Triumfalny powrót jelenia

I już po… Na chwilę zatrzymuję klimat świąteczny – a to za sprawą jelenia. Towarzyszył mojemu Bożemu Narodzeniu. A zauważam też, że stał się od jakiegoś już czasu modny.

To piękne, majestatyczne zwierzę (już w nazwie ma określenie szlachetny) z niezwykłą konstrukcją na głowie nie cieszy się dobrą opinią. Jeleniem nazywamy człowieka (słownik uściśla, że tylko mężczyznę), którego łatwo oszukać. Rogacz oznacza mężczyznę zdradzanego ochoczo przez żonę. Zabawna postać rodem z mieszczańskiego wodewilu sprzed wieku nadal budzi uśmiech politowania: zyskał rogi, a stracił męską godność.

Realistyczny jeleń na rykowisku, a w tle zachód słońca to jeden z najbardziej oczywistych przejawów kiczu w sztuce, bezlitośnie ośmieszany i wykpiwany przez znawców – ale kicz to przecież sztuka szczęścia.

Zwierzę otoczone boską czcią w wielu religiach, także słowiańskich, malowane już na ścianach prehistorycznych jaskiń, budzące podziw i respekt, stało się pożądaną zdobyczą myśliwego. Arystokratyczne pokoje myśliwskie ozdobione trofeami z polowań (nie mam na myśli safari fotograficznych, lecz prastary rytuał zabijania zwierząt) budzą dziś uczucia pełne ambiwalencji. Odczuwam je, pijąc kawę w zameczku myśliwskim w niedalekich Promnicach, ulubionym miejscu delikatnej księżnej Daisy. I przypominam sobie wtedy scenę z filmu o królowej Elżbiecie II, która w trakcie samotnego spaceru natyka się na imponującego samca; poruszona, podziwia go w milczeniu i – choć ma strzelbę – nie ośmiela się unicestwić niezwykłej istoty. Zwierzę znika tak, jak rozpływały się w mgle rogacze w Broceliande czy pełnym magii lesie Sherwood.

Sztuka przedstawiająca, czyniąca z jelenia temat obrazu, oraz hubertusowe zdobycze poświadczające celność oka myśliwego i realistyczne statuetki rogacza zdobiące męskie przestrzenie w domu to jedno oblicze wykorzystania animalnej formy w dekoracji wnętrz, chyba w regresie.

Motyw jelenia wraca z rozmachem – jako nurt w twórczości wizualnej zwany deer art. Przyjmuje wymiar profesjonalny i nieprofesjonalny, staje się motorem działań typu diy. Pełne symboliki obrazy Lecha Batora tworzącego hybrydalne postaci z jelenimi głowami na ludzkich ciałach (zwierzoczłowiek, uczłowieczony jeleń, istota o jelenim umyśle i człowieczym sercu?) w sytuacjach codziennych – bardzo dekoracyjne – przywołują przed oczy bóstwa starożytnego Egiptu przedstawiane jako istoty na poły ludzkie, na poły zwierzęce, jak i wiktoriańską modę na portretowanie ulubionych psów, których łby są osadzone na ciałach postaci w uroczystych strojach. Czasem kontrast poczciwej, kudłatej kufy i sztywności generalskiego uniformu wywołuje efekt komiczny, chyba niezamierzony przez zleceniodawcę chcącego uwiecznić pupila.

Uabstrakcyjnienie, grafizacja, sięgnięcie do niemal wszechmocnych, komputerowych technik graficznych, przeskalowanie, świeża kolorystyka sprawiają, że jelenie sylwetki i głowy z dekoracyjnym porożem (w którym można jeszcze umieścić kwiatki, ptaszki, kryształki itp.), tracąc na konkretności i dosłowności, poddają się kreatywności „bez granic”, mniej czy bardziej otwarcie sięgającej po stylistykę kampu. Stają się efektownym kolażem kodów, symboli, form.

Rogata sztuka po transformacji motywu wraca „pod strzechy”. Podbija salony. Uległam jej: spogląda na mnie teraz jeleń z wyrafinowaną plątaniną rogów.