DESKA CZY GWÓŹDŹ?

Będzie tu mowa o jakości kształcenia. Temat szczególnie gorący i na czasie, bo właśnie mamy przed sobą tekst "Założeń" do przyszłej reformy szkolnictwa wyższego, która w zamierzeniu Autorów ma usunąć narastające źródła dysfunkcji w uczelniach wyższych, otwierając tym samym możliwości zmian nie tylko o charakterze przystosowawczym, lecz autonomicznym i twórczym. Ale jest to również temat drażliwy, ponieważ każda reforma narusza jakieś interesy, kogoś wspiera i ułatwia karierę, a komuś innemu psuje szyki, a nawet spycha na margines. Z reguły apeluje do wszystkich uczestników akademickiej wspólnoty o zmobilizowanie dodatkowej energii i oczekuje od nich przynajmniej minimum akceptacji, w najgorszym razie - powstrzymania się ad działań antyreformatorskich.

Jakość, czy jakoś to będzie?

Na pytanie, jak to będzie po uchwaleniu nowej Ustawy trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Trudno przewidzieć, w jakim stopniu utoruje ona drogę działaniom uzdrowicielskim, usuwając bariery, przeszkody i zjawiska dysfunkcjonalne i czy stworzy klimat inspirujący nowe rozwiązania i umożliwiając bardziej efektywną pracę na wszystkich szczeblach akademickiej hierarchii. Jednak już teraz wyobraźnia podsuwa scenariusze, które mogłyby stać się podstawą niejednego filmu o sensacyjnej fabule, z mnóstwem tzw. dramatycznych momentów. Np. Kto z kim zostanie, a kto (z kim) odejdzie, nie tylko pod przymusem, ale na własną rękę, a może nawet pod rękę. Tylko dokąd? Bo akredytacja nie ominie żadnego kierunku, ani żadnej uczelni, zarówno państwowej jak i prywatnej.

Ale jak to będzie w praktyce z ocenianiem owej jakości kształcenia - nie wie nikt. A jest to przecież najistotniejsze zadanie całego środowiska akademickiego i najważniejszy problem wyeksponowany w "Założeniach". Jeden z jego współtwórców, prof. A. Morawiecki, tak oto pisze: "Na podstawie wizytacji w uczelni i po opracowaniu przez grupę ekspertów szczegółowego raportu, AKA podejmowałaby decyzję o przyznaniu kierunkowi studiów w uczelni oceny: A (znakomita, bardzo dobra), B (dobra), C, (zadowalająca). Ocena D byłaby połączona z odmową akredytacji. Oznaczałoby to zawieszenie lub odebranie prawa do nadawania stopni na ocenianym kierunku studiów (ew. odebranie uprawnień magisterskich przy zachowaniu uprawnień licencjackich), a także możliwość zawieszenia lub odebrania prawa do prowadzenia nauczania.. Negatywna ocena byłaby dla ministra wiążąca i zmuszała go do podjęcia odpowiednich działań administracyjnych w stosunku do uczelni" (A. Morawiecki, "Żółta książeczka", Forum Akademickie nr 11/97).

Słyszy się jednak głosy, że problem jakości kształcenia w obecnym stanie rzeczy jest nierozwiązywalny. Słychać tony troski i niepokoju, iż główny sposób zapewnienia jakości kształcenia, zalecony przyszłemu Ustawodawcy, a mianowicie akredytacja, jest spóźniony i nieadekwatny do obecnej sytuacji w szkolnictwie wyższym, ponieważ ilość przyjmowanych studentów w ostatnich latach przyczyniła się do tak drastycznego obniżenia jakości, ze dialektycznie przeszła w swoje przeciwieństwo - czyli w bylejakość. Nie wszędzie tak się stało, nie odnosi się to do wszystkich kierunków studiów, ale z pewnością problem obniżenia się poziomu studiów pojawił się na niejednej uczelni państwowej, zwłaszcza, gdy zasiliły one własną kadrą dynamicznie rozwijające się szkolnictwo niepubliczne.

Niektórzy z nas zaczynają demonizować, rozdzierają szaty w teatralnym geście pytając, " za jakie pieniądze, w jakich warunkach, w jaki sposób mamy przyśpieszyć rozwój kadry naukowej, zwłaszcza tej ze statusem profesorów i habilitowanych doktorów"? Nie da się bowiem zahamować słusznych aspiracji zarobkowych nauczycieli akademickich, a jeśli jedyną drogą do godziwej płacy jest godzinowy "komin" dydaktyczny, kolejny etat lub zwykła fucha, - to opóźnienie karier naukowych jest niejako "założone" i nie do uniknięcia.

Co nam więc da wprowadzenie procedury akredytacyjnej? Czy stanie się ona widmem budzącym lęk i opór, czy też środkiem do zdobycia przez Uczelnię prestiżu, ułatwiającego międzyuczelnianą i międzynarodową współpracę, wyzwaniem, by się podciągać w górę i podejmować bardziej racjonalne decyzje?

Kim jesteśmy - pytania o tożsamość

Akredytacja może nas uchronić od dezawuującego nieco określenia edukacyjnego "zaścianka" Europy, jeśli okaże się, że nie tylko udało się wprowadzić (choćby i z przeszkodami) punktowy system oceniania ale i studencką ocenę zajęć dydaktycznych. Tak więc, może ona odegrać ze wszech miar pozytywną rolę, wywierać presje, ale i budzić nadzieje i podtrzymywać rozbudzone aspiracje awansowe, zwłaszcza młodych pracowników nauki. Wysychające źródła mogą się znów napełnić, zamieniając edukacyjne miejsca pustynne w oazy prawdziwej wiedzy, rzetelnie przekazywanej i twórczo rozwijanej. Zniknie okazja do głoszenia prawd zapisanych na pożółkłych kartkach, prawd banalnych i przestarzałych, zniknie pokusa zatrzymywania na uczelni ludzi, którzy się nie sprawdzili, nadwerężając swoją nieudolnością, a niekiedy wątpliwymi etycznie zachowaniami, wizerunek uczelni. Zostaną ci, którzy pytając o to co uczelnia może dla nich zrobić, sami będą gotowi dać z siebie uczelni wszystko co najlepsze.

Dyskusja nad "Założeniami" może się okazać poważnym pretekstem do zastanowienia (po raz kolejny) nad tożsamością uczelni wyższej, każdej z osobna i wszystkich razem Do zadania sobie pytań, czym jest wspólnota akademicka? Masą przypadkowo stykających się ludzi-atomów? Organizacją grup ludzi o sprzecznych interesach i nadszarpniętym zaufaniu społecznym, o zanikających więziach interpersonalnych? Czy wspólnotą ludzi wzajemnie się rozumiejących i gotowych do kompromisów, jeśli wchodzi w grę dobro całej uczelni, a nawet całej akademickiej wspólnoty? Ludzie światli nie mogą być zaślepieni swoim własnym krótkowzroczne rozumianym interesem doraźnym.

Pomoc w usuwaniu
zjawisk dysfunkcjonalnych

Trudno pozbyć się złudzeń, że źródła dysfunkcji akademickich zostaną kiedykolwiek usunięte całkowicie, że znikną zjawiska patologiczne, defekty i anomalie w funkcjonowaniu uczelni. Jedne znikną, ale pojawią się nowe. Tam gdzie są plusy, tam zaraz pojawią się ich nieodłączne cienie, czyli minusy. Uczelnia jest poddana, podobnie jak inne instytucje i organizacje, bardzo złożonym oddziaływaniem zewnętrznym, rozmaitym presjom, naciskom, oczekiwaniem i restrykcjom, szczególnie silnym w okresie transformacji ustrojowej. Ale i sama. generuje napięcia we własnym środowisku. Są one wynikiem dysharmonii między rolami: badaczy i nauczycieli akademickich, między ich motywacjami zarobkowymi a ambicjami w sferze karier, gotowości do rywalizacji, nie zawsze z zachowaniem wszystkich reguł fair play.

Chodzi ostatecznie o to, by nie było tak dramatycznego rozziewu między tym co być powinno, a tym co jest i aby droga do osiągania standardów jakości, przecież z definicji nie usłana różami, nie była drogą "po trupach", za wszelką cenę. Owe standardy wpisane w misję uczelni to przede wszystkim standardy jakości kształcenia i prowadzenia badań naukowych. Cała sfera zarządzania uczelnią jest jedynie środkiem do osiągnięcia owych celów zasadniczych. Jeśli nazwiemy siebie profesjonalistami, to będzie nas obowiązywała zasada nie tylko odpowiedzialności moralnej lecz i odpowiedzialności cywilnej wobec studentów, którym przekazujemy naszą wiedzę.

Dwa języki

Język, którym się opisuje np. rekrutację, (a jest to jedno z najważniejszych narzędzi kształtowania. wizerunku uczelni wyższej) od kilku lat się nie zmienia. Ma dużo wspólnego z wojskowością i krajobrazem bitewnym. Gazety piszą o "szturmie" na uczelnie, "bitwach" o indeksy, "oblężeniu" kierunków, "wpychaniu się" na siłę, o rosnącej liczbie odwołań, a nawet skarg kierowanych do sądu administracyjnego. Jednym słowem - walka i front. Potem język się zmienia i do opisu uczelnianej rzeczywistości wkraczają takie pojęcia jak "obrót", "marketing", "promocja", konkurencja, "popyt i podaż", "koszty" kształcenia, "dochody" własne uczelni itp., itd. Szlachetnie brzmiący i obrosły tradycją termin "kształcenie" zaczyna być wypierany przez termin "usługa edukacyjna". Mówi się o masowym obrocie tego rodzaju usług. Powstają na Uczelniach biura karier, mające absolwentom zapewnić udany start w zawodzie. Jednym słowem - zaczyna królować mentalność handlowa, pieniężna, świadcząca o tzw. racjonalnym przystosowaniu się do zmian zachodzących w otoczeniu. To jest nieuniknione, ale najwyższy czas, by w ślad za nią pojawiła się również mentalność pozapieniężna, byśmy nie tylko wykonywali szereg racjonalnych reakcji na zmiany o charakterze rynkowym, lecz i kreowali jego potrzeby i oczekiwania, sprzeciwiając się nadmiernym presjom i niedojrzałym modom. Mogą one niekorzystnie wpłynąć na losy zawodowe przyszłych absolwentów i obniżyć ich rzeczywiste możliwości odbierając zarazem pełnię radości akademickiego sukcesu.

Mimo ogromnej presji rynku i prób opisu uczelni jako przedsiębiorstwa - nie możemy wyrazić zgody na to, aby przekształcała się ona za naszym przyzwoleniem w coś na kształt fabryki magistrów, produkującej masowe usługi edukacyjne, albo stała się po prostu przechowalnią młodzieży, dla której na rynku zabrakło pracy. Szanując wzrost aspiracji edukacyjnych młodzieży i świętą zasadę równości szans w dostępie do wyższych studiów, warto potraktować konkurowanie do zdobycia indeksów jako okazję do wprowadzenia jakości już na samym początku, przy rekrutacji, przyjmując tylu studentów ilu naprawdę się pomieści, tak, by wysokiej jakości kształcenia towarzyszyła wielka radość studiowania, by Alma Mater była rzeczywiście karmiąca. Inaczej zamiast almy będzie alarm: Sprzeczność sygnałów wysyłana do młodzieży i ich rodziców może mieć skutki zgoła opłakane. Słyszy się coraz częściej imperatyw "startuj po maturze, zdawaj, warto mieć dyplom". A po wejściu na uczelnię student widzi przed sobą nieustanne światła oznaczające "stop" - nie ma miejsca, nawet gdy wpłaci się odpowiednią kwotę za studia zaoczne lub wieczorowe. Ta sprzeczność rodzi rozgoryczenie i frustracje wśród młodzieży. Poczucie, że wolno, ale nie można - to jedno z najbardziej dolegliwych źródeł dyskomfortu psychicznego.

Obawy i nadzieje

Co nam więc może przynieść akredytacja oprócz zrozumiałego zaniepokojenia i lęku przed oceną? Zakłada się, że pomoże usuwać zjawiska negatywne, takie jak dysproporcja między liczbą studentów studiujących trybem stacjonarnym i zaocznym lub wieczorowym, że zdynamizuje działania wzbogacające ofertę dydaktyczną i zwiększy samodzielność w kreowaniu własnego profilu studiów przez studentów, że zmobilizuje kadrę nauczycieli akademickich do podnoszenia swoich stopni i zdobywania tytułu naukowego, a studentów do oceniania jakości otrzymywanej w toku zajęć wiedzy i umiejętności. Jeśli wszystka ta wtórnie przyczyni się do wzrostu mobilności studentów tak w kraju jak i w wymianie międzynarodowej, to można będzie powiedzieć, że uroczysty akt wręczenia certyfikatu jakości dla danego kierunku będzie miał nie tylko wymowę symboliczną i wartość dekoracyjną w sali posiedzeń rady wydziału, ale rzeczywisty tytuł da chwały, otwierający drogę do starań o fundusze, . granty, korzystne umowy i pomoc środowiskowych sponsorów.

Czego po akredytacji kierunku spodziewać się nie możemy? Bezpośrednich korzyści materialnych, w postaci zwiększonej dotacji MEN, apanaży, nagród, orderów i medali. Może wzbudzimy podziw środowiska, a może wywołamy nieco bezinteresownej zawiści. Wywołując poruszenie, niewątpliwie przyczynimy się do usunięcia nawyku bierności, konformizmu, dydaktycznej rutyny. Entuzjazm promotorów zmian z pewnością zasługuje na aprobatę zespołów wizytujących ośrodki akademickie. Uwolnimy się być może ad złudzeń, ukazując pułapki pozornych rozwiązań i kruchość argumentów ekonomicznych: Okaże się wówczas, w jakim stopniu jacyś "inni" są winni, a w jakim my sami. Owe atrybucje przyczyn niezadowalającego stanu rzeczy mogą się stać z kolei niezłym kierunkowskazem w regulowaniu naszych działań uzdrowicielskich i kreatywnych. Akredytacja może odegrać dwojaką rolę: "deski ratunku", ale i "gwoździa do trumny". Ta, jaką rolę odegra w rzeczywistości zależeć będzie już w dużej mierze zarówno od nas samych jak i ad jakości procedury akredytacyjnej. W kontekście przyszłej Ustawy a Szkolnictwie Wyższym AKA jest z pewnością "gwoździem" programu.

Więc jednak jakość kształcenia? Tak, ale uwarunkowana wysoką jakością samej procedury akredytacyjnej. Ale to już inny temat.