Pandemia alla Polacca

Kiedy podczas audiencji w Buckingham pani Michelle Obama objęła poufałym gestem królową Elżbietę II, przez Europę przebiegł ponury jęk, poprzedzony złowieszczym chrzęstem. To przewracały się w grobie szacowne szczątki byłej hiszpańskiej królowej Marii Ludwiki Orleańskiej. Ona to bowiem (a nie księżniczka Anna) była ofiarą najsłynniejszego upadku z konia. Podobno na skutek gwałtownego ataku wyrostka robaczkowego. Królowa skonała na miejscu w obecności licznej służby i całego fraucymeru. Nikt bowiem – zgodnie z etykietą – nie śmiał dotknąć królewskiego majestatu, obleczonego w wątłą ludzką cielesność.
 
Po angielskim tourne prezydenckiej pary, unijna Europa podzieliła się na dwa obozy: Jedni uważali, że gest – jak to u Amerykanów – był spontaniczny i całkiem sympatyczny. Drudzy, że tak protekcjonalnie to wita się z ciotką z Ohio przywożącą indyka na święta. Ta różnica stanowisk kładzie się – niewielkim wprawdzie, ale zawsze – cieniem na europejskiej jedności. Tam zaś gdzie dochodzi do podziałów, sporów, kłótni nie może obyć się bez naszych rodaków. Skoro nas się pomija przy obejmowaniu i poklepywaniu, to już my prześlemy światu braterski pocałunek… Almanzora.
 
Wszystko zaczęło się od skargi byłego dyr. artystycznego „Gazety Polskiej” Krzysztofa Hejke na prezesa IPN Janusza Kurtykę. Ten ostatni ponoć zbałamucił żonę pana Hejke – Katarzynę, używając w tak lubieżnym celu tajnych akt, na które to dokumenty uwiedziona była bardzo łasa – jak na wicenaczelną „Gazety Polskiej” przystało.
 
O tempora! O mores! Kiedyś do tak poufnych zabiegów używało się niewielkiego choćby klejnociku oprawnego w stare złoto. Skrzynki szampana wypijanego o zachodzie słońca na pokładzie kołyszącego się jachtu. Buduaru usłanego kwieciem rozmaitym. Ba, nawet w czasach pogardy (jakie żywił dla takich gestów niesprawiedliwy system polityczny) nie obeszło się bez kartki ma mięso M2, dyskretnie wsuniętej za dekolt kusząco wychylający się zza kremplinowego wdzianka. A teraz? Pożółkłe, śmierdzące stęchlizną przetłuszczone esbeckie kwity, nanizane na strzałę Amora!
 
Dziwnym zbiegiem okoliczności (polityka nie zna takiego terminu), w czasie gdy p. Hejke wylewał swe gorzkie żale na tumaniącego mu żonę prezesa IPN, światowa prasa zachłystywała się rewelacjami o rozwodowych planach, jakie przestawiła Veronica Lario – żona premiera Włoch Silvio Berlusconiego. Jednocześnie nad Sekwaną zapanowało wymowne milczenie. Pani Carla Bruni zniknęła z pierwszych stron gazet, a jej mąż na wszelki wypadek nie poleciał na konferencję do Pragi; w obawie, iż chodzi o dzielnicę Warszawy. Komisja specjalna UE ujawnia fakt lądowania w Szymanach amerykańskich samolotów, którymi przewożono dla niepoznaki więźniów, by przykryć nimi tajne akta i protokoły. Rosyjskie MSZ przezornie zagroziło już wydaleniem z Moskwy trzech żon naszych dyplomatów. Zdesperowane żony i oszukani mężowie na całym świecie żądają wprowadzenia dla Polski kwarantanny by zdusić w zarodku dokumentową zarazę. Na lotniskach pojawiły się (wystylizowane na pracowników IPN - w regulaminowych maseczkach i lateksowych rękawicach) służby specjalne, wyławiające z bagaży wszelkie wyblakłe teczki i segregatory. To nic, że teraz linie podziałów biegną przez małżeńskie sypialnie. Nad Polską po raz kolejny zawisła groźba żelaznej „kurtyki”.