Zoolityka

Carl Hagenbeck (tym, którzy w dzieciństwie czytali książki Alfreda Szklarskiego nie trzeba przedstawiać kto zacz) przejawiał dość osobliwe zamiłowanie do egzotyki. W swoich ogrodach zoologicznych tuż obok wszelakiej - sprowadzanej z całego świata - żywej dziczyzny, lokował przedstawicieli różnych malowniczych plemion, mając zapewne nadzieję, że spotęguje w ten sposób wrażenie autentyczności tego miejsca i wywoła dodatkowy dreszczyk emocji. Już wówczas budziło to wiele sprzeciwów, zwłaszcza wśród zwolenników teorii, że zoo nie jest odpowiednim miejscem dla gatunku ludzkiego. O dziwo, protesty te nie były zgłaszane przez: człekokształtne, drapieżniki, słonie i żyrafy, choć to przecież akurat one mogłyby mieć najwięcej pretensji o łamanie zasad uczciwej konkurencji. Tym bardziej, że występowały jako główny najemca lokalu. Zresztą, do końca nie jestem przekonany dla kogo to była większa atrakcja: Czy dla odwiedzających zoo hamburskich mieszczuchów oglądanie Samoańczyków i Nubijczyków? Czy dla tych ostatnich przyglądanie się menażerii złożonej z brzuchatych kiełbasiarzy, browarników i ich zasznurowanych w gorsety żon o niezdrowych cerach. Ta ekscytacja odmiennością (z pewnością rezultat braku festiwali folklorystycznych) wkrótce sama przeminęła. A Niemcy kilkadziesiąt lat później rozpoczęli organizowanie ekspedycji na wiele większą, bo światową skalę. Całe szczęście nas ten problem nie dotyczył. Może dlatego, że w XIX w., nie było u nas za wiele ogrodów zoologicznych? A może po prostu Polacy nie mieli głowy do podobnych głupstw, jako że w tych czasach chadzaliśmy głównie nie do zoo, ale do narodowych powstań. Teraz te wolnościowe tradycje zaczynają być doceniane, czego dowodem ostatnia wizyta premiera Tuska w Ameryce Południowej. Ledwo delegacja rządowa tam doleciała, a już prasa doniosła, iż na terenach granicznych Brazylii i Peru ujawniło się nieznane plemię, które z pewnością, mając na uwadze nasze chwalebne dokonania na niwie walki za wolność waszą i przy okazji naszą, będzie starało się o otrzymanie w Polsce azylu. Wprawdzie pozyskanie paru Brazylijczyków to gratka nie lada dla takiego kibica jak premier Tusk, ale są też przeszkody. Pierwszy obrazi się prezydent, a my usłyszymy; że to niespotykana w dziejach Polski arogancja ze strony ministra Sikorskiego. Ujawnienie się nieznanego plemienia nie było bowiem konsultowane z gabinetem, i w zasadzie nie ma innego wyjścia, jak skłonić Indian by schowali się z powrotem w krzakach, oczekując na oficjalne zaproszenie. Prezes PiS zażąda od ministra Schetyny dodatkowej ochrony, jako że istnieją poważne obawy użycia wobec niego dmuchawy z zatrutymi strzałkami. Poseł Gosiewski chytrze zauważy, że spadające poparcie społeczne zmusza Platformę do szukania nowego elektoratu, gdzie tylko się da. W IPN też panika. Oczywiście całkiem przypadkowo w czasie trwania wizyty w Peru, sztab IPN-owskich archiwistów zaczął rozpracowywać tajemnicę słynnego kipu z Niedzicy. Ponoć w owych supełkach kryje się kolejny trop wiodący do słynnego Inki Bolka. Były minister M. Orzechowski zażąda natychmiastowego przyznania obywatelstwa Indianom i jeszcze szybszego pozbawienia ich tego zaszczytu.

Na wieść o tych nastrojach brazylijska Narodowa Fundacja Indian, zaleciła ukrywającym się jeszcze plemionom wstrzemięźliwość w kontaktach z Polakami. Jak twierdzą jej przedstawiciele: - mimo, że amazońscy Indianie przyzwyczajeni są do dużych przestrzeni, to obszar takiego ogrodu zoologicznego, jak Polska może być dla nich zbyt dużym szokiem.