STYPENDYSTA MEN - MAREK MIGALSKI

Student V roku politologii. Jest aktywnym członkiem Koła Naukowego Politologów, w roku ak. 1997/98 pełnił funkcję przewodniczącego Koła. Współpracuje z Kołem Młodych Politologów Uniwersytetu Wrocławskiego. Brał udział w konferencjach naukowych: "Quo vadis Slovakia" (Bratysława 1998), "Przyszłość polskiej politologii" (Wrocław 1998), "Trybunał Norymberski - precedens czy epizod" (UŚ 1997), "Kościół - Konkordat - Konstytucja" (UŚ 1997), i "Reforma instytucji Wspólnot a proces poszerzania Unii Europejskiej" (UŚ 1998). Jest także absolwentem studium nauczycielskiego (specjalizacja - polonistyka). Z rekomendacji Konsula Generalnego Republiki Czeskiej w Polsce odbył we wrześniu praktykę w strukturach powstającego Euroregionu Silesia. Studiuje według indywidualnego toku.

Marek Migalski Na początku wcale nie myślał o jakimkolwiek prześciganiu kogokolwiek, ani konkurowaniu z kimkolwiek innym. I to jest raz. Trzeba podkreślić i zapamiętać. Na studia poszedł dosyć późno a wcześniej pracował w prawdziwej wiejskiej szkole jako "pan od polskiego". I to właśnie po roku przebywania tam strasznie chciał wziąć się za coś innego. Czym prędzej wybrał się więc na politologię, a że nadal miał dużo wolnego czasu i pełno niezaspokojonych ambicji, doszedł do wniosku, że jedynym ratunkiem pozostaje dla niego specjalizacja w jakimś konkretnym temacie. Ludzi, z którymi można porozmawiać na wszystkie tematy, uważa albowiem za zgoła płytkich i powierzchownych. Człowiek mianowicie powinien znaleźć sobie jakąś dziedzinę, w której będzie najlepszym. Niezmierni spodobał mu się aforyzm zasłyszany z ust Donalda Tuska, choć chyba nie jego autorstwa: "W polityce nie trzeba być dobrym, wystarczy być najlepszym". To obowiązuje w każdej dziedzinie życia. Powyższą formułę postanowił Marek Migalski zastosować w kwestii interesujących go spraw czeskich. W momencie odbierania stypendium dowiedział się, że został zaliczony tym samym do grona tych najlepszych, no to teraz pozostaje mu tylko być dobrym w tym, co robi.

Nie jest pewny, czy to co motywuje go do działania nadaje się do wiadomości publicznej. Czy powinien mieć jakąś szczytną motywację? W każdym razie jest tych czynników kilka, razem są one ze sobą jak najściślej powiązane i trzeba być najlepszym przynajmniej w jednym, a reszta przyjdzie już sama z czasem, bo samo się jakoś przyciąga. Reszta niech zostanie już zagadką dla czytelników "Gazety Uniwersyteckiej".

Ogólnie jednak chodzi mu także o to, że człowiek powinien jednak znaleźć sobie jakąś własną niszę w życiu, gdzie człowiek czułby się dobrze. A zarabiać na życie też najlepiej jest w taki sposób, żeby nie umierać jednocześnie z nudów. On sam mieszka w Raciborzu, do granicy tylko 7 kilometrów. Kiedy otwierały się granice, często wyskakiwał z kolegami na tamtą stronę na piwko, na co dzień oglądał czeską telewizję, z czasem wciągnął się i w poważniejszą tematykę kulturową i polityczną terenu pogranicza. Od pierwszego dnia lutego objął stanowisko wicedyrektora biura Euroregionu Silesia, rzecz jest już dość poważna, nie zamierza jednak rezygnować z pracy naukowej na uczelni.

Twierdzi, że to właśnie tu się odnalazł, w murach UŚ spotkał odpowiednich ludzi, wspaniałych naukowców, których wcale nie trzeba było znikąd na siłę odgrzebywać, bo oni tu po prostu są. Tymczasem kończy studia, robi to, na co ma ochotę, dzięki indywidualnemu tokowi studiów nie musi przejmować się żadnymi godzinami, ani harmonogramem. Na relacjach kadra naukowa - administracja nie zna się wcale, bo nigdy nie miał potrzeby wkraczać na to terytorium i przenikania panujących tam powiązań, nigdy nie angażował się społecznie. Jest zdania, że jak i wszędzie indziej, tak i tu natrafić można na równą w zasadzie liczbę ludzi wrednych i przychylnych. O tym wie przecież każdy student, a i każdy człowiek zapewne też.

Zdarzyło mu się kiedyś przypadkiem w jakowymś popularnym czasopiśmie spotkać ranking polskich uniwersytetów. To było chyba ze trzy lata temu. UŚ zajmował tam 5., czy 6. Pozycję i bardzo miło go to zaskoczyło. Przestał mieć poczucie "gorszości" uczelni, na której się znalazł. A poza tym, jest to przecież taki sam zakład pracy jak każdy inny.

Z przerażeniem stwierdza, że nie posiada żadnego wystarczająco nobilitującego hobby, ale za to ma dożo czasu dla przyjaciół, których posiada zgraną grupkę. I zalicza ten fakt do swoich jak najbardziej udanych życiowych osiągnięć.