"Pracę magisterską napiszę..."

„Ślubuję uroczyście, że będę wytrwale dążyć do zdobywania wiedzy i rozwoju własnej osobowości, odnosić się z szacunkiem do władz uczelni i wszystkich członków jej społeczności, szanować prawa i obyczaje akademickie oraz całym swym postępowaniem dbać o godność i honor studenta Uniwersytetu Śląskiego”.

Wytrwałe dążenie do zdobycia wiedzy kończy się u niektórych studentów wraz z uzyskaniem ostatniego zaliczenia. Napisanie pracy licencjackiej czy magisterskiej to już nie ich problem. Z całym szacunkiem dla władz uczelni, a szczególnie dla swojego promotora zlecą ten przykry obowiązek komuś, kto ogłasza się w gazecie (rubryka INNE: Magisterskie i licencjackie 0608..., Pisanie prac, tel. 0603...), Internecie czy wręcz na tablicy ogłoszeń wiszącej w budynku własnego wydziału. Dzwoniąc pod 0608... dowiedziałam się, że najpierw otrzymam bibliografię, następnie jak sobie życzę: albo fragmenty tekstu („żeby nie podpadało”) albo po jakimś czasie cały z zestawem pytań, jakie mogą pojawić się na obronie. Będzie mnie to kosztować jakieś 800zł. W Internecie taniej, bo już od 500zł. Podobne ceny jednej z katowickich firm, która w ten sposób jedynie studentom... pomaga.

Studenci, którzy kupują:

Twierdzą, że nie mają czasu na pisanie, bo praca, częste wyjazdy, rodzina. Poza tym studia już przecież skończone, dyplom to tylko formalność, niczego nowego się nie nauczą, a trzeba się nabiegać za bibliografią, usiąść, pomyśleć, wstukać wszystko w komputer...

Inni podczas studiów prawie wcale czegoś takiego nie pisali, nie mają bladego pojęcia jak się do tego zabrać lub nie potrafią pisać. Są tacy, którzy już w szkole średniej kupowali wypracowania. Jeden mówi wprost : „stać mnie na to, by się nie przemęczać. Robię studia właściwie tylko dla papierka, jak go dostanę, zaczynam pracę w firmie ojca”.

Studenci, którzy sprzedają (piszą):

Nie widzą nic złego w tym, że piszą na zlecenie. Po pierwsze - nie oni jedni, po drugie – praca jak każda inna. Jakoś muszą sobie radzić, pracy nie ma, stypendia liche, a tu przynajmniej mogą się wykazać. Jeden z nich opowiada, że pomysł na tę formę zarabiania podsunął mu wykładowca (podobno też kiedyś tak „dorabiał).

Oni tylko pomagają studentom, którzy są zapracowani, skoro doszli do końca studiów, to przecież coś tam muszą umieć. Czy ktoś się czuje choć trochę winny? Na pewno nie sprzedający-piszący, pisali uczciwie, mam się niepotrzebnie nie czepiać.

Reszta studentów (dbających o honor):

Są oburzeni, twierdzą, że tak kupujący, jak i piszący są tak samo winni. Dla dbających o honor cała sprawa to oszustwo. Skoro ktoś nie potrafi czy nie chce mu się napisać pracy dyplomowej, nie powinien w ogóle studiować, nie mówiąc już o otrzymaniu jakiegokolwiek tytułu. Samodzielne ukończenie studiów to dla nich punkt honoru i satysfakcja. Większość z nich przypuszcza, że złych nawyków uczymy się już w podstawówkach podpowiadając kolegom i mając możliwość ściągania. Poza tym coraz częściej słyszy się o ujawnianiu plagiatów popełnianych przez np. ministrów czy „poważnych” profesorów. Powszechnie też wiadomo o podkradaniu pomysłów czy informacji w mediach i niechęci do podawania prawdziwego źródła.

Stanowisko uczelni:

Kupujący, sprzedający i plagiatorzy mogą spać spokojnie – regulamin uczelni nie przewiduje żadnych kar w tym przypadku. Owszem, jeżeli promotor zorientuje się, że student kombinuje, może doprowadzić do tego, że delikwent nie obroni takiej pracy. Zresztą stwierdzenie plagiatu jest dosyć trudne, a udowodnienie, że ktoś kupił pracę jest prawie niemożliwe.

Inna rzecz, że promotor mający często ponad trzydziestu seminarzystów, często nie jest w stanie stwierdzić, czy ktoś oszukuje. Sposób na to znalazł prof. dr hab. K. Zgryzek (Wydział Prawa) – ma do pomocy komputerowy system kontroli prac, które studenci przysyłają przez Internet lub na dyskietkach. Jeżeli jakieś teksty są identyczne, program je „wyłapie”. Jednak zawsze może je wykorzystać ktoś z innej uczelni. Kropla w morzu, ale jest.

Poza tym kadra uniwersytecka chce wierzyć w uczciwość swoich studentów, wszyscy zgodnie twierdzą, że proceder ma charakter marginalny i uczestniczą w nim jedynie bardzo inteligentni studenci (ciekawe, tacy inteligentni, a nie potrafią napisać jednej pracy?).

Można zgodzić się z opinią, że oszuści – plagiatorzy to porażka dla promotorów, a tym samym dla uczelni. Można zgodzić się też z opinią, że problemu właściwie nie ma. Po co się czepiać?