Epilog

Z pamiętnika erazmuski

Wróciłam. Ponowne zetknięcie z rzeczywistością, którą zostawiłam kilka miesięcy temu, było niezwykłe. Z jednej strony nic się nie zmieniło, ale z drugiej strony świat nie zatrzymał się ani dla mnie, ani dla mojego otoczenia. Takie zderzenie i konfrontacja przeszłości z teraźniejszością to jedna z konsekwencji tak długiego wyjazdu. Chociaż nie mogę narzekać. Możliwość pobytu na stypendium procentuje już i myślę, że będzie procentować jeszcze przez długi czas.

Epilog tej historii to czas na bilans zysków i strat. Zysków jest niewątpliwie bardzo dużo. Najważniejszym z nich był kontakt z żywym językiem i możliwość posługiwania się nim na co dzień, co w przypadku studiów filologicznych jest nieocenione. Poza tym, pobyt poza domem egzekwuje liczne umiejętności związane z życiem codziennym, które można zdobyć podczas pobytu na obczyźnie. Takie stypendium dla wielu studentów bywa próbką przyszłego życia na własną rękę. Często, myśląc o swojej przyszłości, nie zdajemy sobie sprawy z tak zwanej prozy życia, która na wyjeździe daje o sobie znać niemal każdego dnia. Ale konieczność radzenia sobie z wszelkimi aspektami samodzielnego życia to bardzo cenne doświadczenie.

Jeśli chodzi o straty, to tak naprawdę jedyną jest chyba stracony czas. Ten okres, który przeminął pod moją nieobecność, wszystkie wydarzenia, w których nie mogłam brać udziału będąc daleko, Święta Bożego Narodzenia spędzone z dala od bliskich... wszystko to, co chciałabym dzielić z rodziną i przyjaciółmi, co z racji odległości było niewykonalne. Ale to zdaje się również jest namiastką dorosłego życia. Nie zawsze możemy w danej chwili znaleźć się tam gdzie byśmy chcieli. Jest jeszcze coś, czego nie uznaję ani za zysk, ani za stratę, raczej za obserwację - nierozerwalnie związaną z pobytem zagranicą. Chodzi o zetknięcie się z zupełnie inną mentalnością, która powoduje, iż zachowanie obcokrajowców bywa czasem niezrozumiałe lub trudne do zaakceptowania. Hiszpanie znani są z beztroskiego stosunku do życia. Jest to zresztą zgodne z prawdą. Nigdy im się nie spieszy, na wszystko mają czas, potrafią zatrzymać samochód na środku drogi tylko po to, by porozmawiać z kimś znajomym z grona przechodniów, zupełnie nie zważając na innych użytkowników ruchu. W Polsce takiego kierowcę spotkałoby co najmniej zwrócenie uwagi za pomocą klaksonu, tymczasem w Hiszpanii samochód zatrzymany na środku drogi jest zwyczajnie omijany (bez względu na to, czy kierowca zajęty jest rozmową, czy może w ogóle go nie ma, gdyż auto bez kierowcy zwyczajnie zaparkowane jest na pasie ruchu). Nigdy dotąd nie widziałam tylu kierowców jeżdżących pod prąd, czy przejeżdżających skrzyżowanie na czerwonym świetle, a moim ulubionym zjawiskiem, które obserwowałam po raz pierwszy właśnie w Hiszpanii było cofanie na rondzie!

Przewinienia natury drogowej to nie jedyny objaw hiszpańskiej beztroski. Idąc ulicą niemal za każdym razem można natknąć się na kogoś trzepiącego przez okno dywan, miotłę czy choćby koc. Zważywszy na to, że hiszpańskie chodniki usytuowane są bezpośrednio pod oknami, a właściciele trzepanych dywanów czy mioteł nie zwracają uwagi na przechodniów, bezpieczniej jest poruszać się jak najbliżej ulicy. Tym, co mnie było chyba najtrudniej zaakceptować, jest ogólny dostęp do papierosów i alkoholu. W Hiszpanii nie ma zakazu palenia tytoniu w miejscach publicznych, podobnie jest z piciem alkoholu. Wchodząc na uczelnię w pierwszej kolejności czuło się dym papierosowy, natomiast w poniedziałek po weekendowych imprezach widoczne były liczne ich ślady w postaci butelek po piwie czy kartonów po winie. Równie częstym widokiem byli studenci, którzy podczas przerwy między zajęciami popijali piwo lub wino na terenie uczelni. Nie jest to oczywiście żadne wielkie przestępstwo, jednak sądzę, że na polskiej uczelni taki widok to rzadkość.

Wróciłam. I nie ma już beztroskich Hiszpanów, za to jest moja własna rzeczywistość, do której tęskniłam będąc w zagranicą. Tym, którzy dziś pytają, czy żałuję, odpowiadam: nie. Wyjazd przyniósł mi bardzo wiele korzyści... ale dobrze już być w domu.