Krytycznym okiem studenta

Dzieci

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, zapaliły papierosy, wyciągnęły flaszki, chodnik zapluły, ludzi przepędziły, siedzą na ławeczkach i ryczą do siebie…

"Elektryczne Gitary"

Nikły blask latarni skrywających to, co bardziej wstydliwe (gwarancja dyskrecji…): prostytutki i ich opiekunów, przemykających - pieszych bądź zmotoryzowanych amatorów ich wdzięków, spóźnionych przechodniów, drobnych pijaczków, wędrujących od kosza do kosza, zbieraczy aluminiowych puszek. Czasem patrol policji. Ten, kto choć raz kończył zajęcia około godziny 19.00 miał możliwość zasmakowania tej atmosfery: "Bankowa by night"…

Za dnia swoje przysłowiowe pięć groszy do tego obrazka dorzucają studenci. Beztrosko, a raczej bezmyślnie wykorzystujący liczne przerwy pomiędzy zajęciami. I to bynajmniej nie na odwiedziny w bibliotecznej czytelni… Wynaleźli oni ów złoty środek na nadmiar wolnego czasu (czyt.: nudę). Co rusz przechodząc chodnikami pomiędzy budynkami Rektoratu, WNS-u, Biblioteki Głównej możemy natknąć się na rozsiadłą na ławeczkach studencką brać płci obojga, co przerażające, sączącą złocisty trunek, a nierzadko wino z niższej półki z nieodzownych przy tej okazji plastikowych kubeczków. Zbyt hałaśliwych, zaabsorbowanych własnym towarzystwem, by zauważyć, że sposób, jaki wybrali na wypełnienie "okienek" jest, co najmniej niestosowny. Nie licuje on, bowiem z godnością tak Uczelni jak ich własną. Zdają się na ten fakt nie zważać, tkwiąc w mylnym przekonaniu, iż są niebywale rozrywkowi.

Istnieje jeszcze druga strona medalu. Nie do rzadkości należy fakt uczestnictwa w zajęciach studentów po spożyciu alkoholu (nawet w symbolicznej ilości), co przybiera w niektórych wypadkach formę nawyku lekceważenia elementarnych zasad wychowania i niebezpiecznego przyzwyczajenia, gdyż z sali wykładowej prosta droga za kierownicę samochodu…

Biesiadowanie pod chmurką może być przyjemne, a zwłaszcza przy sprzyjającej aurze. Może być nawet wydarzeniem dalece inspirującym… Stąd nie potępiam tej formy spędzania czasu w ogóle. Chcę jednak zwrócić uwagę, że wybór miejsca nie jest tu bez znaczenia. Jego znalezienie nie powinno też - przy mnogości propozycji - nastręczać większych trudności. A ostatnim doń nadającym się miejscem z całą pewnością nie jest deptak przed Rektoratem. Miejsce, gdzie codziennie przewijają się nie tylko studenci, zażenowani nieco obserwowaną sytuacją wykładowcy, ale wiele innych osób. Z założenia bowiem ma to być miejsce reprezentacyjne. Wszak to właśnie w budynku Rektoratu przyjmuje się wielu dostojnych gości. Jakiego mogą doznać wrażenia będąc zmuszonym do dryblingu pomiędzy porzuconymi niedopałkami, śladami splunięć, czy nie daj Boże porzuconą puszką (te zwykle są sprzątnięte w porę; razi jednak widok przepełnionych koszy na śmieci)?…

Korzystając z gościnnych łamów "Gazety Uniwersyteckiej" chcę zwrócić uwagę na ten problem. Problem nie tyle niezauważany (z okien, nawet tak szczelnie zasłoniętych żaluzjami jak budynek Rektoratu obrazki, które opisuję muszą być doskonale widoczne), a raczej traktowany z niezrozumiałą dla mnie pobłażliwością. A przecież osoby te dopuszczają się wykroczenia. Konieczność jego rozwiązania nie podlega dyskusji. To może nastąpić na drodze decyzji administracyjnych i ich ścisłego wypełnienia. Być może z użyciem już zaangażowanej ochrony, która zdaje się nie mieć nic do roboty. W innym razie Uniwersytet nie pozbędzie się tej kłopotliwej wizytówki. I nie pozostawiajmy tego ani opieszale działającej policji a tym bardziej… pogodzie, która tylko na chwilę przegania tych biesiadników. Na wiosnę oni wrócą. Gwarantuję.

Wojciech Malejka


Lekcja pokory

Dla studenta zaocznego oczekiwanie na kolejny zjazd jest jak wypatrywanie nadjeżdżającego pociągu. Niecierpliwe i nerwowe. W tym semestrze emocje były jednak silniejsze. A co było tego przyczyną...??? Oczywiście przydziały na wybrane specjalizacje, które odbyły się na drugim roku politologii. Miało się okazać, czy nadzieje na tą wymarzoną i wyśnioną zostaną spełnione, czy też będzie można sobie postukać w czoło z pożałowaniem, że nie miało się lepszej średniej ocen. Ona bowiem stanowiła wyrocznię w razie dużego oblężenia danej specjalności.

Szłam wtedy na uczelnię trochę przygnębiona i zmartwiona. Oj i nie tylko ja. Wielu zgrzytało z tego powodu zębami i owego ranka czekało na wyrok w postaci wywieszonej na tablicy listy nazwisk, pod tytułem każdej ze specjalności. Gdy już student dopadł progu uczelni, i kroki swoje skierował na pierwsze piętro, gdzie owa tablica wisiała... nie zobaczył żadnej listy nazwisk. Ku pokrzepieniu serc dostarczony był jednak plan zajęć na następny semestr. Cudownie! Oczywiście został w nim uwzględniony podział na grupy specjalizacyjne i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że nikt nie wiedział, według którego schematu ma chodzić na zajęcia. Nie miałam pojęcia, czy zostanę dziennikarką, czy może specjalistą od europeistyki. Może i jesteśmy niecierpliwi, ale listę osób przydzielonych na daną specjalność, mieliśmy oglądać dwa tygodnie wcześniej, zgodnie z obietnicą. Cóż, obiecanki cacanki, a niestety, ujrzeć jej nam nie dano.

Powszechne zdenerwowanie udzieliło się każdemu w czasie porannego wykładu i to z jakże trudnego przedmiotu. Zamiast ciszy i skupienia, które towarzyszyć powinny wypowiedziom profesora, słychać było zewsząd szemranie i inne oznaki zniecierpliwienia. Już każdy chciał wiedzieć, kim to w przyszłości zostanie. Na całe szczęście tuż przed zajęciami w grupach specjalizacyjnych dostarczono nam upragnioną listę. Cóż, emocje nazbierały się przez kilka godzin wykładu, więc po jego zakończeniu fala zniecierpliwionych studentów ruszyła pod tablicę. Niestety, miejsca tam niewiele więc nic dziwnego, że 200 osób naraz się nie zmieściło. Wśród zgiełku i wrzawy, stając na palcach i prawie unosząc się w powietrzu ponad głowami moich kolegów i koleżanek, dostrzegłam swoje nazwisko pod pożądaną specjalnością. Uff... Mogłam wreszcie opuścić pole bitwy, bo już wiedziałam, kim w przyszłości zostanę. Szkoda tylko, że "pięć przed dwunastą". Nasza Uczelnia znowu uczyła nas pokory i czuję, że nie ostatni raz.

Justyna Ślusarczyk

Ten artykuł pochodzi z wydania: