TADEUSZ SŁAWEK - rektor Uniwersytetu Śląskiego |
Warianty trzech dylematów przewijają w tematyce rozpoczynających się 22 września obrad polskich socjologów i ich zagranicznych gości. W największym i - co tu kryć - ryzykownym skrócie nazwijmy je następująco: regionalizm, rekonstrukcja, renegocjacje dziedzictwa przeszłości. Pierwszy z problemów zdaje się nie nastręczać trudności. Definiowany jako odrębność kulturowa i polityczna pewnej połaci geograficznej, śledzony w literaturze, historii i mowie potocznej, regionalizm bywa traktowany jako potwierdzenie ruchu społeczeństwa w stronę demokracji, szczególnie widocznego w okresie pokonywania ograniczeń systemu centralistycznego. To, co rozumiemy przez "region" to coś więcej niż przynależność do pewnej przestrzeni i sentymentalna wspólnota miejsca; "region" to etyczne prawo do sprzeciwu wobec każdej zrównujących wszystkich ideologii, nawet wówczas, gdy - paradoksalnie - jest to ideologia odrębnej tożsamości narodowej (destruktywne działanie tejże można było odnaleźć w niedawnej rejestracji związku osób narodowości sląskiej, która w swym sztywnym i wyłączającym rozumieniu "regionu" jest dobrym przykładem centralistycznej ideologii, która absolutyzując terminologię tego, co lokalne staje się parodią regionalizmu).
Regionalizm ostrzega nie tylko przed zasadą samozadowolenia i homeostazy charakterystyczną dla każdego centrum, lecz przede wszystkim ostrzega przed traktowaniem regionu jako kolejnego, lokalnego ośrodka z wszystkimi mankamentami właściwymi "centrali". Gdy mówimy o tożsamości regionalnej w istocie bronimy prawa grupy do obrony przed narzuceniem jej zbiorowego wizerunku mającego określić i raz na zawsze zdefiniować w powszechnym odbiorze jej charakter. Paradoksalnie siłą regionu jest właśnie to, iż nie poddaje się on w pełni logice "tożsamości", sprzeciwiając się zarówno absolutyzującej roli centrum, jak i separatystycznym tendencjom ortodoksyjnego "regionalizmu".
Rzeczywistość regionu jest światem, w którym duchowe i materialne zjawiska, artefakty i idee podlegają nieustannemu przebudowywaniu. Jest rzeczą ważną, by teorii i praktyki "pieriestrojki", pojęcia wiązanego z początkiem transformacyjnych procesów w środkowej i wschodniej Europie nie wiązać jedynie z zagadnieniami mediów i wielkiej polityki. Te dwie rozległe dziedziny muszą podlegać stałemu badaniu i oglądowi, już choćby dlatego, iż współczesna polityka nie może obyć się bez środków przekazu i w istocie życie polityczne jest od dłuższego czasu w sposób uderzający postrzegane jako sfera tele-polityki, lub inaczej - poli-tele-tyki. Ale nie powinnyśmy lekceważyć tych niezliczonych (acz często pomijanych milczeniem) przejawów praktyki życia codziennego zmieniającej rzeczywistość naszych ulic. Swiat jest rzeczywistością de- i re-konstruowaną; nieustannie choć czasem niepostrzeżenie przebudowywaną. Michel de Certeau podziwia niezależność tras naszych wędrówek po mieście, których mapa - gdyby ją sporządzić - kierowałaby się nie pryncypiami i zakazami administracyjnymi, lecz zależałaby jedynie od naszej woli i chęci przyjrzenia się wystawom, czy ludzkim twarzom. Każde spojrzenie jest re-konstrukcją świata, bowiem kryje się w nim olbrzymi potencjał przedsiębiorczości i pragnienia modyfikacji. Często pozostaje on niespełniony, lecz przykłady licznych właścicieli sklepów i restauracji przekonują nas, iż z podwórek kamienic i niepozornych pomieszczeń można zrobić użytek o jakim nawet nie marzył snujący centralistyczne wizje planista-architekt.
W świecie zmiany, w świecie transformacji, który jednak wolałbym nazywać światem metamorficznym, wielopostaciowym i wielotożsamościowym, uważne przypatrywanie się rzeczywistości obok tego, iż jest oceniającym spojrzeniem potencjalnego przedsiębiorcy (nawet wtedy, kiedy to, co "inwestujemy" w dany fragment topografii jest tylko naszym sentymentem, uczuciem estetycznej więzi z pewnym miejscem) prowadzi również dialog z tym, co minione. Jesteśmy dziedzicami przeszłości: to znaczy nieuchronnie medytujemy, by nie rzec - opłakujemy to, czego nie ma, lub jeśli nawet jeszcze jest, niechybnie odchodzi w przeszłość, kruszeje, kurczy się i pustoszeje. Niekoniecznie mówimy tu o kwartałach mieszkalnych (przypomnijmy pobliski Giszowiec, czy stare centrum Katowic) zniszczonych absurdalną decyzją urzędnika w imię postępowej przyszłości, czy o murach i tynkach starych kamienic, w których przyszło nam spędzić dziedziństwo, choć nikt nie jest na tyle silny, by nie przywołać ich na myśl. Mówimy również o tym, czego jeszcze dotyka nasze oko, a co w pewnym sensie jest już tylko swoim duchem - mówimy, na przykład, o górniczym pejzażu i górnictwie jako kulturze życia, o kulturze "familoka" i fińskiego domku. Podjąć odpowiedzialność za dziedzictwo oznacza poczucie odpowiedzialności za tych, których już nie ma i za tych, których nie ma jeszcze; każdym spojrzeniem renegocjujemy udział tego, co minione w tym, co obecne tak, by ustrzec się przed niebezpieczeństwem czystego powielania stereotypu, przeżywania przeszłości w czasie obecnym (niebezpieczeństwo często nie dostrzegane przez polityków i ekonomistów), lecz równocześnie by nie popaść w Fukuyamowski grzech "końca historii", życia poza domeną czasu w idyllicznym i powszechnie obowiązującym raju demokracji i gospodarki rynkowej. Re-negocjowanie przeszłości jest stałym i podejmowanym wciąż na nowo etycznym obowiązkiem podejmowania trudu konstruowania jej znaczenia tak, by - krzepnąc w jednej niezmiennej postaci - nie mogła stać się niczyją własnością, nawet - a może wręcz przede wszystkim - by nie stała się własnością nas "dziedziców".
Regionalizm, rekonstrukcja i renegocjacja dziedzictwa - trzy terminy na obszar wspólnoty, daru i myślenia, brania, tworzenia i dawania (jak pisał polski filozof J. Kurnatowski "zachłanności", "twórczości" i "rozlewności"), które nie wątpię będą przewijały się w dociekaniach socjologów - gości Uniwersytetu Śląskiego.