Kryzys klimatyczny już nadszedł i przyspiesza bardziej, niż spodziewała się tego większość naukowców; jest poważniejszy, niż przewidywano. Próbując przeciwdziałać jego skutkom, większość uwagi poświęcamy redukcji emisji gazów cieplarnianych. Zapominamy, że zmiana klimatu jest bardzo ściśle powiązana z utratą bioróżnorodności. Zmiana klimatu jest trzecim co do wielkości czynnikiem wpływającym na utratę bioróżnorodności, a utrata bioróżnorodności ma jednocześnie negatywny wpływ na klimat.
Uszkodzone ekosystemy, które normalnie mogłyby magazynować dwutlenek węgla w glebie i biomasie, uwalniają go do atmosfery. Wylesianie zwiększa ilość dwutlenku węgla w atmosferze, co prowadzi do zmiany klimatu i dalszej utraty bioróżnorodności. Odpowiedzią na te zagrożenia jest unijna strategia na rzecz bioróżnorodności 2030, dzięki której różnorodność biologiczna w Europie ma zostać odbudowana do 2030 roku dla dobra ludzi, klimatu i planety.
Odnosi się ona także do potrzeby odbudowy przyrody w miastach. Zgodnie z ustaleniami Strategii do końca deka- dy przynajmniej miasta do 20 tys. mieszkańców powinny mieć opracowane ambitne plany zazieleniania obszarów miejskich, tworzenia lasów, parków i ogrodów, miejskich gospodarstw rolnych, zielonych dachów i ścian, całych ulic obsadzonych drzewami, łąk miejskich oraz żywopłotów. Promowanie zdrowych ekosystemów, zielonej infrastruktury i rozwiązań opartych na zasobach przyrody powinno być systematycznie uwzględniane w miejskim planowaniu przestrzennym, w tym przy projektowaniu budynków, przestrzeni publicznych i infrastruktury.
Na razie niezbyt dobrze nam to wychodzi. Obserwujemy, że wiele dotychczasowych wysiłków przynosi odwrotny efekt. Każdy projekt, który zakłada rewitalizację danego obszaru, budzi trwogę u przyrodników i osób wrażliwych na kwestie związane z obecnością przyrody w miastach. Określenie betonoza jest dzisiaj w powszechnym użytku i nawet politycy zauważają, że musimy coś z tym zrobić. Każdy kolejny zabetonowany fragment zbliża nas do katastrofy. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa obliczyli, że na każdy 1 punkt procentowy zwiększenia powierzchni zabetonowanych (drogi, parkingi, budynki i pozostała infrastruktura) przypada zwiększenie intensywności powodzi 3,3 proc. Dbałość o przyrodę w miastach, tworzenie w nich nowych zielonych przestrzeni wiąże się jednak ze sporymi nakładami finansowymi. Czy naprawdę tak jest?
W 2021 roku na łamach „Ecosystem Services” ukazały się wyniki badań interdyscyplinarnego zespołu botaników, entomologów, ornitologów, architektów krajobrazu i ekonomistów z SGGW z Warszawy oraz Uniwersytetu Łódzkiego, stanowiące bardzo mocny głos popierający obecność dzikiej przyrody w miastach. Badacze wykazali, że gdy pozwolimy na spontaniczny rozwój przyrody, dostarczy nam ona korzyści porównywalnych do pielęgnowanej zieleni miejskiej, a nierzadko nawet większych. Przebadano zarzucone tereny zieleni (nieużytki) oraz warszawskie parki, zarówno zadrzewione, jak i trawiaste. Hektar zadrzewionego parku pochłania średnio 7,7 t/ha CO2, więcej zadrzewiony nieużytek – 9,8 t/ha. Z kolei trawniki parkowe pochłaniają zaledwie 3,8 t/ha, a zarzucone ziołorośla aż 7,0 t/ha. No tak, ale pozostaje jeszcze kwestia upodobań osób korzystających z tego rodzaju terenów zielonych. Powszechnie uważa się, że zieleń parkowa, której koszt utrzymania to około kilku tysięcy zł/ha rocznie, jest atrakcyjniejsza dla rekreacji. Atrakcyjność wizualną dla mieszkańców szanowano na podstawie liczby zdjęć. W przypadku terenów niezadrzewionych trawniki parkowe reprezentowały obszar atrakcyjniejszy dla odwiedzających, ale różnica w stosunku do zarzuconych ziołorośli była niewielka. Z kolei w przypadku zadrzewionych nieużytków były one znacznie bardziej atrakcyjne dla ankietowanych niż zadrzewiony park miejski. Tytuł wspomnianego artykułu zaczynał się od słów: „The value of doing nothing” (wartość nicnierobienia).