Po łapach

Artyści przypominają trochę owych kiepskich uczniów, którzy za karę muszą w domu sto razy przepisywać to samo zdanie. Pomijając trafność bądź przesadę takiego porównania, nie mogę uciec od obrazu klasy składającej się z artystów terroryzowanych przez kostyczną nauczycielkę: - Da Vinci! Widziano cię, jak znowu malowałeś jakieś graffiti na murze. I co z tego, że to była „Ostatnia wieczerza”? Jak ostatnia to musi być na ścianie? A swoją drogą nie stać cię na coś oryginalniejszego? Co się tak głupkowato uśmiechasz Rubens? Myślisz, że nie wiem, co tam trzymasz pod ławką? Jak nie skończysz z malowaniem tych pornograficznych komiksów, to ja skończę z tobą. Beethoven! Beethoven, do ciebie mówię. Ogłuchłeś, czy co? Proszę o pracę domową. Co to jest? Miał być musical, a tu jakieś twoje piąte, dziewiąte symfonie. Powtarzasz się chłopcze. Ciągle to samo. Zobaczysz, skończysz w przytułku jak ten Norwid (chociaż zapowiadał się na dobrego tekściarza), albo jak Mendelssohn, co teraz grywa na weselach…

Jeśli Tadeusz  Konwicki (bo z jego „Kalendarza i klepsydry” pochodzi ten początkowy cytat), ma tak kiepskie zdanie o artystach, to możemy sobie jedynie wyobrazić, co napisałby o dziennikarzach. To dopiero matoły. Odpisują, ściągają, zrzynają, a co gorsza starają się być przy tym dowcipni. Czasem już po przeczytaniu tytułu, czytelnik biega po mieszkaniu w poszukiwaniu czerwonego ołówka. A propos Mendelssohna. W latach mojego dzieciństwa, modny był przebój „Ach, co to był za ślub”. Katowano nim słuchaczy na okrągło. Prawdziwa katastrofa miała miejsce dopiero później. Nie było gazety, w której nie znalazłby się tytuł: „Ach, co to był za mecz”, Ach, co to był za film’, Ach, co to był za plan”, „Ach, co to był za spust” (surówki oczywiście), „Ach, co to był za rok”. Chociaż nie… Jeśli chodzi o rok – a zwłaszcza były rok – to raczej posiłkowano się cytatem z wieszcza: „O roku ów”. Z tym, że sceptycy pisali: „O roku uff”(niby z ulgą, że minął), a pisujący o muzyce: „O rock`u ów”. Ta metoda wykorzystywania w tytułach popularnych przysłów („Nie od razu maków nazbierano” – to o narkomanach), tytułów („Przepraszam, czy tu piją?” – o wszystkich), praktykowana jest do dzisiaj. Ze zgrozą przeczytałem sprawozdanie z kongresu SLD, gdzie nawrócony na „luteranizm” A. Kwaśniewski rozpoczął przemówienie od cytatu właśnie z M.L. Kinga; „Miałem sen”. Byłem przekonany, że zaraz przeczytam: „Miałem gen”, „Miałem dren”, „Miałem wen” (rodzaj męski od weny). Przeczucie jednak mnie zawiodło. Tylko kilku wyrobników pióra, przyznało się do tego, że też miewają sny. Pół biedy, kiedy taki tytuł firmuje tekst żartobliwy, czy wręcz błahy. Sam nie jestem bez winy, więc nie będę udawał niewiniątka. Gorzej, gdy zapowiada tekst poważny, a mutacja stosowana jest wbrew oczywistym intencjom autora oryginału. Tak, jak to miało miejsce w przypadku artykułu dra Bogdana Dziobkowskiego („Rzeczpospolita” 15.12.09.). Śpieszmy się sądzić zbrodniarzy. Dodajmy - rzecz o W. Jaruzelskim. Słusznie napisał w „Tygodniku Powszechnym” (3.01.10.) Marian Stala: Dziwi mnie to, iż dr Dziobkowski tak lekkomyślnie przekształca jedno z najpowszechniej znanych zdań współczesnej polskiej poezji. Zmienić nawoływanie do miłości w okrzyk zachęcający do zemsty (…) w tekście napisanym marną polszczyzną – to koszmar. I czego tu żądać od dziennikarzy, skoro takie nieudolne wypracowanie pisze doktor filozofii. I nic tu nie pomoże przepisywanie po stokroć zdania: Nie będę palił, pił i wagarował, a zwłaszcza głupio parafrazował. Od razu łapać za linijkę i lać, lać po łapach.