REGION POGRANICZA I POGRANICZE W REGIONIE

Marek S.  Szczepański
MAREK S.
SZCZEPAŃSKI

Ludzie nie są stworzeni do życia w sytuacjach granicznych, unikają ich lub starają się od nich jak najszybciej uwolnić. A jednak człowiek wszędzie je napotyka, wszędzie widzi i czuje... Granica to stres, nawet lęk (znacznie rzadziej: wyzwolenie). Pojęcie granicy może zawierać w sobie jakąś ostateczność, drzwi mogą zatrzasnąć się za nami na zawsze...
Ryszard Kapuściński (Imperium)

POGRANICZE: W ŚWIECIE ZNACZEŃ

Termin pogranicze jest bardzo pojemny, uniwersalny i odnosi się zjawisk powszechnie występujących. Wszak istnieje pogranicze bogactwa i nędzy, zdrowia i choroby, dobrostanu i złegostanu, szczęścia i nieszczęścia, kultury wysokiej i masowej, miłości i nienawiści, pogranicze między klasą wysoką, średnią i niższą. Pogranicze występuje we wszystkich społeczeństwach i zbiorowościach ludzkich czy wreszcie w samych jednostkach. Każdy z nas - jak zauważył Horst Bienek, niemiecki pisarz urodzony na Górnym Śląsku - nosi swój kawałek pogranicza. Na tę powszechność i uniwersalność pojęcia pogranicze zwracali uwagę wielokrotnie Zbigniew Kwieciński i Lech Witkowski, pisząc o pedagogii pogranicza. Eksponowana już uniwersalność terminu pogranicze prowadzi jednak do trudności w jego precyzyjnym definiowaniu i ograniczonej wartości wyjaśniającej.

Pojęcie region pogranicza kulturowego odnosi się do takich obszarów państwa - ulokowanych zazwyczaj peryferyjnie - w których istnieje wyraźna świadomość społecznej odrębności, a regionalny układ kultury stanowi wynik wieloletniego przenikania licznych kultur i tradycji o zróżnicowanej proweniencji. Region pogranicza kulturowego wcale nie musi być ulokowany w pobliżu współczesnych granic politycznych i administracyjnych, co więcej może być od tych granic oddalony. Regiony pogranicza zmieniały bowiem w ciągu wieków przynależność państwową i administracyjną, znajdowały się w kręgu oddziaływania rozmaitych systemów polityczno-administracyjnych oraz gospodarczych. W rezultacie - zamieszkującą je ludność cechują niejednoznaczne i zróżnicowane opcje narodowe, a narodowy indyferentyzm nie jest zjawiskiem marginalnym. Wynikiem długiej infiltracji czyli mieszaniny narodowej - pisał w 1934 roku w odniesieniu do śląskiego regionu pogranicza ks. Emil Szramek - są jednostki nie tylko dwujęzyczne, ale też podwójnego oblicza narodowego, podobne do kamieni granicznych, które z jednej strony noszą znamię polskie, z drugiej niemieckie, albo też gruszy granicznej, które na obie strony rodzą. Nie są to ludzie bez charakteru lecz ludzie o charakterze granicznym. Autoidentyfikacja narodowa jest w przypadku typowego człowieka pogranicza rozproszona, a nawet podzielona; w refleksji nad tym zjawiskiem pomocna okazać się może przepracowana i zaadoptowana koncepcja człowieka marginalnego (marginal man) Roberta Ezry Parka ze szkoły chicagowskiej. Człowiek taki należy do dwóch - i więcej - światów kulturowych, w kontekście górnośląskim: do świata polskiego, niemieckiego, czeskiego czy morawskiego.

CZŁOWIEK POGRANICZA: PROFIL SOCJOLOGICZNY

Ten typ rozproszonej świadomości określany również bywa mianem świadomości kresowej, charakterystycznej dla polskich regionów pogranicza. Tu na Śląsku zawsze tak było - stwierdził informator społeczny M. G. Gerlicha badającego poczucie przynależności narodowej współczesnych Górnoślązaków - że trzeba było godać kim sie jest. Dziadek poszoł do wojska w 1912, to go pytajom kim jest. To łon pedzioł, że Niemiec. To mu pedzieli, że gupi Ślązok, co nie umie dobrze po niemiecku. Przyszoł Polok po I wojnie, to na nos patrzyli jak na półPoloków albo nawet Niemców (... ). A juzaś za Hitlera to nos wzieli pod lupa i podzielili na grupy jak świnie do rzeźni. Potym juzaś przyszli Poloki to się zaczło. "Szwaby", "Krojcoki", "Hitlerowskie syny", "Niemcy". Tak nos nazywali. A za Gierka to nos w ramach łączynio rodzin zaczli wysyłać do Niemiec (... ). Przyszła "Solidarność" to jeszcze z nos Niemcy się zrobili. Bo tyż momy przeca mniejszość niemiecko na Śląsku (... ). Kim jo jest? Jo jest Polok, bo łojciec był w powstaniach. Brata mom w Niemcach, łod łostatni wojny. Siostra wyjechała w 1976. Dwóch wnuków tyż już tam siedzi. A jedyn syn mój był partyjny i wielki Polok. To co jo jest, jako jest moja rodzina? Polsko-niemiecko, niemiecko-polsko, śląsko? Lepi nie godać. My tu, na tym przeklętym Śląsku, musimy się mieć na baczności - stwierdza rozmówca znanego dziennikarza śląskiego Krzysztofa Karwata. Nigdy nie wiadomo, czy znowu nie przyjdą tacy, którzy "odwrócą koszulę na druga stronę" i powiedzą, że jestem Szwab. Albo Polak - bo to nigdy nie wiadomo, co się komu podoba. Przez lata rządził nami strach - stwierdza w rozmowie z dziennikarzem Gazety Wyborczej Celina Brzozowska z Lędzin. Po 1945 r. na Śląsk przyszli ludzie z zewnątrz. Patrzyli na mnie krzywo, gdy wyrwało mi się w pracy śląskie słowo. Mówili: "Ci Niemcy kaleczą język polski", dokuczali nam za Volkslisty, nazywali wermachtowcami (... ). W wermachcie Niemcy godali, że my Poloki - dodaje Henryk Konsek z Gierałtowic. Po wojnie Poloki - że my Niemce (... ). Werbusy z Polski godoli na nas hanysy. Jedyn magister pedzioł mi prosto w gymba: Jak ja nienawidzę Ślązaków.

Używając literackich określeń i metafor można powiedzieć, iż typowy człowiek regionu pogranicza urodził się w Gleiwitz, lecz dorastał w Gliwicach, po II wojnie światowej pozostał w tym mieście lub został przymusowo z niego wysiedlony czy też dobrowolnie wyjechał do Niemiec; dla Niemców pozostawał wtedy zbyt polski, dla Polaków zbyt niemiecki; wiodąc żywot przesiedleńca [wypędzonego] lub emigranta odbywał czasami podróż sentymentalną do swojego Heimatu lecz tylko sporadycznie wracał doń na stałe; niekiedy jednak - używając terminów Siegfrieda Lenza - spalił na zawsze "muzeum ziemi ojczystej". Ten zaś co pozostał na Górnym Śląsku miewał kłopoty z narodową autoidentyfikacją i autodefinicją; jedynie przynależność do regionu i lokalnego świata społecznego, ojczyzny prywatnej, heimatu, była bezproblemowa. (... ) My, Górnoślązacy - pisał Stanisław Bieniasz w Biografii, jednej ze swoich sztuk, wystawionej w 1991 roku przez Teatr Śląski w Katowicach - zawsze siedzimy między dwoma krzesłami. Obojętnie gdzie nas rzuci, zawsze nam czegoś brakuje: jakaś część naszej duszy zostaje po drugiej strony granicy. Najwyższy czas żeby się jakoś ułożyć i pojednać. Takich typowych ludzi pogranicza, w większości zaawansowanych wiekowo, jest wszakże na Górnym Śląsku coraz mniej, choć wciąż można ich spotkać, głównie w tradycyjnych społecznościach lokalnych, małomiasteczkowych i wiejskich. To właśnie one stanowią laboratoryjne enklawy regionu pogranicza kulturowego.

GÓRNOŚLĄSKIE POGRANICZE KULTUROWE:
RESENTYMENTY I POSTAWY KONCYLIACYJNE

Górny Śląsk jest dobrym - choć nie unikatowym - przykładem polskiego regionu pogranicza. Przez wiele stuleci poddany był silnym oddziaływaniom kulturowym, społecznym, politycznym i ekonomicznym płynącym z Czech oraz Moraw, Austrii, Prus, Niemiec i Polski. Na jego historyczne losy pewien wpływ miała także żyjąca tutaj ludność żydowska. W ciągu wieków Górny Śląsk i poszczególne jego krainy, zmieniał przynależność państwową, był miejscem spotkania czy zderzenia wielu kultur, pozostawał w kręgu oddziaływania rozmaitych systemów politycznych i gospodarczych. Te historyczne uwarunkowania nie mogły pozostawać bez wpływu na obecny kształt i charakter Górnego Śląska. Region pogranicza jest bowiem jednostką terytorialną i społeczno-kulturową, w której wyrażają się długotrwałe procesy historyczne, polityczne, kulturowe, społeczne i gospodarcze. W przestrzeni górnośląskiej istnieją do dzisiaj i posiadają własną dynamikę skutki chaotycznej urbanizacji i industrializacji regionu organizowanej przez Niemcy na przełomie XIX i XX wieku. Była ona obliczona na szybką oraz efektywną eksploatację lokalnych i regionalnych zasobów surowcowych, zwłaszcza zaś węgla. Do dzisiaj też, w jakimś przynajmniej stopniu, zwłaszcza wśród ludności rodzimej funkcjonują historycznie ukonstytuowane wzory ruchliwości społecznej i awansu zawodowego oraz elementy krystalizujące regionalny czy lokalny etos kulturowy.

W górnośląskim pograniczu kulturowym, niepowtarzalnej mozaice społecznej, niezwykle ciekawie układają się kontakty społeczne między ludnością rodzimą, ulokowaną tutaj od zawsze oraz zróżnicowaną zbiorowością przybyszów. Wielokrotnie już pisano o relacjach między hanysami i Zagłębiakami czy szerzej hanysami i gorolami na Górnym Śląsku. Rzadziej natomiast, zwłaszcza w katowickiej części Górnego Śląska, o stosunkach między kresowiakami i ludnością rodzimą. Pierwsza z tych kategorii społecznych pojawiła się na Górnym Śląsku wraz z kolejnymi falami powojennych przesiedleń. Niezwykle pomocne w analizach takich stosunków okazują się prywatne wypowiedzi, listy, pamiętniki, autobiografie, wspomnienia, słowem dokumenty osobiste, jak określa się je od czasu publikacji przez Floriana Znanieckiego i Williama I. Thomasa fundamentalnej pracy Chłop polski w Europie i Ameryce.

ODCZUWANIE POGRANICZA

O zindywidualizowanym odczuwaniu pogranicza bardzo interesująco wspomina w swojej wypowiedzi, zamieszczonej w monografii Tychów, Ślązaczka Maria Lipok-Bierwiaczonek. O tym, że był to też nowy świat społeczny, przekonaliśmy się szybko, już w najbliższa niedzielę. Ze zdumieniem odkryliśmy tego dnia, że ulicą i gliniastymi ścieżkami ciągną do kościoła rzesze przedziwnie ubranych ludzi. Zwracały zwłaszcza uwagę kobiety w ciemnych, długich żakietach i białych płóciennych chustkach na głowach, w wysokich, czarnych butach-oficerkach na nogach - w sierpniu! Wkrótce do naszego bloku wprowadziły się rodziny tak właśnie dziwnie ubierające się - pisze dalej dr M. Lipok-Bierwiaczonek, obecnie kustosz działu etnograficznego w Muzeum Śląskim. Rozkopane jeszcze podwórko zaczęło wypełniać się dziećmi: dziewczynki w kretonowych sukienkach długich do połowy łydki (ja i moje dotychczasowe koleżanki ubierane byłyśmy krótko), chłopcy w... piżamkach, uznanych widocznie przez niektóre matki za letnie ubranka chłopięce. Wtedy już wiedziałam, że ci osobliwie ubierający się i - jak się niedługo okazało - dziwnie mówiący ludzie to repatrianci zza wschodniej granicy, choć jako dziecko nie do końca rozumiałam znaczenie tego terminu. Pierwszy kontakt, w tym przypadku, rozpoczął proces integracji kulturowej, wzajemnego oswajania i adaptacji. Repatrianckie rodziny - wspomina dalej M. Lipok-Bierwiaczonek - zyskiwały coraz większe nasze uznanie za pracowitość, z jaką przezwyciężały swój pierwotny niedostatek, za skromność, uczynność, bezinteresowną pomoc sąsiedzką przy drobnych naprawach, religijność itp. Odbiciem tego uznania były rodzące się serdeczne przyjaźnie pomiędzy rodzinami o różnym pochodzeniu terytorialnym; pamiętam taką przyjaźń rodziny śląskiej i repatrianckiej z najbliższego naszego sąsiedztwa.

Być może w niwelowaniu dystansu między dwoma grupami pewną rolę odegrała także społeczna świadomość wspólnoty powojennych losów kresowiaków i śląskiej ludności rodzimej, przesiedleń i wysiedleń, zagrożeń czy niepewności, gorączkowego poszukiwania małej ojczyzny i obawy przed jej utratą. Podobna w tonie jest wypowiedź Bruno Kozaka, reprezentanta Towarzystwa Społeczo-Kulturalnego Niemców na Śląsku, przedstawiona podczas konferencji Wielokulturowość - problem czy bogactwo? Otóż, stwierdza B. Kozak, jeśli ktoś mówi do nas żyjących tutaj od 45 roku i do nas, którzy tutaj się urodzili i żyją do 1993 w tej naszej bardzo często skomplikowanej rzeczywistości, jeśli mówi się do nas o pojednaniu, to po prostu nie trafia do nas. Ja się pojednałem z - ja to powiem po niemiecku, bo to jest bardzo fajne określenie - "mit der polnischen Umwelt". Powiem prosto: z naszym polskim otoczeniem w latach czterdziestych, gdzieś tak do 46 najpóźniej, bo wszyscy kumple, którzy przybyli tutaj z Lwowa, Tarnopola itd., bardzo często są do dzisiaj moimi niezwykle serdecznymi przyjaciółmi. Stąd też w tym kontekście mówienie do nas "pojednajcie się", to po prostu nie do nas.

Trudno jednak nie zauważyć, iż nie wszystkie spotkania etniczne, między ludnością rodzimą a przybyszami miały i mają przebieg bezkonfliktowy. Dotyczy to zwłaszcza stosunków między ulokowaną na Górnym Śląsku mniejszością niemiecką a większością polską. Wpływ na ten delikatny układ ma także zbiorowa pamięć historyczna po obu stronach, znaczona okropnościami wojny i powojennymi wysiedleniami i prześladowaniami. Masowe zbrodnie w obozach koncentracyjnych - stwierdził w liście duszpasterskim z okazji Wielkiego Postu 1991 roku biskup Alfons Nossol - nie są do usprawiedliwienia, a tym bardziej do zrekompensowania. Ale nie należy również przemilczać i zapominać polskich obozów powstałych po 1945 roku, jak np. w Lammsdorf i w innych miejscowościach. Ofiary te zasługują na naszą pamięć. Pojednanie pomiędzy Polakami i Niemcami wymaga gotowości do uznania prawdy historycznej. Pojednanie nie sięgnie już "pokolenia z przeżyciami". Jakiekolwiek wyjaśnienia nie wystarczą; głębokie rany pozostaną zawsze bolesne: u Polaków, u wypędzonych, u pozostałych w ojczyźnie Niemców. To ważne memento opolskiego biskupa trafnie eksponuje potrzebę prawdy historycznej, mimo iż dla wielu ludzi pogranicza kulturowego okaże się ona bolesna, powiązana z indywidualnymi i zbiorowymi dramatami.