Wspomina dr Jan F. Lewandowski, historyk, filmoznawca, redaktor naczelny kwartalnika kulturalnego „Fabryka Silesia” w Katowicach

Historyk w kinie

Przyjechałem na studia historyczne z Toszka, gdzie wychowałem się w cieniu zamku. Dzisiaj myślę, że moja decyzja o studiach historycznych, która w realiach toszeckich była może i fanaberią, wynikała z krajobrazu dzieciństwa – z zamkiem w punkcie centralnym. Byłem też częstym gościem mieszczącego się w nim kina „Zameczek”. Pewnie dlatego, odkąd trafiłem do Katowic, zajmuję się historią i kinem.

Książka pt. Wojciech Korfanty autorstwa Jana F. Lewandowskiego została nominowana do
tytułu Książki Historycznej Roku 2013
Książka pt. Wojciech Korfanty autorstwa Jana F. Lewandowskiego została nominowana do tytułu Książki Historycznej Roku 2013

Studia rozpocząłem w 1971 roku, a moje lata studiowania to początki Uniwersytetu Śląskiego. Zaczynałem jeszcze na Wydziale Humanistycznym, który znajdował się w budynku kurialnym przy ulicy Wita Stwosza, gdzie obecnie znajduje się Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne. Wtedy mieściły się tam trzy kierunki: filologia polska, psychologia i historia. Dziwna to była historia. Z jednej strony studia historyczne były zideologizowane, zwłaszcza im bliżej współczesności. Z drugiej strony – przy ich tworzeniu trzeba było ściągnąć naukowców z Polski, którzy niekoniecznie mieścili się w narzuconej w Katowicach linii ideologicznej. Pamiętam wykłady profesora Stefana Marii Kuczyńskiego, mediewisty, który przyjechał z Łodzi. Zwracał uwagę na znajomość topografii dawnej Rzeczypospolitej, a szczególnie jej Kresów Wschodnich. Wzywał studentów do mapy, a my musieliśmy pokazać, gdzie leży Ruś Czarna, Ruś Biała czy Ruś Czerwona. Profesor Kuczyński chciał po prostu wpoić studentom „czerwonego uniwersytetu” te tradycje, które nie były tutaj hołubione. Jego wykłady nie mieściły się w modelu historii jako służki ideologii komunistycznej. Jednocześnie miałem zajęcia z nauk politycznych z docentem Wsiewołodem Wołczewem, doktrynerem komunistycznym, który w 1981 roku stworzył słynne Katowickie Forum Partyjne. Można było odczuć, że między niektórymi wykładowcami toczyły się zakamuflowane „wojny podjazdowe”. Na zewnątrz studia historyczne w Katowicach wydawały się monolitycznie upartyjnione, ale w środku bywało rozmaicie.

Gdy trafiłem do Katowic, zacząłem zaglądać do klubu filmowego „Kaczka” w Pałacu Młodzieży. Tam ktoś powiedział mi o studenckim klubie „Kino Oko” przy placu Wolności. Okazało się, że w jego działalności była przerwa. No i tak się stało, że już na pierwszym roku studiów zostałem szefem studenckiego Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Kino Oko”. Dobrze zapamiętałem i kino „Przyjaźń”, i pałac Goldsteinów, nie zdając sobie wtedy sprawy z jego rangi historycznej. W pałacu Goldsteinów mieściło się Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i kino „Przyjaźń”, które wynajmowaliśmy na czwartkowe seanse „Kina Oka”. Do dzisiaj pamiętam, że salka „Przyjaźni” miała dokładnie 145 foteli. Na naszych seansach nie brakowało kina ze świata, a nawet filmów amerykańskich prosto z konsulatu USA w Krakowie, w dodatku były to filmy, które nie znalazły wtedy miejsca w państwowej dystrybucji, jak Lot nad kukułczym gniazdem Formana. Jakież było moje zdziwienie, gdy na pokazie pojawili się dwaj czescy kinomani z Ostrawy, którzy jakimś cudem dowiedzieli się o niemal konspiracyjnym seansie. Zdziwienie zapanowało natomiast również na placu Wolności, gdy przed siedzibą TPPR zaparkowała potężna limuzyna konsula USA z Krakowa z amerykańską flagą. To sam konsul Beckerhazy dowiózł kopię filmu Formana. Zaskoczona była nawet Służba Bezpieczeństwa, bo o trefnym seansie dowiedziała się po fakcie. Te seanse kina amerykańskiego przeszły do legendy.

Jeśli „Kino Oko” było od lat sześćdziesiątych forpocztą swobodniejszych Katowic, to za moich czasów pojawiła się przy placu Wolności kolejna – Studencki Klub Pracy Twórczej „Puls”. Skoro Katowice stawały się miastem akademickim, trzeba było pozwolić na kluby studenckie. Ciekawe, że na pierwszy klub w centrum miasta przydzielono piwnice pod pałacem Goldsteinów. Może dlatego, żeby sąsiedztwem TPPR zniwelować ewentualne ideowe nieprawości…? Zaczynało w tej piwnicy „Pulsu” wielu znanych artystów. To były ważne miejsca kultury studenckiej, szkoda, że dzisiaj zapomniane.

Po studiach zacząłem pracować w prasie śląskiej, kolejno w „Dzienniku Zachodnim”, „Panoramie”, potem w „Katoliku”, jeszcze później w miesięczniku „Śląsk”, zajmowałem się publicystyką i eseistyką historyczną. Jednocześnie należałem do założycieli Śląskiego Towarzystwa Filmowego w 1981 roku, a po latach przeniosłem z niego ideę Centrum Sztuki Filmowej i Filmoteki Śląskiej do Instytucji Filmowej „Silesia Film”, w której przez dziesięć lat byłem dyrektorem programowym. Nadal pozostaję między historią i kinem, pasje te łączę w moich tekstach i książkach dotyczących historii kina na Górnym Śląsku. Może ostatnio było więcej w nich Górnego Śląska przez to, że biografię Wojciecha Korfantego mojego autorstwa wznowiono w serii biografii sławnych ludzi w warszawskim PIW-ie. Może przez „Fabrykę Silesia”. Nadal jednak zajmuję się naprzemiennie historią i kinem, jak w czasach studenckich.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Agnieszka Sikora