Według dr. hab. Zbigniewa Kadłubka 99 książek, czyli mały kanon górnośląski, to wyzwanie dla starego myślenia o Górnym Śląsku
O 99 książkach, czyli małym kanonie górnośląskim – najnowszej publikacji wydanej pod redakcją dr. hab. Zbigniewa Kadłubka z Katedry Literatury Porównawczej UŚ

Kto czyta, musi wybierać

Na publikację składa się 99 haseł, których autorami są znani pisarze, dziennikarze, publicyści, działacze na rzecz regionu i języka śląskiego, a także literaturoznawcy z Uniwersytetu Śląskiego. Książka, według intencji autorów, stanowi wyraz troski o Górny Śląsk; ma poszerzać horyzonty, dodawać odwagi, pomagać Górnoślązakom pojmować i przeżywać bogactwo ich tożsamości.

Skąd pomysł na taką właśnie publikację? Na kanon?

– Człowiek nie jest w stanie przeczytać większości książek/publikacji. Nie ma szans, żeby za życia – a myślę tu też o sobie, bo ja czytam bardzo wolno – przeczytać choćby jedną dziesiąta ważnych tekstów. Kanon jest po to, żeby ograniczyć, by nie czytać wszystkiego. Jest po to, aby pomóc w wyborze. Nie po to, aby kanonizować, bo kanonizowanie, jak mówi Bachtin, zabija wszelką sztukę, wszelki artyzm… Ma pomóc wybrać książki ważne dla Górnoślązaków, które odpowiadają na pytania, zadawane przez Górnoślązaków samym sobie, poruszające ich problemy i dotyczące egzystencji Górnoślązaków w ogromnym świecie siedmiu miliardów ludzi.

Jakie były kryteria wyboru książek i kto dokonywał tego wyboru?

– Z jednej strony przeprowadziłem pewne badanie, pytając różnych intelektualistów i ludzi, których cenię, bo mówią prawdę, co by zamieścili w takim kanonie. Oni przedstawili mi pewne propozycje, to były dwie, trzy książki, czasem tylko jedna. Z drugiej jednak strony, to była moja autorska (co cały czas podkreślam) opcja – co ja chciałbym widzieć w takim kanonie. Ale to była wizja na tamtą chwilę, gdy opracowywałem tę książkę (czyli rok temu), bo dzisiaj to byłby już na pewno nieco inny kanon. Książce przyświecała idea, która towarzyszy mi od dawna, żeby na Górny Śląsk patrzeć z różnych stron, też najodleglejszych i czasowo, i przestrzennie. To znalazło tu swój wyraz.

Ajschylos i Homer są rzeczywiście usytuowani bardzo daleko i czasowo, i przestrzennie.

– Homer dlatego, bo uważam, że każdy Europejczyk powinien znać Homera oraz jego Iliadę i Odyseję. Bo kanon górnośląski, to równocześnie kanon światowy. Tego wielu ludzi nie rozumie, ale na szczęście są tacy, którzy przekonują się do tej formuły i tego rodzaju myślenia. Pewnych rzeczy nie powie nam nikt tak dobrze, jak Homer: o podróży, o zagubieniu, o wygnaniu, o niemożliwości dotarcia do Itaki, o iluzyjności tego, co mogłoby być domem, co rozumiemy jako dom… Dzieła Homera są absolutnie genialne i Górnoślązak powinien je znać. A po co Ajschylos? Żeby pokazać, że bez tolerancji, o dom, o beockie Teby, o rodzinne miasto, to samo miasto, można się wzajemnie pozabijać, jak tych dwóch nieszczęsnych braci – Polinejkes i Eteokles. Obaj silnie kochali tę samą ziemię. Górnoślązacy to dobrze rozumieją, bo też ten dramat bratobójczy przeżyli (nie na scenie, jak u Ajschylosa, lecz w swej historii). Poza tym uważam, że Mały kanon górnośląski, rzecz niekonwencjonalnie napisana i innowacyjna, jest do pewnego stopnia wyzwaniem dla starego myślenia o Górnym Śląsku i kulturze tego regionu. Nie chodzi jednak o konfrontację, lecz o dialog. Scripta manent, rzeczy, które zostały napisane, pozostają, żyją i w pewien sposób pracują i działają w różne strony, czasem przeciwko autorom. Być może i przeciwko mnie jako autorowi.

Niedawno rozmawiałam z prof. Aleksandrem Nawareckim, który powiedział, że jego Lajerman miał być próbą przełamania milczenia Śląska. Czy twoja książka jest kolejnym krokiem w przełamywaniu tego milczenia?

– O śląskim milczeniu przed prof. Nawareckim pisał już mój odległy przodek, bł. Wincenty Kadłubek, biskup krakowski, w swej Kronice (śmiech). Mówił o Śląsku jako „świętej krainie milczenia”. I to nie jest żadne mistyczne milczenie, jak kiedyś sądziłem. To milczenie, to oppressive silence, że się posłużę frazą Gayatri Spivak. Milczenie-stłumienie śląskiego głosu – i śląskiej mowy. Ktoś ukradł śląski logos. I trzeba go odzyskać. Bardzo bym chciał, żeby milczenie śląskie się skończyło, ale ono może nigdy się nie skończy. To jest typowa trauma krajów postkolonialnych, które nie umieją odnaleźć swojego logosu, swojego języka. John Maxwell Coetzee, pisarz południowoafrykański, obecnie obywatel Australii, laureat literackiej Nagrody Nobla (2003), mówił w podobny sposób o Republice Południowej Afryki – że to jest rodzaj traumatycznego zablokowania narracji. Śp. Stefan Szymutko, przenikliwy myśliciel górnośląski, pisał, że logos górnośląski gdzieś utknął. Mówił również, że trzeba uważać, zarówno na nacjonalistów, jak i na regionalistów. Przestrzegał przed takim regionalizmem, który nie widzi szerszego horyzontu, izoluje się. Warto mieć przed oczami te „proroctwa” Stefana. Ale uważam, że trzeba pragmatycznie myśleć o kanonie górnośląskim, górnośląskim języku, kulturze na Górnym Śląskim, regionalizmie. Regionalizm jest humanizmem. Żyjemy w epoce globalizacji, w Europie, w której dzieje się źle. Żyjemy w chaosie, dużym zamieszaniu, kryzysie – kryzysie wszystkiego: Kościoła, chrześcijaństwa, uniwersytetu, humanistyki. Dlatego region jest tak ważny. Moja tożsamość jest związana z tym, co jest moją ziemią, moim niebem, moją przestrzenią pierwszego spotkania ze światem.

Książka ma charakterystyczny układ.

– Układ miał być przejrzysty, prosty, nawet przy powtarzających się biogramach autora lub autorów. Starałem się, by w książce było widać szeroki zakres kompetencji różnych ludzi: dziennikarzy, literaturoznawców, krytyków literackich, antropologów, pisarzy, ludzi poważnej refleksji. W każdym haśle mamy rodzaj miniatury eseistycznej, zachęcającej do sięgnięcia po omawianą książkę, a nawet delikatną perswazję jest tu oczywiście dużo retoryki!) oraz fragment książki (czasem tłumaczony po raz pierwszy na język polski). Nie było dla mnie oczywiste, że ta publikacja będzie po polsku. Mały kanon byłby dla mnie książką wielką, gdyby był w trzech językach: po niemiecku, po polsku i po czesku. Albo żeby był w języku regionalnym, czyli w języku śląskim.

Ale języka śląskiego nie ma…

– Zgadzam się. W sensie politycznym, oczywiście, nie ma. Ale czy te rzeczy, o których mówią politycy, istnieją? (śmiech) Jest naturalnie śląski język regionalny. Dla Górnoślązaków to jest język. Po prostu. Skoro mówi się w tym języku, a przede wszystkim, skoro się myśli w tym języku, to znaczy, że to jest język. Nie można bezkrytycznie przyjmować językoznawczych czy socjologicznych definicji – lub jakichkolwiek definicji (za bardzo słyszę w tym słowie fines, granice). Nowoczesna regionalna tożsamość górnośląska konstytuuje się dopiero od końca komunizmu w Polsce. Wciąż działają tu przeciwne siły kolonizatorskie. Zresztą dziwi mnie ta kolonizatorska maniera, że musi być tak, jak chcą kolonizatorzy, przybysze, którzy zawsze, żeby poczuć się pewnie, muszą zmienić wszystkie szyldy. To niezrozumiałe. Wielu ludzi wciąż nie chce, albo boi się, powiedzieć, że Górny Śląsk jest dla nich ważny.

Powinniśmy zatem o tym rozmawiać na Uniwersytecie…, który na dodatek ma w swojej nazwie „Śląski”.

– Ale nie rozmawiamy! Profesor Aleksander Wilkoń kiedyś powiedział, że Uniwersytet Śląski ma moralny obowiązek zająć się Górnym Śląskiem, badać tę przestrzeń i zacząć ją wreszcie rozumieć. Przede wszystkim wciąż brakuje jednostki do badań nad Górnym Śląskiem. I nie chodzi tylko o badania historyczne, lecz o poważną jednostkę interdyscyplinarną, z głównym horyzontem antropologicznym, ale również literaturoznawczym i porównawczym. Rozmawiamy o takiej potrzebie i jest grupa, która chciałaby w ten sposób pracować i Górny Śląsk poddać refleksji. To byłby przejaw pragmatyzmu naszego Uniwersytetu, gdyby taka jednostka powstała. Ale zgadzam się, refleksji przede wszystkim brakuje! Górny Śląsk jest pozbawiony refleksji o sobie; nie widzi siebie, nie słyszy siebie, sam siebie nie rozumie.

Ważnym elementem książki są zdjęcia.

– Rzeczywiście, mocną stroną są przepiękne zdjęcia Arka Goli, znakomitego fotografika z Rudy Śląskiej, komponowane w miejskiej przestrzeni, typowo górnośląskiej. Dominuje w nich gra światła, miasto, miasto wyludnione, puste, stare mury, ale wszystko prześwietlone nadzieją promieni słonecznych. Były wykonane wcześniej, niż zaczęła powstawać książka, ale kiedy autor nam je przestawił, byliśmy nimi, z Łucją Staniczkową, po prostu zachwyceni. Zdjęcia pochodzą z większej serii „Miasto i światło”. Wybraliśmy te, które uznaliśmy za najbardziej atrakcyjne dla narracji książki.

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Agnieszka Sikora