia. I że chciałabym znaleźć miejsce, które mogłoby służyć jako przeczekalnia dla większej liczby bohaterów. Przypomniał mi się nawet nie tyle cały Hotel Sudety, co faliste zadaszenie na dolnym poziomie, które zawsze mnie fascynowało, bo dla mnie, gdy byłam dziewczynką, to zadaszenie wyglądało jak skamieniała morska fala. (…) i tak zahaczką stał się Hotel Sudety, ożyło jego 7. piętro – opowiadała pisarka.
Akcja książek Purezento czy Japoński wachlarz. Powrót rozgrywa się w Japonii, ale większość opowieści Joanny Bator dzieje się na Dolnym Śląsku – w Hotelu Sudety, Wałbrzychu, Piaskowej Górze, Sokołowsku. Co takiego jest w tych miejscach, że są tak inspirujące?
– Chodzi o relacje między osobą piszącą a tym miejscem, bardziej niż o jakąś obiektywną specyfikę Dolnego Śląska. Możemy sobie gdybać, że to miejsce o skomplikowanej historii, ale przecież takich miejsc jest wiele. Przedwczoraj zwiedzałam Nikiszowiec. To jest niewątpliwie miejsce, w którym, gdybym się tam urodziła, nie pisałabym już o niczym innym, tylko o Nikiszowcu. Estetycznie wspaniałe doświadczenie, które zostanie ze mną na zawsze. Oto trafiłam w miejsce, które było jakoś podobne do tego, co znam z Dolnego Śląska, i jednocześnie radykalnie inne.
Na zakończenie pisarka dodała refleksje na temat swojej relacji z Wałbrzychem i pewnym szczególnym rodzajem tęsknoty, jaką odczuwa się za miejscami, do których wcale nie chce się wrócić i pewnie nigdy się nie wróci.
– Wyjechałam zaraz po maturze i przez pierwsze książki odczuwałam ten związek jako pewien rodzaj ciężaru, przekleństwa, bo później mieszkałam we wspaniałych miastach, wielokrotnie opisywanych w literaturze, na greckich wyspach, w nadbałtyckich wioskach, a zaczynam pisać i buch: Wałbrzych i okolice.
Zdradziła też, że język polski, „absolutnie wspaniały język”, jest jednym z zasadniczych powodów, dla których wróciła do Polski.
– Żeby wokół siebie słyszeć różne wersje polszczyzny. I piękne, i nadgniłe, i zupełnie nowe, i hybdrydyczne, i dziwne.
Dlaczego nie napisać o Lwowie, który jest obecnie?
Kolejny gość Sosnowieckich Dni Literatury to Ziemowit Szczerek, autor książki Wymyślone miasto Lwów, która ukazała się w październiku 2022 roku. W dniu rosyjskiej napaści na Ukrainę był w Sarajewie. Dzień później ruszył do Lwowa.
– Było to dla mnie oczywiste. Człowiek, choćby nie wiem, ile myślał, nie wymyśli nic mądrzejszego, niż znaleźć się na miejscu i patrzeć, co można zrobić, komu pomóc, kogo wywieźć. (…) Lwów, Zachodnia Ukraina to miejsca, z którymi jestem emocjonalnie związany, które leżą w mojej prywatnej przestrzeni. Ta przestrzeń została zaatakowana. W Sarajewie czekałem na godzinę trzecią, o której miało się to zacząć. Faktycznie się zaczęło, więc wsiadłem w samochód i pojechałem na północ – wspominał Szczerek. Dodał, że bardzo szybko okazało się, że Lwów będzie hubem dla uchodźców.
– Miasto musiało zapewnić im to, co zostawili, uciekając, czyli namiastkę domu. Lwów był wtedy miastem pełnym ludzi. Mimo że była godzina policyjna, mimo że nie można było sprzedawać alkoholu, co jakoś obchodzono, mimo że były alarmy lotnicze i w restauracjach zapraszano ich do piwnic, żeby sobie jeszcze spokojnie zjedli. Całe to lwowskie słodko-gorzkie życie tamtych czasów toczyło się pośród wyjących alarmów. Nadchodziła wiosna, wszystko zaczynało kwitnąć i trwało w takim smutno-radosnym ożywieniu – wspominał autor.
Według Ziemowita Szczerka Lwów wymyślono kilka razy.
– Wiemy, kto go założył, po co i w jakich okolicznościach, wiemy w jaki sposób się rozwijał, kim był obsadzany, kim kolonizowany, wiemy więc, jak był wymyślany – mówił reportażysta, przytaczając historię Lwowa od czasów założenia go przez Daniłę Halickiego, który nazwał miasto na cześć swojego syna Lwa, przez bycie stolicą województwa ruskiego Korony Królestwa Polskiego, stolicą Galicji, wiele kolejnych losów w czasach II Rzeczpospolitej i II wojny światowej aż po dziś.
– Opisuję tę ostatnią fazę. Kto stworzył współczesny Lwów, Lwów ukraiński, który jest obecnie. Odwołuję się do wszystkich etapów historii miasta, wybierając coś swojego. Zawsze mnie interesowało tworzenie narracji historycznej i patrzenie na jej konstrukcję od tyłu. Jeżeli patrzysz na fasadę, to będą barwy flag, fakty pięknie ułożone w ciągi logiczne. Jeżeli popatrzeć od tyłu, to widzimy, że to są konstrukty jak wszystkie inne efekty tego rodzaju inżynierii historycznej. Tak samo patrzyłem na to, co dzieje się we Lwowie. Rozmawiałem z twórcami lwowskiej tożsamości obecnej i z tego wyszła książka – mówił.
Szczerek podkreślił, że pisząc Wymyślone miasto Lwów, miał świadomość, że o Lwowie napisano już „milion” książek.
– Tylko każda z tych książek to było „Lwów kropka. Tamci ludzie”, „Lwów kropka. Tamto miasto”, „Lwów kropka. Coś, czego już nie ma”. A ja nie pisałem o Lwowie. Pisałem o mieście, które teraz nazywa się Lviv. Dlaczego nie napisać o Lwowie, który jest obecnie? Tego tematu wszyscy jakoś unikali – stwierdził pisarz.
Ziemowit Szczerek podczas spotkania na 19. Sosnowieckich Dniach Literatury zdradził, że powstanie kolejna książka o Lwowie.
– Będzie to książka fiction. Pracuję teraz nad drugą częścią kryminału, który kiedyś napisałem: Rzeczpospolita zwycięska. To była podróż po fantazmatach, podróż do historii alternatywnej z czasów II wojny światowej. Pomyślałem wówczas, co by było, gdyby Warszawa zachowała swoją dawną formę i nie trzeba było jej odbudowywać, gdyby można było ją tylko rozbudowywać i gdyby Polska miała kształt przedwojenny, a nie ten, który został jej nadany po II wojnie światowej w Jałcie i Poczdamie? Teraz piszę drugą część tej książki, której akcja toczy się we Lwowie. Eksploatuję polsko-lwowskie mity. Mam nadzieję skończyć ją rychło, potem jadę na Bałkany, ale nie ucieknę od Europy Środkowej. Będę pisał książkę o granicach w Europie – podsumował.
Sosnowieckie Dni Literatury to jedna z najważniejszych imprez kulturalnych w regionie. Celem projektu, jak co roku, jest skuteczna promocja czytelnictwa polskiej literatury najnowszej oraz zaproszenie wszystkich miłośników sztuki słowa do aktywnego udziału w szeroko rozumianej kulturze literackiej. Jak co roku „Gazeta Uniwersytecka UŚ” objęła patronat medialny nad wydarzeniem.