Antroponimia

Od dawna dręczy mnie pytanie, czy nazwisko może utorować drogę do kariery. Oczywiście, powie ktoś, nazwisko to nie wszystko. I będzie miał rację, bo przecież wiadomo, że o pozycji człowieka nie może decydować nazwisko, ale rzeczywiste osiągnięcia.

Jednak na początek lepiej się jakoś intrygująco nazywać. Na przykład Wakarecy. Gdyby Paweł Wakarecy nazywał się Kowalski lub Zieliński, to nie twierdzę, że nie zrobiłby kariery, ale z pewnością byłoby mu trudniej. Kto usłyszał nazwisko Wakarecy, na pewno je zapamięta. Na naszym uniwersytecie, żeby daleko nie szukać, pracuje pięciu Kucharskich, w tym czterech doktorów i jeden profesor. Mówiąc o Kucharskim, trzeba zapewne uściślać, którego mamy na myśli. Co nie musi przeszkadzać w karierze, bo – jak wszyscy wiemy – p. prof. zw. dr hab. Stanisław Kucharski jest prorektorem ds. finansów i rozwoju. Tym gorzej dla pozostałych czterech, którym będzie trudniej, bo będzie się ich mylić z prorektorem. Na wszelki wypadek Banyś jest tylko jeden, oczywiście p. prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś jest rektorem Uniwersytetu Śląskiego.

Nazwisko oryginalne jest dźwignią sukcesu, podobnie jak reklama, która opiera się na haśle, sloganie, pomyśle, znaku – im bardziej oryginalne, tym lepiej. Choć i tu nie należy przesadzać: vide logotyp PZPN-u, który zastąpił orzełka na koszulkach reprezentacji Polski. Od razu dodam, że to nie ja stoję za tym pomysłem, chociaż w różnych miejscach lansowałem tezę, iż jeśli związek piłkarski jest państwem w państwie i nie zależy od rządu, to konsekwentnie należałoby odebrać piłkarzom takie atrybuty, jak herb na koszulkach, flaga państwowa czy hymn narodowy (w sprawie hymnu pierwszy krok uczyniła niegdyś Edyta Górniak, no ale ona nie miała nazwiska, które gwarantowałoby karierę, toteż jakiś mały skandalik był jej potrzebny jak pustyni deszcz). Jednak aż tak skuteczny nie jestem, żeby orła zastąpić logotypem, łudząco przypominającym logo partii, której reprezentantem jest Jan Tomaszewski, człowiek, który niegdyś zatrzymał Anglię, a teraz atakuje Latę i Smudę.

Nazwisko nie powinno być zbyt długie, bo trudno je zapamiętać, jeśli nie zawiera jakiegoś komunikatu (pamiętają państwo może dowcipy na temat nazwisk gruzińskich? Właśnie o to mi chodzi). Zwłaszcza nazwiska Hindusów charakteryzują się tym, że są to losowo wybrane litery alfabetu, w ilości przekraczającej percepcję przeciętnego człowieka. Nazwisko może być śmieszne, byle było oryginalne. W istocie dopiero treść wypełnia formę i na przykład (co zauważył niejaki Zoszczenko) nazwisko Puszkin byłoby zabawne (tak jak Wintowkin czy Pulemiotow), gdyby nie należało do jednego z najwybitniejszych poetów. Dla nieznających rosyjskiego (coraz ich więcej, niestety) Puszkin znaczy tyle, co Armatowski. To mi przypomina anegdotę z lat dziewięćdziesiątych, gdy do Czeczenii udawały się transporty humanitarne. Zatrzymani na granicy Polacy z rozbrajającą szczerością oświadczali, że wiozą… puszki. Oczywiście stawiało to straże graniczne na baczność. Nazwisko ważna rzecz, o czym przekonuje.