Wspomnienia Anny Popek, dziennikarki oraz prezenterki pracującej w TVP2 w redakcji „Pytania na śniadanie”, absolwentki filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim

Wszystko było, jak trzeba

Trafił nam się czas przełomu. Studiowałam filologię polską i właśnie podczas moich studiów przenoszono wydział z Sosnowca do Katowic, ale to dobrze, bo było ciekawiej. Na początku dojeżdżałam z domu – z Bytomia – potem mieszkałam w akademiku, chciałam przecież poznać życie studenckie. Razem z moją przyjaciółką Danusią często chodziłyśmy na kawę do sąsiedniego „December Palace”. Tak potocznie nazywano wtedy Centrum Kultury Katowice im. Krystyny Bochenek. Obie uwielbiałyśmy kawę z ekspresu, a to było jedno z niewielu miejsc, w którym można ją było dostać, w dodatku w bardzo dobrym gatunku.

Na pewno profesor Ireneusz Opacki należał do naszych mistrzów. To była osobowość. I jego wiedza, i poczucie humoru bardzo mi imponowały. Uwielbiałam klarowność jego wywodów i konstrukcje, jakie budował, opisując dzieło literackie. Gdybym mogła powrócić do tamtych czasów z dzisiejszą wiedzą, z pewnością starałabym się pod jego okiem coś napisać, stworzyć. Poza tym myślę, że uczyłabym się więcej i angażowałabym się bardziej w życie uczelni. Uniwersytet daje ogromne wsparcie przy różnego rodzaju projektach, również międzynarodowych. Z perspektywy dorosłego życia już wiem, że nigdy później nie ma tak luksusowych warunków do nauki. Potem skończyłam jeszcze podyplomowe studia w Instytucie Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim oraz Studium Systemu Finansowego i Polityki Monetarnej w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, jednak zawsze trzeba było meandrować pomiędzy pracą, prowadzeniem domu (mam dwie córki) i jakże przyjemnym… życiem towarzyskim.

Podczas studiów założyliśmy Koło Naukowe Językoznawców, którego opiekunką została dr Romualda Piętkowa. Organizowaliśmy liczne wyjazdy i sympozja. Do dziś pamiętam pierwszy obóz, który odbył się w Sokółce koło Białegostoku. Spędziłyśmy kilka cudownych dni, badając wpływ języka tatarskiego na język polski. W zasadzie wszystko organizowałyśmy na miejscu i do dziś pamiętam spotkanie w Kole Gospodyń Wiejskich, gdzieś nieopodal Sokółki. Panie podjęły nas w świeżo wykrochmalonych strojach ludowych, a że dwa dni wcześniej we wsi było wesele, to obficie uraczyły nas tym, co zostało z przyjęcia. Wszystko – kiełbasy, ciasta i trunki były znakomite. Ciekawie zapowiadała się też wyprawa z członkami Koła Etnografów do Mongolii, ale stchórzyłam. Uznałam, że 10 upalnych dni w pociągu to nie dla mnie. Natomiast spotkania organizacyjne były fajne, piliśmy na przykład soloną herbatę z masłem, żeby przygotować się do tamtejszych warunków. Ostatecznie z wyprawy wycofało się kilka osób i dla tych, którzy jednak zdecydowali się wziąć w niej udział, wystarczyło pieniędzy nawet na bilety lotnicze!

Oprócz tego były również konferencje. Wymyśliliśmy wspólnie projekt sesji wyjazdowej „Język a rzeczywistość” i pojechaliśmy do Pragi na spotkanie ze studentami tamtejszego uniwersytetu. Nie muszę dodawać, że było uroczo. W drodze powrotnej wpadliśmy na pomysł zorganizowania sesji naukowej „Język a erotyka”. Władze uczelni nie miały nic przeciwko, pomogli nam, jak tylko się dało i sesja się odbyła. Przyjechali goście z innych uczelni, odbył się wernisaż prac artysty i grafika Tomasza Jury. Teraz stwierdzam, że grono profesorskie z dużą życzliwością i optymizmem przyglądało się naszym poczynaniom, doceniając energię i nie łamiąc jednocześnie konwencji relacji nauczyciel-student.

Jeśli chodzi o życie studenckie, wszystko było, jak trzeba. Na imprezy do akademika przychodzili czasem asystenci, zdarzało się, że zajęcia odbywały się w kawiarni. Pamiętam, jak długo staraliśmy się, aby jednego z wykładowców zaprosić do kawiarni w Sosnowcu. W końcu się zgodził. Usiedliśmy dużą grupą, zamówiliśmy kawę i ledwo zaczęliśmy rozmawiać, w lokalu rozpoczęła się solidna bijatyka pomiędzy stałymi bywalcami. A był to najlepszy lokal w mieście! Natychmiast wkroczyła milicja, a nas ewakuowano tylnym wyjściem… Tak to się skończyło.

Po studiach wyszłam za mąż i przeprowadziłam się do Wrocławia. Tam rozpoczęłam pracę w TVP Wrocław i wkrótce, szczęśliwym zrządzeniem losu, dostałam pracę w redakcji „Panoramy” w Warszawie. W zawodzie dziennikarza przydaje się każdy szczegół. Język jest podstawą naszej pracy, więc wszystko, co wyniosłam ze studiów, wykorzystuję na co dzień. Kluczowe jest przekonanie, że uczyć trzeba się stale. Ciągle kupuję różne słowniki. Czasem jeszcze znajduję w piwnicy stare podręczniki ze studiów i zaglądam do nich nie tylko z sentymentem, ale przeglądam je również pod kątem użyteczności zawodowej. Chyba najważniejsza lekcja z okresu studiów była taka, że jesteś sam odpowiedzialny za każdy dzień swojego życia. Można po prostu realizować program, ale można też ułożyć swój własny indywidualny tok studiów. Jedno i drugie jest dobre, naszym zadaniem jest jedynie dobrze wybrać.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Marta Wojtal