23 i 24 maja w Ośrodku Dydaktycznym Uniwersytetu Śląskiego w Rybniku odbywała się konferencja naukowa „Kobiety i władza w czasach dawnych”

Kobiece gry o tron

Sympozjum, którego organizatorami byli Instytut Historii UŚ oraz Muzeum w Rybniku, zgromadziło kilkudziesięciu specjalistów z polskich, czeskich i białoruskich ośrodków akademickich. Podjęli oni dyskusję nad rolą płci pięknej na przestrzeni dziejów – od starożytności do XVIII wieku.

Uczestnicy konferencji naukowej „Kobiety i władza w czasach dawnych” w Ośrodku Dydaktycznym
Uniwersytetu Śląskiego w Rybniku
Uczestnicy konferencji naukowej „Kobiety i władza w czasach dawnych” w Ośrodku Dydaktycznym Uniwersytetu Śląskiego w Rybniku

– Historia będzie dla mnie łaskawa, ponieważ mam zamiar ją napisać – zwykł mawiać Winston Churchill. I właśnie nad tożsamością autorów źródeł, z których czerpiemy wiedzę o tym, jak drzewiej bywało, warto się w kontekście znaczenia kobiet w historii zastanowić najpierw. Twórcami kronik, roczników, pamiętników czy dzieł literackich w przeważającej większości byli mężczyźni. Ich stosunek do kobiet był różny, uwarunkowany zarówno doświadczeniami osobistymi, jak i ogólnym klimatem epoki, w której żyli. Najczęściej jednak przedstawicielki płci pięknej nie cieszyły się wśród dziejopisów przesadną rewerencją, czego dowodem mogą być chociażby teksty, w których kobietom odmawiano nieśmiertelnej duszy, jak, na przykład, uwaga w kronice Wincentego Kadłubka. Dla Mistrza Wincentego „najgorszym zwierzęciem na świecie jest kobieta”, co podkreślił w wystąpieniu prof. Marek Smoliński z Uniwersytetu Gdańskiego.

Najprostszym rozumieniem związków kobiet i władzy było sprawowanie przez nie rządów. W kolejnych epokach zdarzało się to regularnie, choć nie we wszystkich obszarach z tym samym natężeniem. W starożytnym Rzymie, opisywanym przez prof. Danutę Musiał z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie cesarze pokroju Nerona czy Kaliguli budzili się rano i uświadamiali sobie, że wszystko im wolno, władza kobiet była bardziej subtelna. Zarazem jednak, to właśnie one często walczyły o imperium, a tym co popychało je do rywalizacji była nierzadko obecność konkurentek.

W antyku żyły postaci niezwykłe (jak Messalina, postrzegana później we francuskim libertynizmie jako wzorzec ladacznicy), ale też objawiały się interesujące wzorce osobowe, począwszy od obligatoryjnie aseksualnych rzymskich matron po westalki, które – według doktora Andrzeja Gillmeistera z Uniwersytetu Zielonogórskiego – jednocześnie pełniły role kobiety zamężnej, kobiety niezamężnej i „honorowego mężczyzny”.

Mimo tego, że na średniowiecznym morzu niedoli kobiecej opiewana po wielokroć miłość dworska była ledwie maleńką wysepką, nie brakowało też wówczas – podkreślał prof. Jerzy Strzelczyk z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu – zarówno wybitnych władczyń, jak i szacownych kobiecych postaci ze świata nauki. I tak, Hildegarda z Bingen nie wahała się pouczać w swoich listach nawet cesarza, zaś Brygida Szwedzka zwróciła się do awiniońskiego papieża słowami „do ciebie mówię czy do ściany?”, gdy uznała, że nie słucha jej z wystarczającą uwagą. Wieki średnie to również historie kobiet, które wcale nie urodziły się w rodzinach panujących czy kręgach dworskich, ale osiągnęły znaczną pozycję, będąc na przykład – jak cesarzowa bizantyjska Teodora – córką tancerki i tresera niedźwiedzi.

Również Polacy nie gęsi i swoje historie niewieście mają. O tych, związanych z królem Zygmuntem Augustem zajmująco perorował dr hab. Marek Ferenc z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Monarcha, podobny seksualnym apetytem do rzymskich cesarzy z dynastii julijsko- klaudyjskiej, miał w swoim życiu liczne miłostki, dwie siostry, relacje z którymi postrzegał raczej w kategoriach obowiązku wobec rodziny i wymogów zwyczaju, i wreszcie dominującą matkę w postaci królowej Bony. Postrzegał rodzicielkę jako z gruntu złą, na co z pewnością złożyły się takie epizody, jak propozycja Bony, że dostanie 100 tysięcy złotych, byleby tylko porzucił Barbarę Radziwiłłównę – kobietę, którą, jak się wydaje, prawdziwie kochał, a przynajmniej dawał jej zadziwiające współczesnych dowody afektu.

Nieufność Zygmunta do matki była tak duża, iż prezenty otrzymane od niej chwytał przez chusteczkę, obawiając się trucizny. Żył jednak i miłował na tyle długo, by móc wielokrotnie wzdychać „te sokoły mnie zgubią”, co niektórzy starsi historycy poczciwie interpretowali wcześniej w kontekście polowania. Wykazywał się w swych łowach swoistą fantazją – gdy nie wystarczał prosty argument, że był królem, to gotów był, na przykład, podstępem wykraść Annę Zajączkowską z dworu swojej siostry Anny Jagiellonki. Zygmunt starał się zarazem kontrolować finanse swoich wybranek – zauważył prelegent – i z zazdrością trzeba powiedzieć, że mu się udawało.

O wszechstronnym przygotowaniu uczestników konferencji świadczy przypadek dr Ewy Łączyńskiej z Akademii Pomorskiej w Słupsku, która, omawiając nowożytne ryciny przedstawiające handlarki dawnego Gdańska, została poproszona o zaśpiewanie wedle podanej pod ryciną frazy muzycznej, aby zademonstrować, w jaki sposób niegdyś zachwalano sprzedawany towar. Ku radości zgromadzonych usłyszano zawołanie handlarki rydzami.

Autorzy: Tomasz Okraska
Fotografie: Tomasz Okraska