SZCZEGÓLNA TEORIA WZGLĘDNOŚCI

Profesor nie chce byc dziwka - takie oswiadczenie, jak dzwonek budzika o piatej rano, wyrwalo ze snu srodowisko akademickie ktoregos pazdziernikowego dnia. Prof. Czapinski upomnial sie o zapomniane prawo czlowieka do utrzymania sie z jednej, dobrze wykonywanej pracy. Byc moze prof. Czapinski mial dosyc wstawania o piatej rano, by zdazyc na kolejny "etat", dzieki ktoremu przedluzy walke o utrzymanie swojej stopy zyciowej i nie bedzie musial ludziom bez pojecia o satysfakcji z pracy naukowej tlumaczyc czemu nie wybral sobie bardziej intratnego zajecia. Bunt profesora wywolal pewne zainteresowanie, ba, nawet politycy otworzyli jedno oko, a minister finansow na odczepne obiecal wieksze podwyzki, niz planowal. Minister finansow tez jest czlowiekiem nauki, ale jego umiejetnosc wynajdywania paru groszy po solennych oswiadczeniach, ze juz naprawde nic nie ma, nasuwa podejrzenia, ze jest rowniez doktorem jakiejs wiedzy tajemnej, np. parabiometaenergomirakologii stosowanej, czyli cudotworstwa. Jednak prof. Czapinskiemu, oraz obudzonym przez niego mistrzom, czeladnikom i terminatorom nauki nie chodzi o uspokajajace zapewnienie, ze juz za rok beda zarabiac tyle, ile ministerialna sprzataczka w tym roku. Chodzi o zasadnicza zmiane stosunku szkolnictwa wyzszego, ktore w Polsce, jak nigdzie indziej, jest traktowane jak kosztowna fanaberia i zawsze musi przegrac z innymi, pilniejszymi potrzebami. Nie uzalajmy sie jednak na los akademikow w uczelnianej gazecie, bo to nie posuwa sprawy naprzod. Do spoleczenstwa, od ktorego zalezy los nauki, nalezy zwracac sie z zupelnie innej ambony. Spoleczenstwo ustami swoich przedstawicieli w rzadzie i parlamencie wyrazilo na razie wspolczucie oraz zasugerowalo, niczym wytrawny recenzent, aby srodowisko samo poszukalo lepszych rozwiazan, odrzucajac emocje i drazliwe dla spoleczenstwa akcje w rodzaju zamkniecia rekrutacji na studia dzienne.

Srodowisko szuka rozwiazan. Spora czesc, jak prof. Czapinski, na wlasna reke czyni to od lat, bez falszywego wstydu przyznajac, ze "lapie fuchy" tu i tam, liczac, ze kiedys sytuacja sie odmieni. Nie bardzo wierze w nadejscie dnia, w ktorym szczerze bedzie mozna powiedziec drugiemu i trzeciemu pracodawcy, co sie mysli o chalturze, odrywajacej od studiow i badan. Skoro trudno liczyc na wiecej pieniedzy, uczeni zaczynaja sie zastanawiac nad innym ich podzialem. Pazdziernikowa Res Publica Nowa zamieszcza artykul Jacka Kurczewskiego, ktory proponuje, zeby wybrac kilka /moze piec, moze szesc/ najlepszych uczelni /"nadzwyczajnych"/ i dla nich zarezerwowac srodki panstwowe. Inna propozycja: moze pensje porownywalne do zachodnich wyplacac tylko profesorom zwyczajnym z pieciu najlepszych uniwersytetow. Gdyby nawet tylko jedna uczelnia byla "nadzwyczajna", to i tak bedzie to Uniwersytet Warszawski. Idea przedstawiona przez Kurczewskiego nie jest obca innym warszawskim uczonym, ktorzy coraz czesciej formuluja podobne koncepcje. Zreszta zazdroszcza rowniez tym szkolom wyzszym, ktore pozyskuja srodki niezaleznie od dotacji ministerialnych, pietnujac fakt, iz np. w Zielonej Gorze pensje sa wyzsze niz w stolicy. Zaczelo sie od dzwonka, a teraz juz rozlega sie alarm z wolaniem "Ratuj sie kto moze!". W nauce, jak gdzie indziej, istnieje centrum, ktore teraz chce sformalizowac swoje wieloletnie marzenie o istnieniu kilku szkol "nadzwyczajnych", a reszta... Reszte zamieni sie w siec gminnych uniwersytetow, parafialnych politechnik i przyzakladowych akademii. Przy tym gmina nie powinna lozyc wiecej, niz minister, bo wtedy zniknie urok nadzwyczajnosci.

W tym samym numerze Res Publiki Marcin Krol, przypatrujac sie swoim kolegom z Wydzialu stwierdza"... o ile w sensie ogolnym bylem przeciwnikiem dekomunizacji, to w sensie szczegolowym bylem i jestem jej zwolennikiem". W sensie ogolnym uczeni warszawscy sa przeciwnikami dalszej deprecjacji nauki w naszym kraju. A w szczegolowym?