Sytuacja związana z pandemią koronawirusa wydaje się nie mieć precedensu. Obecne ograniczenia wprowadzone w naszym kraju dotykają wszystkich, ale zapewne są wyjątkowo dotkliwe dla pokolenia urodzonych po 1981 roku, czyli osób niepamiętających okresu stanu wojennego. O psychologicznych (i nie tylko) aspektach bieżącej sytuacji, o tym, co możemy robić, aby łatwiej znieść związane z nią trudności, a także o tym, jak może wyglądać świat, kiedy powróci do normalności, rozmawiamy z dr. Łukaszem Jachem, psychologiem z Instytutu Psychologii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego.
Urodziłem się w 1989 roku, więc czasy PRL-u znam jedynie z opowieści i filmów. Dla mojej „formacji pokoleniowej” bezprecedensowe były wydarzenia takie, jak atak terrorystyczny na World Trade Center, śmierć Jana Pawła II czy katastrofa smoleńska – tragiczne, lecz jednostkowe, nie przewlekłe. Czy osoby, który przeżyły stan wojenny, mogą łatwiej radzić sobie z ograniczeniami związanymi z pandemią koronawirusa?
Od razu przyznam, że ja jestem z kolei z rocznika 1985 i mam bardzo podobne doświadczenia. Porównanie ze stanem wojennym narzuca się samo poprzez takie podobieństwa, jak np. zewnętrzne kontrolowanie wielu aspektów naszego życia oraz wymuszone zmiany zachowań i rytuałów życia codziennego. Są też jednak znaczące różnice. Obecnie raczej panuje zgoda co do sensowności stosowanych procedur – konieczność wprowadzenia stanu wojennego jest przecież dyskutowana do dzisiaj – i ewentualnie można się spierać w kwestii ich zakresu. Nie ma też, przynajmniej w kontekście walki z chorobą, widocznego konfliktu pomiędzy obywatelami a władzą. Nieposłuszeństwo w czasie stanu wojennego postrzegano różnie: jako brawurę, głupotę, działanie wywrotowe albo przeciwnie – jako wyraz patriotyzmu i pracę na rzecz dobra ojczyzny. Nieposłuszeństwo dzisiaj kojarzy się z niepotrzebnym popisywanie się, niefrasobliwością lub wręcz egoizmem. Trzeba też zauważyć, że stan wojenny był dawno, minęło już prawie 40 lat. Pytanie więc, co zostało w pamięci uczestników tamtych wydarzeń. Osoby te są teraz również na innym etapie rozwoju fizycznego i psychicznego. Wątpię, aby tamto doświadczenie miało na poziomie obiektywnym jakieś znaczenie przygotowujące do obecnej pandemii, ale z punktu widzenia subiektywnego – już tak. U pamiętających tamte dni może bowiem pojawiać się poczucie kompetencji i myślenie w stylu: „Skoro przeżyłem Jaruzelskiego, to koronawirusa też przeżyję”. Oby tylko takie nastawienie nie powodowało niefrasobliwości wśród osób 60+, a więc w grupie podwyższonego ryzyka. Stan wojenny to też doświadczenie pokoleniowe o charakterze quasi-legendarnym. Nasze pokolenie nie ma takiego, co najwyżej spektakularne jednodniowe wydarzenia, o których wspomniał pan w pytaniu, w ich wypadku nie obserwowaliśmy jednak powszechnego współodczuwania – obecna sytuacja dotyczy natomiast wszystkich. Można więc spodziewać się, że pandemia stanie się legendą naszych czasów, którą będziemy wspominać, a niektóre jej elementy nawet wyolbrzymiać.
Co dzieje się w organizmie i w psychice człowieka ograniczonego w taki sposób, jak my obecnie?
Nawiązując do klasycznych koncepcji stresu, np. tej Hansa Seylego, można wskazywać na występowanie trzech faz konfrontowania się z trudną sytuacją: 1) alarmowej (zderzenie się z zagrożeniem, na które jednostka jest nieprzygotowana, co skutkuje obniżeniem poziomu funkcjonowania), 2) adaptacji (wykorzystanie swoich zasobów w odpowiedzi na zagrażające czynniki środowiskowe) oraz 3) wyczerpania (poniesienie kosztów fizycznych i psychicznych w związku z utratą zasobów). I tego właśnie musimy być świadomi. Inna sprawa, że optymalny poziom napięcia jest różny u różnych osób, a niektórzy, np. introwertycy nieprzepadający za pracą z ludźmi, mogą nawet obecnie – paradoksalnie – funkcjonować sprawniej! Wprowadzamy różne mechanizmy radzenia sobie z nową sytuacją, takie jak po pierwsze: humor, który, jak zauważa Rod Martin, może pełnić funkcję samowzmacniającą i obronną dla ego – stąd tworzenie zabawnych piosenek i memów – czy po drugie: budowanie dystansu emocjonalnego: „Mnie to nie dotyczy”, „Najgorzej jest za granicą”, „Zagrożeni są ludzie starsi” itd. W osobistym odbiorze kwarantanny pewną rolę odgrywają też aspekty osobowościowe. Osobom bardziej ekstrawertycznym może doskwierać brak kontaktu z innymi ludźmi. Pandemia wymaga też wysokiej sumienności w wielu codziennych czynnościach: dezynfekcja, mycie rąk, płacenie tylko kartą. Człowiekowi bardziej ugodowemu łatwiej będzie zaakceptować narzucone ograniczenia, a przynajmniej ich nie kwestionować. U osób ceniących aktywność fizyczną jej brak w czasach pandemii może wpływać destrukcyjnie na dobrostan psychiczny. Podobnie negatywny wpływ może mieć ciągłe myślenie o sytuacji na świecie i przetwarzanie danych o zarazie i związanych z nią liczb. Na pewno mamy też do czynienia z destabilizacją rytuałów, z których składa się nasze codzienne życie. Do tej pory nie zastanawialiśmy się raczej nad nawykami związanymi z myciem rąk, obsługą klamek, sposobami witania się czy odległością, w jakiej mijamy innych ludzi. Koronawirus wymaga urefleksyjnienia czegoś, co już dawno uczyniliśmy automatycznym. Innym zdestabilizowanym rytuałem są oczywiście zakupy.
Co dla współczesnego człowieka może oznaczać załamanie konsumpcji?
Koncepcja człowieka-konsumenta pojawia się bardzo często w opracowaniach psychologicznych i socjologicznych. Geoffrey Miller pisze o duszy centryfugalnej – człowiek współczesny pokazuje swoje „ja” na zewnątrz poprzez m.in. marki noszonych ubrań, kupowanych produktów spożywczych czy gadżetów. Dobra konsumpcyjne pomagają w budowaniu tożsamości, stworzeniu pewnej etykietki generującej określone wyobrażenia u siebie i u innych ludzi. Obecne zawieszenie czy ograniczenie konsumpcji poważnie zaburza ten proces – kim jestem, skoro nie mogę eksponować swojego „ja”? Konsumpcja może jednak odbywać się inaczej. Zobaczmy, jak w ostatnich tygodniach wzrósł społeczny prestiż i znaczenie kurierów, listonoszów i innych osób dostarczających nam różnego rodzaju przesyłki. Chciałbym przy tym zwrócić uwagę na koncepcję materializmu rozwijaną na UŚ przez prof. Małgorzatę Górnik-Durose i prof. Irenę Pilch, które wyróżniły dwa typy materialistów: pawie i myszy. Pawiami są ci, którzy lubią ostentacyjną konsumpcję, epatowanie stanem posiadania, są rozrzutni, chcą pokazać innym, co posiadają. Myszy z kolei są zatroskane o przyszłość, niechętnie szastają zasobami, gromadzą dobra, aby być zabezpieczonym na jutro. Może się okazać, że o ile pawie mogą mieć dziś problem z działaniem w zgodzie ze swoimi preferencjami, o tyle zachowanie myszy może wydawać się wręcz dobrze dostrojone do bieżącej sytuacji.
Jak bardzo człowiek XXI wieku – z perspektywy psychologicznej – jest nieprzyzwyczajony do takiego przymusowego ograniczenia mobilności i swobód obywatelskich?
Na pewno łatwiej jest nam je zaakceptować, jeśli dotyczą ochrony zdrowia i życia. Zwróćmy uwagę, jak przyzwyczailiśmy się do procedur kontroli osobistej czy bagażu wprowadzonych na lotniskach po 11 września 2001 roku. O dziwo, wygląda też na to, że dość szybko przystosowaliśmy się do ograniczeń, które w innych okolicznościach wywoływałyby pewnie nasz sprzeciw, co nie znaczy, że nie pojawiają się dylematy na linii wolność – bezpieczeństwo. Społecznej akceptacji zmian pomogło zapewne wprowadzanie restrykcji na zasadzie zanurzeniowej, czyli „krok po kroku”, a nie szokowe, radykalne wprowadzenie pełni zmian z dnia na dzień.
Sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest oczywiście bardzo poważna, ale doprowadziła przy okazji do wygenerowania niezliczonej liczby memów, wśród których wyróżniającą się grupę stanowią te o naszej nieumiejętności życia w rodzinie. Dlaczego nasi najbliżsi mogą być tak mocnym stresorem?
Nasza wizja rodziny jest w dużej mierze zmitologizowana, lubimy o niej myśleć w sposób rodem z sielankowych reklam kawy czy płatków śniadaniowych. Rzeczywistość odbiega jednak od tych wyobrażeń. Memy są więc efektem dostrzegania rozbieżności wyidealizowanych przekonań ze stanem faktycznym. Z drugiej strony, zgodnie z koncepcją Niklasa Luhmanna życie człowieka przebiega w sieci makrosystemów takich, jak prawo, państwo, religia, nauka, ekonomia czy właśnie rodzina. Obecne wydarzenia oddziałują na wszystkie z tych systemów, a być może teraźniejszy kryzys wpłynie na przyszłe funkcjonowanie ich wszystkich. Dlaczego więc rodzina miałaby być na nie odporna? Skąd jednak biorą się czynniki destabilizujące nasze życie rodzinne? Przykładowo, wchodzimy dziś w nowe role, czasem bardzo odmienne od tych odgrywanych zazwyczaj, np. rolę nauczyciela dzieci, którą normalnie przekazujemy pracownikom systemu edukacji. U rodziców może pojawiać się lęk przed ośmieszeniem (bo wcale tak dobrze nie posługujemy się angielskim czy też nie rozumiemy matematyki). Kłopotliwe może okazać się przeświadczenie, że „praca w domu to nie praca”. Ludzie uniwersytetu przez lata przyzwyczajają domowników do tego, że część obowiązków wykonują w domu. Tymczasem dziś wiele osób do tego nieprzyzwyczajonych może usłyszeć: „Przecież jesteś w domu, możesz zrobić to i to, możesz się przecież oderwać na chwilę”. Pomieszanie przestrzeni pracy i życia prywatnego może generować wiele konfliktów między bliskimi ludźmi.
Jak ktoś trafnie zauważył, „antyszczepionkowcy dostali właśnie demo świata bez szczepionek”. Czy przy wszystkich bolesnych rzeczach, które nas dotykają, jest szansa na wzrost zaufania do nauki?
Nie będzie to niestety szach-mat dla pseudonaukowych pomysłów, ponieważ historia idei uczy, że pozornie zwalczone poglądy co jakiś czas wracają, ale na pewien czas głosy ruchu antyszczepionkowego zostaną zapewne wyciszone. W mojej ocenie poparcie częściowo stracą też koncepcje skrajnie liberalne, przeciwne państwu i postulujące pełną prywatyzację ochrony zdrowia – pandemia pokazała, że państwo jako struktura zarządzająca systemem opieki zdrowotnej oraz zbiorowymi działaniami jest niezbędna. Nauka jest systemem, od którego wiele się obecnie oczekuje, zwłaszcza jeśli chodzi o nadzieję, że może być lepiej. Można tu odwołać się też do mojej koncepcji światopoglądu scjentystycznego i związanych z nią badań. Pokazują one, że ludzie różnią się od siebie pod względem stosunku do nauki i jej odkryć, a wśród nas są osoby, którzy uważają, że tylko naukowcy mają coś ważnego do powiedzenia o świecie i uznają naukę za jedyne narzędzie praktycznego wpływu na rzeczywistość, w tym także na rzeczy wywołujące w nas lęk.
Dostrzega Pan Doktor możliwość jakichś pozytywnych następstw okresu pandemii?
Pojawią się zapewne pomysły, by powstrzymanie pandemii spostrzegać w kategoriach zwycięstwa osiągniętego wskutek zbiorowego wysiłku. Możliwe, że będziemy przez jakiś czas obchodzili coś na kształt „dnia zwycięstwa nad plagą” będącego wydarzeniem zwiększającym poczucie wspólnoty i społecznej solidarności. Wydaje mi się to ciekawą wizją, zwłaszcza że w odróżnieniu od wielu innych zbiorowych uroczystości (1) dotyczyłoby nieodległego wydarzenia na równi doświadczanego przez większość z nas, (2) koncentrowałoby się na sukcesie, a nie porażce, (3) ustawiałoby Polaków w kontrze nie do innych narodowości, ale do bardziej abstrakcyjnego wroga – wirusa. Myślę, że zmieni się też nasze postrzeganie choroby, chociażby w kontekście zwolnień lekarskich. Do tej pory osoby lekko kaszlące, kichające czy gorączkujące – z różnych powodów – nie ograniczały swojej obecności w pracy, jeśli nie było to konieczne. Być może zmianie ulegnie mentalność w tej kwestii zarówno u pracodawców, jak i u pracowników. Zdrowie i życie mogą stać się cenionymi wartościami nie tylko na poziomie deklaracji, ale i bardziej konkretnych zachowań. Warto zauważyć, że wirus zmusił też nas do zmian, przed którymi jak dotąd czuliśmy opór, a które na dłuższą metę mogą okazać się sensowne również w spokojniejszych czasach. Mówię tu choćby o rozwoju sfery e-learningu na różnych etapach kształcenia.
Nie wiemy, jak długo potrwa obecna sytuacja i kiedy nasze życie wróci do normalności. Prawdopodobnie to raczej kwestia miesięcy niż dni czy tygodni. Co poradziłby Pan Doktor nam wszystkim jako psycholog?
Cóż, sugerowałbym, żebyśmy się trochę mniej „spinali” w naszym codziennym życiu i nie oczekiwali od siebie perfekcji w każdym działaniu. Jak wspomniał pan redaktor, sił musi nam starczyć na dłuższy czas, więc nie ma sensu wypalać się już na początku, na przykład oczekując od siebie jakości pracy na poziomie jeszcze wyższym, niż było to przed inwazją wirusa. W sferze dostępu do kultury paradoksalnie, pod pewnymi względami oczywiście, oferta czasu zarazy jest bogatsza od oferty czasu normalności. Artyści dwoją się i troją w pokazywaniu swojej łączności ze społeczeństwem, dając np. bezpłatne koncerty nagrywane wprost od siebie z domu lub udostępniając online wcześniejsze nagrania występów. Skorzystajmy z tego. W kontakcie z przekazami medialnymi radziłbym nieuleganie nadmiernemu pożądaniu sensacji. Obecnie jeden materiał o koronawirusie goni następny i dlatego poziom napięcia związanego z informacjami na temat pandemii jeszcze długo nie spadnie, a nam bardzo trudno będzie się od tego odseparować. Ponieważ jednak ciągłe myślenie o zagrożeniu pociąga za sobą niekorzystne konsekwencje zdrowotne, odradzałbym całodzienne maratony z telewizją informacyjną, wciąż odnoszącą się prawie wyłącznie do jednego tematu. Rozejrzyjmy się za to dookoła. Być może urealnimy w ten sposób ocenę własnego położenia. Nie bądźmy hurraoptymistami, kiedy „nikt w naszym najbliższym otoczeniu nie choruje”, ale i nie popadajmy w nadmierny pesymizm, bo „wszyscy wokół są chorzy”. Starajmy się stawiać sobie realistyczne cele poprawiające nasze bezpieczeństwo – nikt nie oczekuje od nas, że będziemy radzić sobie z zagrożeniem jak legendarny MacGyver. Już stosowanie się do kilku prostych recept może jednak wyraźnie zwiększyć nasze szanse w walce z niewidzialnym wrogiem.
Bardzo dziękuję za rozmowę.