Kwiecień zaczyna się od prima aprilisa, który w tym roku wypadł w lany poniedziałek. Obie te okoliczności sprzyjają siedzeniu w domu i nieryzykowaniu oblaniem lub ośmieszeniem (kiedyś przyjaciele z katowickiego osiedla Tysiąclecia zadzwonili do mnie rano i w przekonujący sposób oznajmili, że u nich nie ma wody, więc jeśli chcę ich odwiedzić i napić się kawy, to najlepiej będzie, jeśli przywiozę sobie wodę w czajniku. No więc jadę tramwajem z największym czajnikiem wypełnionym wodą i… w pewnym momencie orientuję się, że mamy 1 kwietnia! Zbliżając się do domu przyjaciół, z daleka już widzę całą rodzinę na balkonie, zaśmiewającą się – ja też się śmiałem, bo co było robić?).
W każdym razie, siedząc w domu w śmigus dyngus 1 kwietnia, można pomyśleć o tym, jak spędzić tegoroczne wakacje. Można by pojechać na Malediwy albo inne wyspy Mórz Południowych, ale wabi również przygoda wymagająca bardziej niż AI (all inclusive). Dopiero co skończył się Wielki Post, który w Polsce jest czasem, gdy organizowane są tzw. ekstremalne drogi krzyżowe. To polski wynalazek, zainicjowany przed paru laty przez ks. Stryczka z Krakowa i robiący niezwykłą karierę w naszym kraju, a także za granicą. Jest to nocny marsz ok. czterdziestokilometrowy, w niedużych grupach (nieprzekraczających 10 osób), niekiedy samotny. Podczas marszu w trudnych nieraz warunkach (pogoda w okresie wielkopostnym nie jest, jakby to powiedzieć, sprzyjająca takim przedsięwzięciom), ludzie stopniowo wyciszają się i na koniec doznają przemiany duchowej. Brzmi to górnolotnie, ale widocznie takie doświadczenie jest potrzebne, bo uczestnicy jednej ekstremalnej drogi krzyżowej wracają w następnych latach i zachęcają innych. W sumie brało w nich udział ok. pół miliona uczestników, tylko w tym roku prawie 50 tysięcy. I to nie tylko w Polsce: EDK są organizowane w wielu krajach świata (por. https://trasy.edk.org.pl).
W siłowni, którą odwiedzam dwa razy w tygodniu, mam okazję podsłuchać rozmowy trenera z innymi ćwiczącymi o wyprawie wakacyjnej do Norwegii. Dyskutują o tym, jaki plecak najlepiej wziąć ze sobą i jakie trasy są szczególnie polecane. Dodam, że trener wielokrotnie odwiedzał Norwegię i za każdym razem było to dla niego przeżycie ,,ładujące akumulatory” na cały rok. Oczywiście nocował w spartańskich warunkach i do takich zachęcał swoich rozmówców, tylko tak bowiem mogą docenić piękno krainy fiordów. Uczestnicy takich wypraw mają okazję sprawdzić w terenie swoje umiejętności nabyte na sali ćwiczeń. To wakacje ekstremalne.
Istnieje też wydarzenie, które z każdym rokiem przyciąga coraz więcej uczestników, choć też należy do ekstremalnych. Mam na myśli tzw. Camino de Santiago, czyli Drogę Świętego Jakuba. Jest to znany od średniowiecza szlak pielgrzymkowy do Santiago de Compostella, gdzie mieści się katedra, w której jakoby znajduje się grób św. Jakuba Apostoła. Cel jest jeden, ale szlaków do niego wiodących wiele. Jest Via Regia, która przechodzi m. in. przez Olkusz, Będzin, Piekary i Toszek, jest Camino del Norte (823 km), jest Camino Primitivo (314 km), Camino Inglés (117 km), jest Camino Portugués (260 km z Porto). Do wyboru, do koloru. Żeby ,,zaliczyć” pielgrzymkę, należy przejść co najmniej 100 km, zajmuje to ok. tygodnia. Idzie się pieszo, nocując w przydrożnych gospodach. Po drodze spotyka się innych pielgrzymów: jest to przedsięwzięcie ekstremalne dla naszych nóg, a zwłaszcza stóp. Podobno dawniej pokonywano trasę pielgrzymki „krokiem pielgrzyma”, tzn. idąc dwa kroki do przodu i jeden w tył, przedłużając w ten sposób rozkosz wędrówki. Być może krokiem pielgrzyma wystarczy przejść 66,66 km, by uzyskać zaliczenie.