Wykład prof. Krzysztofa Zanussiego

Prometejska powinność humanisty

Ekscelencjo, Magnificencje, Szanowni Państwo,

jeśli spodziewają się Państwo po mnie akademickiego wykładu, to odpowiem takim starym, kolokwialnym wyrażeniem: -niedoczekanie Wasze". Takiego wykładu nie chciałbym tu wygłaszać, po prostu - nie wypada. Jestem artystą, na akademicki wykład nie trzeba było zapraszać artysty. W tytule mojego wystąpienia zapowiedziałem, że będę mówił o Prometeuszu i o humanistyce. Zastanawiałem się przy tym, czy przyjechać we fraku, bo ja bardziej należę do muzykantów, którzy we frakach siedzieli tu na estradzie, a niżeli do akademików, którzy w garniturach wypełniali salę. Przez solidarność powinienem ubrać się jak muzycy. Ale ostatnio mój frak ciężko się dopina, co jest wynikiem albo tego, że utyłem, albo tego, że frak się skurczył. Obie interpretacje są uprawnione, jest między nimi taka sama różnica, jak między systemem Ptolemeusza a Kopernika. Jest to kwestia odniesienia układów współrzędnych. Będąc w roli artysty, muszę przyznać, że noszę tytuł profesorski, który odbieram, szczerze mówiąc, jako niezamierzoną zniewagę. Jako artysta byłem mianowany przez prezydenta Wałęsę profesorem nadzwyczajnym, co mi odpowiadało. Ostatnio zostałem zdegradowany do roli profesora zwyczajnego. Żaden artysta nie chce się czuć zwyczajnym. My artyści jesteśmy wszyscy, we własnym mniemaniu - nadzwyczajni. Pamiętam, jak mój wielki przyjaciel, rosyjski reżyser Tarkowski, pokazywał mi kiedyś kwestionariusz, który wypełniał we Francji w związku z prawem pobytu w tym kraju. I było w nim napisane: -znaki szczególne". Tarkowski skreślił to i napisał -jestem cały szczególny". I to jest właśnie typowa podstawa samopoczucia artysty.

 

Wykład prof. Krzysztofa Zanussiego

 

Wracając do Prometeusza, mogę przypomnieć, że to on sprowadził dla nas ludzi ogień, ukradł go od Zeusa, z kuźni Hefajstosa albo spod kół rydwanu Heliosa. Wyczytałem w różnych książkach, że różne mogą być źródła tego ognia. Wiadomo, że Zeus był niezadowolony z tej kradzieży i za cenę ognia dał ludziom również zło. A poza tym pojawiła się Pandora ze swoją beczką (która wcale nie była puszką, bo puszek wtedy nie było) i tam znalazło się to wszystko, co sprawia ludziom utrapienie. Kiedy się patrzy na pogańskich bogów greckich, człowiek widzi, że byli złośliwi, samolubni, mściwi, chociaż nieśmiertelni. Tak naprawdę bogowie byli dość podobni do idoli naszej dzisiejszej kultury masowej, tyle że nieśmiertelność idoli jest najczęściej ich własnym urojeniem. Natomiast w judeochrześcijańskiej tradycji Bóg, którego rozumiem jako stwórcę, znalazł się na zewnątrz świata i materii. I z tej perspektywy ludzkość inaczej ogląda siebie, inaczej ogląda świat, i z tej perspektywy również trzeba patrzeć na uniwersytet, który powstał w naszej kulturze jako konsekwencja takiego zapatrywania na życie i na prawdę. W konsekwencji tego zapatrywania można było stworzyć instytucję uniwersytetu, która ma myśleć swobodnie i szukać prawdy, a następnie dzielić się nią, tak jak Prometeusz ogniem ukradzionym Zeusowi. Dzielić się z innymi tym, co najcenniejsze, czyli prawdą. Tak zwykliśmy myśleć i tak było naprawdę przez wiele stuleci. Uniwersytety są podstawowym źródłem wielkiego sukcesu ludzkości. Tym sukcesem jest dzisiaj to, że zamożność jest już w krajach rozwiniętych udziałem większości mieszkańców. To, co było plagą przez stulecia - głód i nędza - dziś istnieją oczywiście, ale mamy już receptę, jak jej zapobiegać, jak z nią walczyć (walcząc również z naszym własnym egoizmem). Wiemy, że ta planeta jest jeszcze w stanie nas wyżywić (w każdym razie wielu tak twierdzi). Trzeba ją lepiej nawozić, rozwijać chemię i... łożyć na onkologię, gdyż w efekcie takiego działania będziemy częściej zapadać na raka. Nasze życie jest dużo lepsze dzisiaj niż było kiedykolwiek wcześniej, stało się to dzięki nauce czyli prawdzie, która jest wynikiem wolnej myśli, którą wydała cywilizacja, wyrosła z judeochrześcijańskiego ducha.

Zapowiedziałem Państwu, że tematem mojego wystąpienia będzie prometejska misja humanizmu. Humanistyka wedle zasady anthropos metron panton (człowiek miarą wszechrzeczy), ma nieść metaforycznie ogień dla człowieka. Myśl podobną włożyłem do drukowanego programu wystąpienia, w myśl akademickich obyczajów powinienem ją teraz logicznie rozwinąć, ale wiem, że gdybym teraz rozwinął to samo w kategorii sztuki, zrobiłbym coś, co jest głęboko naganne. W sztuce mówię - to, co jest przewidywalne, oczekiwane i co było już raz powiedziane, jest wyrazem kiczu, takim jak telenowela (tam wszystko jest przewidywalne, dlatego to nie jest, moim zdaniem, sztuka). Dlatego będę mówił dalej o czymś innym, a przy okazji zapytam Państwa (nie czekając tutaj na odpowiedź), czy nasze doświadczenie artystów może być przydatne w nauce. Czy kicz w nauce jest pojęciem, z którego Państwo chcieliby skorzystać? Bo mówiąc prawdę ja mam świadomość, że uniwersytet jest źródłem wielkiego natchnienia ludzkości, ale jak zaglądam do internetu, jak widzę, jakie tematy niepokoją naukowców różnych dziedzin, to mam głębokie podejrzenie, że ocieram się często o kicz. Chciałbym tam znajdować prawdziwe poszukiwanie prawdy, a nie odrabianie lekcji, nie zdobywanie punktów, nie załatwianie kariery naukowej... Mam duże wątpliwości, czy naprawdę w nauce dzisiejszej jest tak wiele prometejskiej misji. Nie wolno mi osądzać, nie jestem tutaj arbitrem, ale jestem świadom, że nauka przez wieki zdobyła sobie ogromnie duży prestiż, bo jest uprzywilejowana. Uniwersytet szczególnie. Od czasu humanizmu uwierzyliśmy, że rozum da nam odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania. To przekonanie dzisiaj trochę przygasa, co za tym idzie, my ludzie rozumu mamy coraz mniejszy tytuł do tych przywilejów, z których korzystamy. O losach naszej instytucji, czyli uniwersytetu. coraz częściej decyduje vox populi. Demokracja jest coraz szersza, a dla człowieka z ulicy uniwersytet jest jeszcze, siłą inercji, źródłem prawdy i wielkich rozwiązań. Natomiast u ludzi coraz częściej muszą się pojawiać wątpliwości - po co nam te badania, na co te stracone pieniądze, po co nam ta nauka, z której nie wiadomo czy na pewno coś pożytecznego wynika. Myślę, że tutaj dola artysty i dola naukowca jest podobna. W podobny sposób spożywamy kredyt zaufania i coraz częściej masowa publiczność wypomina nam, że marnujemy pieniądze, że zajmujemy się przyczynkami, albo robimy utwory, które nikogo nie obchodzą. My wierzymy, że one mają wielką wartość, ale jak nie umiemy tego udowodnić, nigdy nie wiadomo, kto, kiedy nam obetnie budżet.

 

JM Rektor prof. zw. dr hab. Janusz Janeczek i Krzysztof Zanussi

 

W historii Prometeusza ogień był tym znakiem, który miał wyzwolić ludzkość, miał dać jej to, co wydawało się najważniejsze dla życia, ciągle musimy robić rachunek sumienia - ile z tego ognia jest naprawdę w naszych doktoratach, habilitacjach, pracach magisterskich, ile w nich jest tego prawdziwego poszukiwania prawdy. Z tej perspektywy nasuwa się zawsze takie pytanie - za zdobycie ognia Prometeusz cierpiał, a ludzie zdobyli wolność. Czy rzeczywiście uniwersytet jest tak wolny, jak się powszechnie uważa? Oglądając to z boku, mam wrażenie, że jest cała masa badań, których nie wolno robić i jest to uzasadnione czystą ideologią. Nie wolno na przykład porównywać ludzi pod względem rasowym lub etnicznym, nie wolno robić badań, które by świadczyły o tym, jakie różnice istnieją między płciami. Na jednym z ważnych uniwersytetów amerykańskich cytowałem wyniki socjologicznych badań, które mówią, że w Polsce tam, gdzie jest żywa parafia, żywe życie religijne, tam także jest większy stopień uczestnictwa ludzi w demokracji. Powiedziano mi, że to muszą być złe badania, bo wiadomo, że tam gdzie kościół to demokracji być nie może. I to jest rzeczywistość uniwersytecka. Tak orzeka ktoś za oceanem, bo wie z góry, jaki jest jedynie słuszny wynik badań. Oczywiście jestem tutaj stronniczy. Zdenerwowało mnie to, że idea uniwersytetu, taka piękna w swojej niewinności, wcale się nie spełnia. Gdyby się okazało, że ktoś może być lepszy lub gorszy, inny, a mamy być wszyscy tacy sami. Boję się, że trzeba by dzisiaj dużo cierpieć za prawdę. Bo wcale nie jest ona tak chroniona, a uniwersytet nie jest miejscem tak powszechnej wolności, jakby się nam wydawało. Mam cały szereg pytań, których dzisiaj na uniwersytecie zadawać nie wypada, a nawet często nie wolno. Interesuje mnie porównywanie kultur, ale z punktu dogmatu kultury są nieporównywalne, wobec czego nie wolno mi pytać, która jest wyżej czy niżej rozwinięta, czy jest kultura lepsza albo gorsza. Tak samo, jak mi nie wolno pytać o to, czy języki bywają lepsze czy gorsze, i nie wolno mi pytać czy religie mogą być lepsze czy gorsze. Muszę z góry przyjąć zasadę, że na uniwersytecie mówi się o wszystkim, że jest nieporównywalne. Nie świadczy to najlepiej o swobodzie myśli. Któregoś roku byłem na siedmiu kongresach, poświęconych dialogowi religii i kultur i na wszystkich słyszałem to samo i wszystkie tezy były z góry założone, natomiast zastanowienia wartościującego nie można było dopuścić. Zresztą trudno mi narzekać skoro na naszym Uniwersytecie przyznaliśmy doktorat honoris causa panu Derridzie, który ze swym dekonstruktywizmem ma wprawdzie wielką zasługę w naruszeniu pewności tych, którzy dawniej wierzyli w dogmaty, ale z drugiej strony swą teorią obalił też wszelką pewność, podważył samą istotę różnicy dobra i zła. Kończę teraz film, w którym mój bogaty bohater chce zapisać wszystkie swoje pieniądze na szkodę ludzkości. Szuka pomysłu, jakby jej najbardziej zaszkodzić i znajduje w internecie -dekonstrukcję". Mimo, że jest prostym człowiekiem, mówi sobie - to młodzież zbałamuci, to pozbawi ich orientacji, to rozwali uniwersytety. Nie wiem, czy okażę się dobrym prześmiewcą czy, nie daj Boże, prorokiem. To już Państwo osądzą.

Mam wrażenie, że żyjemy w takim świecie, w którym wiara w naukę osłabła. Nie jest tak mocna, jak w wieku dziewiętnastym i mam tutaj poręczny cytat z SPE SALVI, encykliki Benedykta XVI, w którym pisze on, że ludzie dziś wiedzą, iż nie są w stanie tworzyć doskonałego świata na tej Ziemi. Nadzieja ludzkości na stworzenie doskonałego świata za pomocą nauki okazała się nie do spełnienia. Ludzka rzeczywistość zależy w każdym pokoleniu na nowo od wolnej decyzji ludzi. Myślę, że cytat ma parę wymiarów, a ten najprostszy mówi o tym, iż wiara, że nauka rozwiąże nasze problemy nie jest już tak gorąca jak kiedyś. A to znaczy, że musimy bronić idei uniwersytetu mocniej i udowadniać jego przydatność na każdym kroku. Nasze przywileje też nie są oczywiste. Przywilejem naukowca jest poszukiwanie prawdy samej w sobie i robi to za pieniądze publiczne. Słusznie narzekamy, że te pieniądze są za małe, ale z drugiej strony poszukiwanie prawdy to już jest tak wielki przywilej, że nawet gdybyśmy to robili w godzinach wolnych od pracy to i tak powinniśmy się cieszyć, a nawet dopłacać, że wolno nam się zajmować czymś, co jest najpiękniejszą czynnością na tej Ziemi. Mówię to oczywiście retorycznie, mam nadzieję, że nikt z administratorów nauki nie będzie tego cytował, bo by nam jeszcze obniżyli subwencje, ale poważnie: istnieje potrzeba uzasadniania naszego istnienia jako uniwersytetu. Jest to dzisiaj dużo ważniejsze niż się powszechnie sądzi. Na amerykańskich uniwersytetach widzę tę pasję, z którą wszyscy profesorowie, nawet nobliści jeżdżą po liceach, żeby przekonywać młodzież, dlaczego uniwersytet jest ważny, potrzebny, i że naprawdę ich pieniądze z podatków nie będą zmarnowane. Może warto od Amerykanów uczyć się, jak to robić. Zapomnieliśmy, że przy rządach mas można przegrać szansę i po prostu przestać być subwencjonowanym przez państwo. To jest coś, co mnie bardzo niepokoi. Dlatego wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach musimy walczyć o to, żeby nasze badania były naprawdę ważne. Jest to konieczne, byśmy mogli przekonywać o ich wartości i zasadności, bo jeśli one są nieważne, to oczywiście nikogo przekonać się nie da, bez kłamstwa. A jeśli są ważne, to ludzie muszą o tym wiedzieć.

Pozwoliłem sobie wspomnieć Prometeusza na początku, teraz znów powracam do myśli o ogniu i dobru, znaku wolności, który dany jest ludzkości za cenę cierpienia, cenę ofiary. Trzeba to sobie ciągle powtarzać i przypominać. Na co dzień często o tym zapominamy, a tymczasem świat szybko się zmienia i już pojawia się nowe pokolenie, które prawie nic nie wie o celowości badań naukowych. To jest to, co właściwie chciałbym sobie sam przypomnieć, a ponieważ jestem już człowiekiem sędziwym, już za chwilę wchodzę w bardzo smutną, nową dekadę mego życia, więc czuję zarówno upływający czas, jak i to, że przede mną już nie ma takich odległych horyzontów. Mam w mieszkaniu książki, które całe życie składałem, żeby je na starość przeczytać, wiele jest tego, czego chciałem się dowiedzieć i ludzi, których miałem nadzieję spotkać, a tymczasem w życiu wszystko jest już ograniczone, już nie ma tej perspektywy horyzontu bez końca. Trzeba się liczyć z tym, że wiele rzeczy mnie ominie, że wielu rzeczy się nie dowiem, że wielu rzeczy nigdy nie zobaczę. I to jest oczywiście przykre odkrycie, które zrozumieć lepiej wcześniej niż później.

Przypomina mi się zabawna piosenka, którą śpiewał Tewje, mleczarz w musicalu na podstawie książki autorstwa Szolema Alejchema. W -Skrzypku na dachu" stary człowiek śpiewa, co by zrobił, gdyby był bogaty. Ja też się zastanawiam, co bym zrobił, gdybym był bogaty. Jedyną rzeczą, o której marzę to właśnie zaangażować Państwa - akademików, naukowców - żebyście zechcieli za moje prywatne granty, moje stypendia, na moje zamówienie zająć się tym wszystkim, czym ja już się zająć nie zdążę. Mam ogromną ilość pytań, których przybywa, a odpowiedzi mam mało. Chciałbym bardzo dowiedzieć się wielu rzeczy ze wszystkich dziedzin, które rozwijają się tak szybko. Wszystkich nie mogę wymienić, to może wymienię jedną, królową wszystkich nauk - teologię. Bardzo chciałbym dowiedzieć się, jak można współczesnym językiem, językiem nauk ścisłych, odwołując się do modeli matematyki, fizyki, astronomii mówić o tym, o czym w Biblii powiedziane jest językiem stosownym dla pasterzy. Co zrobić z nieskończonością, skoro matematycy mówią, że nieskończoności są rożne? A jak jest z wiecznością, czy wieczność jest jedna, czy nie? Czy można stworzenie świata porównywać do pierwotnego wybuchu? Porównywać, bo oczywiście nie chodzi o to, by tworzyć dowody na istnienie Boga. Czy wizja wiecznego życia oglądana przez perspektywę tego, co wiemy dzisiaj o czasie, nie jest szalenie nęcąca? Czy ktoś nie powinien pochylić się, i nie tracąc z oczu św. Tomasza, pójść śladem tego, co Karol Wojtyła zasugerował w liście, który pisał do rektora Obserwatorium w Watykanie. Pisał On, że może tak jak św. Tomasz korzystał z instrumentarium nauki swoich lat, to dzisiaj można by sięgnąć do instrumentarium współczesnej nauki po to, by lepiej i głębiej zrozumieć to, co oczywiście jest w końcu i tak nie do pojęcia, ale co można przybliżyć sobie mocą przykładów i porównań. Wiara wielu ludziom już wydaje się anachroniczna, a przecież może być aktualna i ciekawa.

No więc, gdybym był bogaty, to bym chciał bardzo, żeby teolodzy dobrze znali matematykę, fizykę i umieli opowiedzieć ich językiem o tym, co mnie niepokoi, co mnie czeka, w tym sensie czeka, że tam, po drugiej stronie nocy nie będzie przestrzeni i czasu. O czasie, o czekaniu naukowcy mówią czasem tym samym językiem co artyści. Przywołam tu Ludwika Wittgensteina mówiącego, że odpowiedzi na najważniejsze pytania leżą poza czasem i poza przestrzenią. To są pytania, które mnie dręczą, a obok nich wszystkie, które już wymieniłem, jako pytania niedozwolone i w złym guście - o to, co jest porównywalne, a co nie jest, jak kultury dają się porównać (bo jednak muszą się dać porównać, każdy intuicyjnie to czuje, że kultura bywa wysoka i bywa niska i niską uprzejmie nazywamy popularną, żeby nikomu nie było przykro). A tymczasem chciałbym o tym wszystkim wiedzieć coś więcej, mimo że w świecie nauki są to tematy dzisiaj wyklęte i nie bardzo wypada o nich mówić w obawie, żeby ktoś kogoś nie dyskryminował (co jest też w pełni zasadną obawą). Ostatnie przywołanie - profesor Kołakowski w swoim wspaniałym eseju -Kapłan i Błazen" pisze o roli inteligenta i artysty na salonach władzy i wiedzy. Pisze o tym, że inteligent ma tam do wyboru dwie role - kapłana i błazna. Należy wybrać opcję błazna, prawić impertynencje, bo z tego więcej pożytku niż, z tego jak ktoś taki, jak ja udaje kapłana. Więc jeśli Państwo słyszeli w moich słowach troszkę kaznodziejskiego tonu, to proszę darować, to było niezamierzone. Natomiast pozostaje troszkę tego grymasu błazna, z którym pytam - czy aby naprawdę jesteśmy dzisiaj, my ludzie akademiccy, na poziomie tych oczekiwań, które ludzkość nam stawia, czy jesteśmy warci tych przywilejów, które nam ciągle przyznaje? Myślę, że nawet przez moment nie wolno nam się zagapić, trzeba codziennie udowadniać, że zajmujemy się naprawdę najważniejszymi sprawami.

Autorzy: Krzysztof Zanussi
Fotografie: Agnieszka Sikora