Rozmowa z prof. UŚ dr. hab. Tomaszem Nawrockim z Instytutu Socjologii UŚ

Inspiracje w kolorze curry

Prof. UŚ dr hab. Tomasz Nawrocki w Indiach był wielokrotnie. Jak sam zastrzega, nie jest specjalistą od tego kraju, ale coś sprawia, że tam powraca, a swoją fascynacją do tego państwa zaraża wszystkich wokoło. W tym roku odbył już czwartą podróż szlakiem zapachów oraz kolorów i, jak zapowiada, nie ostatnią.

Prof. UŚ dr hab. Tomasz Nawrocki
Prof. UŚ dr hab. Tomasz Nawrocki

Panie profesorze, jak to się stało, że trafił pan do Indii?

– Za pierwszym razem to był zwykły przypadek. Kilka osób z Almaturu planowało wyprawę do tego kraju, ale były to inne czasy. Rok 1983 nie sprzyjał takim dalekim podróżom i konieczne było znalezienie innej niż oficjalna drogi pozwolenia na wyjazd. Dlatego też zgłoszono się do Uniwersytetu, a dokładniej do prof. Jacka Wodza, aby zaaranżował wycieczkę pod pretekstem wyjazdu naukowego. Profesor nie był zainteresowany udziałem w tej wyprawie i w końcu pojechałem z koleżanką z zakładu. Fascynacja Indiami rodziła się powoli. Pierwszy wyjazd był z kategorii trudnych. Każdy z uczestników był tam pierwszy raz, organizacyjnie nie dawaliśmy rady, do tego grupa była bardzo niezgrana. Największe wrażenie zrobił na nas Nepal i jego stolica Katmandu, same Indie bardziej przerażały, aniżeli fascynowały.

Jednak wrócił pan do Indii. Co sprawiło, że pomimo trudnych doświadczeń zdecydował się pan na to?

– Rzeczywiście, gdy wtedy wyjeżdżałem, postawiłem sobie za cel powrót w ten rejon świata. Ale w międzyczasie poszedłem do wojska i perspektywa wyjazdu znacznie się oddaliła. Jednak pokusa, aby ponownie zmierzyć się z Indiami i wewnętrzna ambicja spowodowały, że bogatszy w doświadczenie, po kilkunastu latach wróciłem tam na pierwszy klasyczny objazd trasą Bombaj – Delhi – Nepal – Waranasi – Goa. Podczas sześciu tygodni mogliśmy doświadczyć skrajnych indyjskich emocji.

Czy za drugim razem było łatwiej?

– Nie sądzę. Jak powiada Krzysztof Mroziewicz: z poznawaniem Indii jest jak z wkładaniem ręki do rtęci – ten kraj nie jest możliwy do przeniknięcia kulturowo. Wiedza to jedno, ale kod kulturowy tego kraju jest trudny do rozszyfrowania. Aby zrozumieć Indie, trzeba być Hindusem. Stanowią one wyzwanie. Prowokują do zmierzenia się z nimi.

A jak zmieniły się Indie na przestrzeni lat? Czy zaszła w tym państwie tak duża transformacja, że moglibyśmy zaryzykować tezę, iż kraj, który pan odwiedził w latach 80. XX wieku, jest już przeszłością?

– Różnica pomiędzy Indiami przedtem a teraz jest kolosalna. Podczas pierwszej mojej podróży trudno było znaleźć telefon, aby zadzwonić do Polski. W czasie kolejnych wypraw nie było tego problemu. Obecnie korzystaliśmy z najnowszych narzędzi techniki, typu smartfony, dzięki którym dostęp do Internetu był niemal wszędzie. Zmienia się także sam kraj. Egzotyka zostaje powoli zastępowana przez nowoczesność. Następuje skok cywilizacyjny. Jednocześnie Indie, reagując na modernizację, nie tracą za dużo ze swojej kulturowej odrębności. Faktem jest jednak, że sami Hindusi przyzwyczaili się chyba do ludzi z Zachodu i nie zaczepiają ich tak często, pozostając dalej przyjacielskimi towarzyszami podróży. Hindusi wszystko, co jest im dane z zagranicy, absorbują i dostosowują do swoich realiów kulturowych. Ciężko jest mi jednak mówić o głębokich zmianach zachodzących w tym kraju. My – turyści – poznajemy Indie powierzchownie i ciężko nam odróżnić pozory od rzeczywistych przemian.

Naukowo zajmuje się pan socjologią miasta i przestrzeni oraz rozwojem lokalnym i regionalnym. Czy pokusiłby się pan o analizę indyjskich miast?

– Nie mogę podjąć się takiej analizy, gdyż nie mam dostępu do badań dotyczących indyjskich miast. Jednak to, co jest charakterystyczne dla tego kraju, to fakt, że życie toczy się tam na ulicy. Metropolie są inaczej zbudowane. Nie ma tam zastosowania archetyp miasta z rynkiem jako centrum życia. Występuje on tylko w częściach zbudowanych od podstaw przez Brytyjczyków czy Portugalczyków. Sam kraj jest bardzo zróżnicowany. Zauważalne są również znaczne różnice pomiędzy poszczególnymi regionami państwa. Chociażby Goa – dawna kolonia portugalska – dominuje tam chrześcijaństwo i miłość do piłki nożnej. Pozostała część kraju, będąca kiedyś pod panowaniem brytyjskim, charakteryzuje się wielością religii i zamiłowaniem do krykieta. Pozostaje tylko pytanie, na ile Goa zmieniło się pod wpływem kolonizatorów, a na ile pod wpływem rozwoju turystyki.

A co w pana życiu zmieniły Indie?

– Po każdej z podróży do tego kraju nabiera się innego rodzaju wrażliwości. Jeżeli podczas wyprawy staramy się odbierać tę kulturę świadomie, to widzimy skrajne ubóstwo, szereg odmienności cywilizacyjnych. Te obserwacje nie mogą pozostać bez wpływu na naszą świadomość. Można zaryzykować stwierdzenie, że po Indiach nie jest się już dłużej takim samym. To, co przedtem było ważne, nie pozostaje dalej na szczycie hierarchii spraw. Przebywanie w rejonie tak obcym kulturowo sprawia, że bardziej zwraca się uwagę na siebie, inaczej obiera cele, przewartościowuje dotychczasowe życie, nabiera luzu. Max Cegielski w swojej książce Masala pisał, że do Indii ucieka się, szukając czegoś. Nie da się iść na chłodno, zawsze jest się pobudzonym emocjonalnie. Z jednej strony widzi się problemy, ubóstwo, a z drugiej – gigantyczne forty i dzieła sztuki. To tak, jak pisał Aravind Adiga w swojej książce Biały tygrys – Indie dzielą się na dwa światy: Indie cienia (przetrwania biologicznego) i Indie jasności (często pokazywanej w filmach Bollywood).

Jakich rad udzieliłby pan osobom wybierającym się do Indii?

– Przede wszystkim, aby się nie bały. Sam kraj nie jest trudny do zwiedzania. Można bez problemu uprawiać tam tzw. zwykłą turystykę. Ważne jest także, aby nie zrażać się do tego kraju. Mówi się, że Indie się albo kocha, albo nienawidzi. Ja jednak znam więcej osób, które są zafascynowane tym krajem. Jest w nim bowiem coś, co pociąga i zaskakuje. Ci, którzy planują wyprawę, muszą koniecznie odwiedzić Jaisalmer, Amritsar, Hampi i Goa. To moje ulubione miejsca. I niech cieszą się doświadczeniami, które ze sobą przywiozą.

Autorzy: Magdalena Marzec
Fotografie: Magdalena Marzec