W lutym br. "Dziennik Zachodni" uhonorował dr. inż. Michała Rosę za twórczy dorobek corocznie przyznawanym "Miodem".

Nie ma miejsca na święto

Filmy to moje dzieci, gdy je chwalą jestem bardzo dumny, gdy są chore biegam szukając pomocy, gdy je biją, sam jestem gotów wyskoczyć z pięściami.

Rozmowa z dr. inż. Michałem Rosą, reżyserem filmowym, prodziekanem ds. studenckich Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego

- Jest pan reżyserem, którego filmy - od debiutanckiego "Gorącego czwartku" do ubiegłorocznego, będącego ostatnim w dorobku "Co słonko widziało", są nagradzane. Ostatnio "Dziennik Zachodni" uhonorował pana za twórczy dorobek corocznie przyznawanym "Miodem". Czym są dla pana te wszystkie - a naliczyłam ich 10 w ciągu 13. lat - nagrody?

- Traktuję je jako wyraz sympatii ze strony innych ludzi. To miłe.

- Ale chyba mają one jeszcze jakieś znaczenie?

- Nie, to jest miłe i nic więcej.

- Pańskie filmy łączy pewien typ bohatera. Najkrócej rzecz ujmując jest nim człowiek postawiony w trudnej, niejednokrotnie bardzo, sytuacji.

- W życiu i literaturze często spotykamy ludzi, których los najpełniej chyba oddaje zdanie prof. Henryka Elzemberga - "Życie jest nieustanną opresją. Mistrzem jest ten, który pomoże drugiemu człowiekowi, przejść przez nie z godnością". Moim bohaterom, jak większości z nas, nie udało się spotkać Mistrza, a jednak jest w nich jakiś twardy rdzeń, wewnętrzna prawość, która mimo iż łatwo ich złamać, mimo że często błądzą i upadają, ostatecznie każe zachowywać się przyzwoicie. To są ludzie, którzy ocalili jasną ocenę swojego postępowania.

- Przychodzi mi na myśl hemingway'owskie "Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać".

- Hemingway nie jest pisarzem, którego cenię w szczególny sposób. Bliżsi mi są Pascal, Szestow, Camus czy Simone Weil. Proponują oni pewien sposób refleksji o świecie, w którym, najogólniej rzecz biorąc, człowiek odpowiada za swoje życie; mam poczucie, że dwudziestowieczne nauki humanistyczne zdejmują z nas odpowiedzialność za czyny, a wymienieni przeze mnie myśliciele, wbrew odwiecznym modom, wyznaczają granice ludzkiemu postępowaniu i postawom. Moi bohaterowie - ludzie pogubieni, przekraczający często owe granice, żeby móc funkcjonować w życiu - mają jednak świadomość ich przekraczania.

- Ale nie osądza pan swoich bohaterów. Raczej patrzy się pan na nich z pełnym uwagi zaciekawieniem.

- Bo ludzie budzą moje zaciekawienie jako grupa "nieśpiesznych przechodniów", jak to określał w swojej twórczości Jerzy Stempowski, jeden z najbliższych mi pisarzy, podobnie jak Andrzej Dobosz, czy Andrzej Kijowski, którego "Dzienniki" są dla mnie codzienną strawą ostatnich lat.

Prodziekan ds. studenckich Wydziału Radia i Telewizji UŚ dr inż. Michał Rosa
Prodziekan ds. studenckich Wydziału Radia
i Telewizji UŚ dr inż. Michał Rosa

- W swojej twórczości proponuje pan widzom rozmowę, do której zaprasza pan odchodząc od formułowania sądów czy wyroków. Czy taki dialog z widzem jest dla pana ważny?

- Nie chcę znajdować wspólnego mianownika dla tego świata. I bardzo lubię rozmawiać. Istotą życia jest dla mnie po pierwsze przebywanie z drugim człowiekiem, po drugie rozmowa z nim - rozmowa traktowana jako wymiana myśli. To także jest mój sposób pracy z aktorami - jestem tzw. słabym reżyserem, tzn. takim, który słucha. Mając swoją wizję filmu, i pewne stałe punkty odniesienia, z których nie rezygnuję bo są kluczowe, uważam, że ostateczny efekt jest wynikiem starcia poglądów różnych ludzi, spotykających się na planie.

- To truizm, że każdy akt twórczy jest swego rodzaju ekshibicjonizmem. Kino autorskie, które pan preferuje, może jeszcze bardziej obnaża twórcę, niż pozostałe dziedziny sztuki. Nie boi się pan takiego odsłaniania siebie?

- Bardzo się boję. Filmy to moje dzieci, gdy je chwalą jestem bardzo dumny, gdy są chore biegam szukając pomocy, gdy je biją, sam jestem gotów wyskoczyć z pięściami. Ale prawdę mówiąc, nie czuję się w takiej postawie odosobniony. Robiąc film szukam ludzi, z którymi mógłbym rozmawiać. Zdarza się to na spotkaniach z publicznością w kinach studyjnych. Niestety, takich szans nie daje krytyka filmowa, bo jej w Polsce nie ma. Skończyła się z odejściem Eberharda i Michałka. Ale jako twórca muszę się zgodzić na konfrontację z odbiorcą. Nie tylko z widzem - co uwielbiam - ale i z tymi, którzy zajmują się kinem, np. w tzw. magazynach filmowych, w których nie ma miejsca na krytykę filmową z prawdziwego zdarzenia. I nie ma miejsca na święto, jakim jest obcowanie z każdym rodzajem sztuki, w tym z filmem.

- Czy jest możliwe godzenie obowiązków prodziekana z tworzeniem?

- Tego się nie da pogodzić. Mówiąc serio - taka jest specyfika naszego Wydziału, że pracują tu ludzie, którzy są zaangażowani w tworzenie filmów i bardzo zajęci. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre to te, które dają studentom wiedzę i rozeznanie w tym, co aktualnie, na dziś, dzieje się w sztuce filmowej na świecie. Złe, że jest mniej czasu dla studentów tzn., że nie zawsze możemy być do ich dyspozycji poza wyznaczonym programem zajęć. A co do mnie - prowadzenie Wydziału pochłania tak wiele czasu, że na tworzenie nie ma go prawie wcale. Można coś przygotować, nakręcić jakiś mały filmik, ale o robieniu pełnometrażowego filmu można jedynie pomarzyć. Na szczęście kadencja prodziekana trwa przez określony czas. Ale w sumie warto - to jest fantastyczny Wydział, pełen znakomitej, pełnej energii młodzieży.

- Z czego to wynika?

- Oni trafiają tu nieprzypadkowo Mamy egzaminy w starym stylu i przez tydzień obserwujemy kandydatów, ich predyspozycje, zaangażowanie i wiedzę. Wielką pomocą jest udział w selekcji egzaminacyjnej takich ludzi, jak Fidyk, Bajon, Stuhr czy Joanna Krauze, którzy mają dar wyławiania zdolnej, rokującej młodzieży. Tu się nie zdarzają studenci, którzy z przyczyn pozamerytorycznych liczą na przeczekanie jakichś okoliczności. Przychodzą młodzi ludzie, którzy już zdecydowali co będą robić w życiu i chcą to robić. A my mamy ich nauczyć porządnego warsztatu filmowego, otoczyć życzliwością i rozbudzić zainteresowanie światem. I tyle. Może aż tyle, nie wiem.

Rozmawiała
KAROLINA DRWAL

Michał Rosa (ur. 27 września 1963 r. w Zabrzu) - absolwent Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach (1988) i Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego (1992), na którym pełni funkcję prodziekana ds. studenckich. Twórca filmów: "Gorący czwartek" (1994), trzy lata późniejszego "Farba", "Cisza" (2001) oraz ubiegłorocznego "Co słonko widziało". Wszystkie zostały kilkakrotnie nagrodzone, z wyjątkiem pojedynczej nagrody za najlepszy debiut. Od maja tego roku zamierza rozpocząć w Krakowie zdjęcia do filmu, którego scenariusz napisał specjalnie dla odtwórczyni głównej roli, znakomitej polskiej aktorki Jadwigi Jankowskiej-Cieślak.

Autorzy: Karolina Drwal