Podróż na mityczną Północ. Próba portretu

Zawsze chciałam zobaczyć Północ. Surowy klimat i nieskażoną przyrodę - olbrzymie połacie lasów iglastych, zimne i przejrzyste jeziora oraz, przede wszystkim, skaliste fiordy i pokryte lodem górskie szczyty. Najbardziej pociągała mnie zawsze Norwegia i Islandia - niestety, obie raczej nie na studencką kieszeń. Odłożyłam więc na później te marzenia. Jest w końcu tyle innych miejsc na Ziemi, które też warto zobaczyć...

Park koło uniwersytetu w Göteborgu
Park koło uniwersytetu w Göteborgu

Traf chciał, że moje pierwsze osobiste spotkanie ze Skandynawią nastąpiło na ubiegłorocznym Międzynarodowym Studenckim Festiwalu Folklorystycznym, organizowanym przez Uniwersytet Śląski. Dostałam pod opiekę grupę Finów. To wspaniali, muzykalni i bardzo serdeczni ludzie, szybko więc się zaprzyjaźniliśmy. Grupa pochodziła z Tampere, jednego z większych miast w Finlandii, gdzie może uda mi się pojechać, zgodnie ze złożoną im obietnicą, już w czasie najbliższych wakacji. W każdym razie nowi przyjaciele zaszczepili mi na nowo podróżniczy apetyt na Północ.

Jednak zrządzenie losu sprawiło, że moja pierwsza podróż do Skandynawii, nie była związana z Finlandią, lecz z sąsiadującą z nią krainą - Szwecją. Paradoksalnie, nie zobaczyłam tego, co najbardziej mnie interesowało - górskich urwisk czy stad reniferów - ale podróż ta, choć niezwykle krótka, dała mi odczuć smak Północy. Doświadczenia, jakie dzięki temu wyjazdowi zgromadziłam, pozwoliły zrozumieć pełniej jedną z ciekawszych szkół filmowych (film szwedzki lat 20. i 60.) i paradoksy, zawarte w dziełach tej kultury (zarówno w filmie, jak i literaturze).

Pejzaż

Jedną z cech charakterystycznych filmu szwedzkiego lat 20. był stosunek do przyrody i pejzażu. To właśnie Szwedzi wprowadzili do kina Naturę, i to pisaną wielką literą. Pochód rodu Aarne (Skarb rodu Aarne) przez białe lodowe pustkowie, czy też zmagania człowieka z bezpłodną ziemią i morzem w Terje Vigen, zapadają w pamięć na zawsze. Podobnie ze słoneczną, dziką i "nagą" atmosferą wyspy w Wakacjach z Moniką.

Muzeum Sztuki i Centrum Hasselblade w Göteborgu
Muzeum Sztuki i Centrum Hasselblade w Göteborgu

I choć nie dane mi było doświadczyć podczas wizyty w Szwecji owego dramatyzmu krajobrazu i nienawistnej siły przyrody, jednak dzięki szalenie zmiennej aurze i sztormom na Bałtyku, przybliżyłam się do tej pełnej paradoksów Natury Północy, która godzi w sobie skrajności. Jest w niej bowiem i szaleństwo ciemnej długiej zimy, i namiętność krótkiego słonecznego lata. I choć moja szwedzka przygoda miała miejsce w listopadzie, a więc okresie tradycyjnie zaliczanym do zimy, to nie brakło momentów, gdy ukazywała nam się letnia twarz Matki Natury.

Moja wizyta ograniczona była do przejazdu z Ystad do Göteborga, weekendu w tym mieście i kilku godzin spędzonych w Malmö. Prawie połowę czasu poza domem spędziłam na promie. I to chyba przesądziło o moim postrzeganiu Szwecji poprzez pryzmat morza. Zresztą, potęgę swą Szwecja zawdzięcza właśnie mocnej flocie i ożywionemu handlowi, który przez setki lat odbywał się prawie wyłącznie drogą morską. Trudno nie patrzeć na naszego zamorskiego sąsiada, zapominając, że dzieli nas Bałtyk. Już Wikingowie, stanowiący prawdziwą, bezkonkurencyjną "Thalassokratię" (o ile można użyć tego terminu, zarezerwowanego zazwyczaj dla Krety sprzed prawie 4 tysięcy lat) odwiedzali nasze ziemie na swych szybkich łodziach i grabili, co się dało.

Filharmonia w Göteborgu
Filharmonia w Göteborgu

Prawdziwy respekt dla dziarskich podróżników sprzed milenium zrodził się we mnie właśnie podczas podróży do Szwecji (a jeszcze bardziej w czasie powrotu). Szalejący sztormem Bałtyk był nie tylko skrajnie niebezpieczny dla wątłych przecież drewnianych łodzi z żaglami, ale i jest taki dla współczesnych promów kursujących pomiędzy Skandynawią, a środkową częścią kontynentu. Kiedy wracaliśmy, nasz prom, najnowszy i największy, był jedynym, który został wypuszczony na morze. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że poczekamy, aż sztorm ucichnie - i że nawet nasz kolos nie popłynie... Niestety. Na szczęście udało mi się zasnąć, choć doprawdy chyba tylko dzięki silnej woli. Zrozumiałam wtedy jednak, że dzikość Wikingów właśnie z tej niepohamowanej siły przyrody się wywodziła. I, że szwedzka sztuka dlatego też pełna jest okrucieństwa, porywczości czy grozy. Naród, który od stuleci obcuje twarzą w twarz z żywiołem, nie może pozostać wesołym i beztroskim.

Kiedy przebywaliśmy w Göteborgu, morze także dawało o sobie znać - huragan (bo trudno ten wiatr od morza nazwać inaczej) szalał nawet w centrum miasta. Kiedy przechodziliśmy koło Opery, około sześćdziesięciometrowy dźwig kołysał się jak huśtawka dla dzieci. Liny na statkach w porcie muzeum morskiego, zacumowanych daleko przecież od morza, wydawały głuche dźwięki podobne grze na pile, a kadłuby statków trzeszczały od naporu powietrza.

Jednak zaznałam też w Szwecji poczucia ukojenia płynącego z kontaktu (wzrokowego wprawdzie) z przyrodą. Piękno i spokój krajobrazu za oknem podczas naszej podróży wzdłuż wybrzeża napawały otuchą, podobnie, jak wyglądające zza chmur słońce. Co ciekawe, widoki jakie ujrzałam, podobne były moim wyobrażeniom o Szwecji, czy też może raczej katalogom biur turystycznych proponujących turystom wycieczkę w krainę zieleni, do oazy czystości i ekologii wcielonej. Płaskie, soczyście zielone łąki i pola. Bordowe, proste, drewniane domki (znane u nas jako "fińskie"), z białymi okiennicami i okapami dachów. W oddali trącone już jesienną barwą lasy. Wiatraki elektryczne. Brak płotów. Nieskażona przyroda. Nawet niebieskie niebo z białą chmurką. Wszystko jak z folderu. Ale, ku memu zdumieniu, widok nie był zjawą. Był prawdziwy. Co więcej, prawie się nie zmieniał, choć przejechaliśmy przynajmniej sto pięćdziesiąt kilometrów. Zmienne były tylko stosunki ilościowe i przestrzenne pomiędzy wymienionymi elementami. Istota pozostawała jednak niezmienna. Czasem pojawiały się urozmaicenia: głazy narzutowe na polach lub krowy na łące, czasem sarny. Sielanka. Co kilka kilometrów duży ptak siedzący na ogrodzeniu drogi (nawet zaczęliśmy podejrzewać, że to atrapy). Przyroda współżyje tu z ludźmi bez napięć i konfliktów.

Okazuje się, że całkiem prostymi środkami można zachować swobodę życia, rozwój przemysłu i nie utracić cennych przyrodniczo terenów, nie skazić ich swą obecnością, pozwolić przyrodzie iść swoją drogą. Szwecja jest krajem nie tylko bogatym, ale i mądrze urządzonym - świadczy o tym już sam krajobraz.

Estetyka

Podstawą komponowania środowiska życia jest tu estetyka. Właściwie trudno określić, jak to się stało. Czy atutem okazało się zacofanie kraju pod koniec XIX wieku? Z pewnością to tylko część prawdy. Inną była edukacja, także ekologiczna (wypływająca raczej z tradycji życia w bliskim kontakcie z naturą, niż z katastroficznej retoryki współczesnej nauki), a także etyka pracy i czystości zaszczepiona tu przez protestantyzm. Jest to chyba jedyny kraj, gdzie każdy szczegół, element, narzędzie czy budynek, zaprojektowany jest tak, by był nie tylko funkcjonalny, ale i ładny. Z całą pewnością nie dorosła do tego jeszcze nasza część kontynentu. W Szwecji nie oznacza to jedynie projektów spod znaku Ikei czy Volvo. Podejście estetyczne do życia nie jest tu ekstrawagancją, lecz jest naturalnym dążeniem człowieka. Jeśli coś działa dobrze i na dodatek jest ładne, sprawia to nie tylko radość nabywcy, ale i wytwórcy. Dobrze i estetycznie zaprojektowany przedmiot jest podstawą do dumy z wykonywanej pracy i powodem do zyskania aprobaty społecznej.

Posejdon Millesa na Götaplatsen
Posejdon Millesa na Götaplatsen

Dom też jest wartością samą w sobie. I choć Szwedzi potocznie postrzegani są przez obcokrajowców jako ludzie oschli (takie sprawiają wrażenie na pierwszy rzut oka), jednak wnikliwe spojrzenie potrafi w nich dostrzec istoty domowe. Podobnie jak moi znajomi Finowie, Szwedzi dużą część wolnego czasu spędzają na łonie natury uprawiając sporty, albo w domu, wśród bliskich. Zwłaszcza w zimie, gdy pogoda nie zachęca do wyjścia z przytulnych wnętrz.

A wnętrza te z całą pewnością przyjazne są. Jednym z moich niezbyt może ładnych zwyczajów (praktykowanych zwłaszcza za granicą) jest zaglądanie w cudze okna. I choć wieczorami okna szwedzkie zasłonięte są świetlną barierą utworzoną przez zapalone lampki nocne ustawiane na środku parapetu, w dzień łatwo można dojrzeć przyjazne oku i ciału meble oraz ozdoby. Nawet akademiki, w których zamieszkiwaliśmy, emanowały swojskością i przytulnością (jako kontrast mogą służyć choćby akademiki w Kijowie, które serdecznie polecam desperatom i ekstremalistom).

Proste metody na zorganizowanie niewielkiej przecież przestrzeni, tanie, ale estetyczne środki, funkcjonalność, łatwość w utrzymaniu porządku, wykorzystanie naturalnych materiałów i prostych form w projektowaniu mebli i przestrzeni mieszkalnej - to niewątpliwe atuty mieszkania w akademiku w Göteborgu. Zresztą nawet proste i prospołeczne ukształtowanie zabudowy miasteczka studenckiego oraz jego unifikacja z naturalnymi formami terenu (obłe granitowe skały zostały tu wkomponowane w rozczłonkowaną bryłę kampusu, jako rodzaj zieleńców czy "szwedzkich ogrodów zen") wskazują na głęboko przemyślaną ideologię tutejszej szkoły architektonicznej.

Zresztą owo wkomponowanie architektury w pejzaż dotyczy całego miasta, które położone jest na wielu wzgórzach. Są one przy tym charakterystycznie ukształtowane - obłe, przypominające wylaną lawę czy łagodne fale. W większości dzielnic widoczne są przynajmniej fragmenty granitowych skał w odcieniach: od rudego, przez brązy, aż po czerń. Niektóre osiedla czy kamienice wykorzystują te malownicze skarpy jako rodzaj "ogródków skalnych", inne, jako rodzaj wywyższenia ponad okolicę, rodzaj naturalnego postumentu. Miasto poprzecinane jest też wieloma kompleksami parkowymi: po części naturalnymi, po części ukształtowanymi przez botaników i ogrodników szwedzkich (jedną z tutejszych znakomitości w tej dziedzinie był sam Karol Linneusz, rezydujący w Upsali). W Göteborgu można też podziwiać palmiarnię oraz rodzaj cieplarni zwany Domem Motyli, w którym zgromadzono kilkadziesiąt gatunków egzotycznych motyli, spośród których kilka rozpiętością swych skrzydeł dorównuje rozmiarom dłoni ludzkiej.

Typowy pejzaż zachodniego wybrzeża Szwecji
Typowy pejzaż zachodniego wybrzeża Szwecji

Göteborg nie zachował swej najdawniejszej architektury. Miasto nie jest zresztą bardzo stare, zostało założone na początku XVII wieku przez króla Gustawa Adolfa, jako remedium na duńską dominację w tej części półwyspu. Dawna zabudowa miała zresztą posiadać silne wpływy duńskie, jako, że osiedlało się tu wielu tamtejszych kupców. Można to zobaczyć, patrząc na pochodzący z połowy XVII stulecia Kronhuset, najstarszy budynek w mieście. Wyróżnia się czerwonymi ścianami i zielonym dachem oraz powściągliwą ornamentyką. Pod tym względem jego przeciwieństwo stanowi dawna siedziba Kompanii Wschodnio-Indyjskiej, pochodząca z następnego stulecia. Ciekawostką miejską jest też kościół Feskekörka, w którym mieści się targ rybny i restauracja morska.

Innym charakterystycznym elementem miejskiego krajobrazu Göteborga jest kompleks Götaplatsen zaprojektowany w latach dwudziestych XX w. I on jest wcieleniem idei funkcjonalności połączonej z prostotą i estetyką. Co więcej, do dziś stanowi on kulturalne centrum miasta. Mieści się tam największe muzeum sztuki, gdzie zgromadzono bogatą kolekcję malarstwa szwedzkiego i europejskiego (zwłaszcza impresjonistów), filharmonia, teatr i kino w stylu Bauhausu oraz biblioteka miejska. Wszystkie te budynki pasują do siebie pod względem estetyki. Proste duże bryły architektoniczne, fasady z ogromnymi łukami tworzącymi rodzaj arkad, ściany z żółtej cegły i skąpa ornamentyka w postaci metalowych rzeźb, tworzą dostojną atmosferę tego placu. Wygląda on imponująco zwłaszcza nocą, gdy podcienia muzeum są oświetlone i gdy piękny dach kina i teatru jarzy się żółtym, ciepłym światłem, wywołując odblaski zdobnych odrzwi i uśmiechy na twarzach androgynicznych posągów strzegących wejścia.

Pośrodku placu znajduje się równie ciekawa fontanna Posejdona, stworzona przez Carla Millesa. Posąg władcy mórz stał się swego czasu powodem skandalu - mimo androgynicznej figury, delikatnej efebiej twarzy i raczej kobiecych pośladków, posiadał bowiem nadzwyczajnych rozmiarów przyrodzenie, które stercząc nieskrępowanie, godziło w poczucie przyzwoitości lokalnego mieszczaństwa... Artystę zmuszono do obcięcia Posejdonowi gorszącego elementu; zemścił się on jednak na göteborskiej kołtunerii, wkładając posągowi do ręki olbrzymią rybę (o rozmiarach przypominających odrąbany organ), mającą symbolizować siłę witalną władcy mórz. Jak widać, seksualne wyzwolenie, z jakim kojarzy się Szwecja, jest dziełem kilkudziesięciu ostatnich lat rozwoju tego społeczeństwa. Takie postrzeganie Szwedów wiąże się oczywiście z miejscową kinematografią, która wcześnie w porównaniu z innymi wyzwoliła się spod więzów protestanckiej mentalności. Oznaczało to, między innymi, że to właśnie w kinie szwedzkim po raz pierwszy pojawiła się naga aktorka, a działo się to w dobie, gdy na całym świecie pokazanie pocałunku w kinie było zakazane. Z całą pewnością, owo swobodne podejście do ciała wiąże się z istnieniem łaźni w kulturze skandynawskiej i z traktowaniem człowieka jako elementu przyrody, o czym już wspominałam. W Szwecji, ciało jest naturalnym elementem pejzażu. Symbolizuje raczej czystość i naturę.

I choć dziś dla przybysza z zewnątrz, Szwecja jest przede wszystkim oazą bogactwa i spokoju; rodzajem udanego kompromisu pomiędzy socjalizmem i kapitalizmem; aliansem ekologii i technologii, to z całą pewnością można też dojrzeć ciemne strony życia tego społeczeństwa. Rodzajem takiej blizny jest alkoholiczna przeszłość tego narodu. Dziś nie ma po niej prawie śladu - alkohol jest bardzo drogi i mało popularny wśród klienteli restauracji czy barów. Samo wejście do sklepu monopolowego jest uwłaczające, a procedura zakupu - ściśle sformalizowana (głośne wywołanie nazwiska, konieczność podania wszystkich swoich danych osobowych) i poniżająca. Podobnie dzieje się z papierosami. Efektem jest zdrowy tryb życia społeczeństwa, które jeszcze niedawno w znacznym procencie było uzależnione od wspomnianych używek. Podobno było to spowodowane demonicznym charakterem tutejszego klimatu, małą dawką energii słonecznej i niskimi temperaturami.

Tradycyjnie też z klimatu wywodzi się skłonność do melancholii, smutku, niepokoju, grozy czy filozoficznego podejścia do życia, o których napisano już tyle powieści i sztuk teatralnych czy nakręcono filmów. Ale może to tylko stereotyp Szweda? Rycerz Block grający ze śmiercią o życie w szachy?

Wizyta autorki w Szwecji związana była z prezentacjami kultury województwa śląskiego w regionie Zachodniej Gotlandii, głównie w Göteborgu. W ramach Dni Województwa Śląskiego w Szwecji odbyły się liczne koncerty, przedstawienia teatralne i wystawy. Największym powodzeniem cieszyły się występy "Śląska", Koncert Orkiestry Kameralnej "Aukso" wraz z Leszkiem Możdżerem, wystawa Śląskiej Szkoły Plakatu i wystawa prac fotograficznych Joanny Helander. W prezentacjach uczestniczyli też studenci katowickiej ASP, proponujący publiczności nie tylko swe dzieła, ale i interaktywne działania plastyczne.

Autorzy: Anna Maj, Foto: Anna Maj