Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma

Pod koniec czerwca słońce dało nam popalić, dostaliśmy za swoje. Miesiące narzekań na chłody, deszcze, przymrozki, wiatry, gołoledzie, zamiecie i inne tego typu zjawiska się zemściły. Tak jakby aniołowie u góry obsługiwali zwrotnice: źle Wam z taką pogodą, którą ,,zabezpieczamy”? No, to może pożyjecie trochę w upałach i skwarze! Gdyby tak miało trwać przez całe wakacje, to pewnie nie przeżylibyśmy. A jeszcze w dodatku, w związku z dziurą budżetową, rektor wysyła wszystkich w sierpniu na urlop. Co prawda chętnie skorzystam, ale trochę mnie przeraża perspektywa długich dni poza ocienionymi, wychłodzonymi, komfortowymi pomieszczeniami uniwersytetu. No, z tym chłodem, cieniem i komfortem to nieco przesadziłem. Można, oczywiście, odwiedzać pomieszczenia pracownicze, ale tylko do 17:00 (nie jest jeszcze jasne, czy po 17:00 ochrona będzie strzelać czy ograniczy się do użycia przymusu bezpośredniego), poza tym nie będzie się można kąpać, bo zakręcą wodę, nie będzie można jeść, bo wszystkie bary będą zamknięte, nie będzie można spacerować, bo – jak wynika z doświadczenia – w sierpniu będzie na okrągło padać.

W każdym razie należałoby coś zrobić sensownego z wakacjami, które w tym roku bardziej niż kiedykolwiek są obowiązkowe. Może jakiś pomysł, jak uniknąć dziury budżetowej w przyszłym roku? A może jakiś pomysł na wykorzystanie powierzchni opuszczonych przez zanikającą liczbę studentów i wydziały przenoszące się do nowych, jeszcze droższych siedzib? A może jakiś pomysł na remonty nikomu niepotrzebnych powierzchni używanych dotychczas, zbudowanych przed akcesją do Unii E. i uzyskaniem dostępu do środków na zrównoważenie szans? Nawiasem mówiąc, coraz częściej słychać, że te wszystkie nowe i wspaniale prezentujące się obiekty, które wyrosły jak grzyby po deszczu euro, są bardzo piękne, inteligentne i efektywne – gdybyż jeszcze było nas na nie stać! Niestety, utrzymanie prezentów unijnych może spowodować, że pójdziemy z torbami, a one będą stały i stały na wieczną rzeczy pamiątkę; takie ,,koraliki i perkaliki” dla tubylców. Dziś misjonarze nowych porządków obdarowują nas budynkami, a więc substancją trwałą (one nawet atak bomby neutronowej przetrzymają). Jednak efekt będzie na dłuższą metę analogiczny: nie mogąc sobie poradzić z opłatami za czynsz, energię i w ogóle, pójdziemy w niewolę. Zupełnie jak Afrykanie przed wiekami… Tymczasem sporo jeszcze można by zrobić w starych, niekoniecznie nadających się tylko do rozbiórki, gmachach. Opowiadał mi pewien uczony, że u nich na wydziale jest sala, w której ongiś zawalił się sufit. Ponieważ budynek jest z lat 70. (wspaniałe czasy wielkości uniwersytetu!), to nie może znaleźć się na liście żadnych priorytetów budowlanych. A że wydział jest niedochodowy, jak prawie wszystkie, zaś proces dydaktyczny musi trwać, to sufit w owej auli zastąpiono niezbyt gustowną czarną folią.

I tak ma być, mówi do mnie znajomy. To już nie prowizorka, to instalacja artystyczna! Więc lepiej, żeby się przyzwyczaić i polubić. O co bardzo pokornie prosi wszystkich czytelników Stefan Oślizło.