Cud mniemany

Nie jestem pewien, czy można już nie pisać o Euro 2012. Eu(ro)foria, jaka zapanowała po ogłoszeniu decyzji w sprawie rozegrania mistrzostw piłkarskich kontynentu w Polsce i na Ukrainie, usunęła w cień wszelkie inne tematy. Na wszelki wypadek ja też się dołączę, żeby potem nie było oskarżeń, iż ,,Gazeta Uniwersytecka UŚ" jest zbyt mało patriotyczna.

Jak się bowiem okazuje, kwestia wiary w słuszność postanowienia europejskich władz futbolowych oraz nieugięte przekonanie, że za pięć lat przyjadą tu miliony ludzi, którzy z rozdziawionymi ustami będą oglądać... no właśnie, co będą oglądać? Skądinąd można by przypuszczać, że bramkarskie parady, strzeleckie popisy, dryblingi, główki i tym podobne elementy piłkarskiego widowiska. Jednak już w ciągu pierwszych kilku nanosekund po Big Bangu, czyli anonsie prezesa Platiniego o wyborze Polski i Ukrainy, okazało się, że piłka nożna jest zaledwie pretekstem. Żeby zachować pozory, mówi się co prawda o budowie stadionów piłkarskich, ale ta kwestia nie jest głównym problemem, przynajmniej w naszym kraju.

W naszym kraju od razu się zorientowano, że podobnie jak Pan Bóg stworzył świat, aby Polacy mieli się gdzie pojawić, tak Platini z kolegami stworzyli Euro 2012 w Polsce, aby Polacy mogli się po swym kraju poruszać. Żeby się poruszać, trzeba mieć drogi. Żeby mieć drogi, trzeba je wybudować. Najprościej byłoby wziąć się do roboty wtedy, gdy inni się zabierali, czyli jakieś kilkadziesiąt lat temu i zmasowanym atakiem łopat, traktorów, walców, koparek i ciężarówek ujarzmić dziką polską przyrodę. Ale już kilkadziesiąt lat temu wiadomo było, że epoka husarskich szarż przeszła do historii. Polacy tyle razy robili coś dla innych i guzik z tego mieli, że od jakiegoś czasu skupiają się raczej na wykorzystaniu reszty świata dla własnych celów. Jak wiadomo, Polska jest krajem immanentnych cudów (to z Normana Daviesa) oraz immanentnej niemożności w zakresie poprawy stanu dróg (to na podstawie długoletnich obserwacji). Istnieją dwie metody pokonania niemożności. Jedna jest naturalna w naszym cudami słynącym kraju i polega na tym, że brygada anielska włoży kaski i zbuduje te autostrady w któryś czwartek. Druga, nadprzyrodzona, to rozwój sieci dróg przez nas samych (te warianty to trawestacja starego dowcipu o sposobach pozbycia się wojsk radzieckich z naszej części Europy). W dobie nieograniczonych możliwości pojawił się jednak trzeci sposób: organizacja dużej imprezy sportowej, na którą będzie chciało przyjechać wielu kibiców. A jak będą chcieli, to sobie szosy wytyczą. Przed paru laty próbowało tego Zakopane, które jest nieosiągalne od strony Krakowa, więc chciało mieć u siebie olimpiadę (a tak naprawdę porządną drogę). Wtedy się nie udało, ale teraz może zaskoczy. Zwłaszcza, że entuzjazm otwiera najbardziej szczelne drzwi i portfele. Pani minister finansów w try miga znalazła miliard złotych na piłkę nożną.

Zapewne niestosowne, ale aktualne pytanie brzmi: jaka impreza skłoniłaby panią wicepremier do znalezienia dodatkowego miliarda na potrzeby szkolnictwa wyższego?

STEFAN OŚLIZŁO