Za pięć minut pół wieku...

Po długiej podróży z Liverpoolu w ciasnej i zimnej furgonetce 1 stycznia 1962 roku czterech młodych muzyków stanęło w studiu renomowanej londyńskiej wytwórni Decca, a jednocześnie przed szansą zrealizowania nagrań, które otworzyłyby przed nimi drzwi do wielkiej kariery. Grali głównie utwory innych artystów i do tego, nie ukrywajmy, nie najlepiej. Podejmujący kluczową decyzję dla wytwórni ceniony producent Dick Rowe uznał, że tego dnia lepiej wypadła inna przesłuchiwana grupa – Brian Poole and the Tremeloes. Stwierdził, że zespół z Liverpoolu za bardzo przypomina The Shadows, nie jest dobry w tym, co robi, a poza tym „grupy gitarowe nie mają przyszłości”. W ten banalny sposób przeszedł do historii jako człowiek, który w najważniejszej zawodowej chwili życia odrzucił najważniejszy w historii muzyki zespół. Od tej pory Decca przez całe lata 60. XX wieku szukała drugich Beatlesów. Wydawać by się mogło, że swoje pięć minut Dick Rowe przespał, roztrwonił, zmarnował… Nierzadko przecież okazuje się, że prawdziwa szansa jest niepowtarzalną chwilą, a popełniony błąd trwa wiecznie... Tyle, że to nie koniec tej historii…

Kilkanaście miesięcy później, w kwietniu 1963 roku, ten sam Rowe został jurorem konkursu młodych talentów w Liverpoolu. Podobno trochę się speszył, gdy zobaczył w składzie jury również George’a Harrisona… Spodziewać się mógł oczywiście najgorszego. Tymczasem… dwudziestoletni wówczas muzyk wspomniał, że niejaki Andrew Loog Oldham odkrył całkiem dobry zespół, który nie ma jeszcze kontraktu. Rowe, nie zwlekając, pojechał pod wskazany przez Harrisona adres. W efekcie przeszedł do historii nie tylko jako ten, który nie poznał się na Beatlesach, ale także jako ten, który podpisał kontrakt z The Rolling Stones. Ale i to jeszcze nie koniec…

Tej samej wiosny (m.in. za sprawą Rowe’a) Stonesi nagrali swój pierwszy singiel – kompozycję Chucka Berry’ego Come On. Chociaż muzycznie zgrabny i wpadający w ucho, przepadł jednak na brytyjskiej liście przebojów (najwyższa pozycja dwudziesta pierwsza). I znów z pomocą przyszli Beatlesi. Dowiedziawszy się, że Stonesi nie mogą jakoś wybrać niczego stosownego na drugi singiel, zaoferowali napisaną właśnie piosenkę. W ten sposób równo pół wieku temu, 1 listopada 1963 roku, kompozycja Johna Lennona i Paula McCartneya I Wanna Be Your Man po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w wykonaniu Stonesów. Niebawem wspiąć się miała na dwunaste miejsce listy przebojów. Kilka tygodni później, 22 listopada 1963 roku, Beatlesi wydali I Wanna Be Your Man na stronie drugiej albumu With The Beatles. Następny singiel Stonesów – Not Fade Away (z lutego 1964 roku) – trafił już do pierwszej trójki…

Listopadowa rocznica jest zatem przypomnieniem o przyjaźni dwóch największych zespołów w historii rocka, a przy okazji o zezowatym szczęściu Dicka Rowe’a. To także pokrzepiająca przypowieść na jesienne dni. Myśl o tym, jak wiele zdziałać może odrobina życzliwości i nadzieja, że nawet największe błędy nie muszą skutkować nieodwołalnymi katastrofami. Również o tym, że oczywista powinna być świadomość popełnionego błędu, ale bezcenne jest pragnienie jego naprawy… Jak bardzo prostolinijnie by to nie zabrzmiało: czasem zwyczajnie wystarczy spotkać na swojej drodze dobrych ludzi…

Autorzy: Jacek Kurek