MIAŁO SIĘ KU WOJNIE

Lucjan Wolanowski; foto: Mariusz Kubik

Rok 1839. Tak się złożyło, że ostatni władca Afganistanu, który ocalił wzrok - Shodja, schronił się w Indiach i żył tam z pensyjki przyznanej mu przez brytyjskie władze. Dał do zrozumienia swym opiekunom, że - gdyby tylko odpowiadało to Brytyjczykom - byłby skłonny wrócić w ojczyste strony i zasiąść na tronie.

Lord Auckland, gubernator generalny w Indiach odpowiedział, że monarcha powinien mieć asystę własnych wojsk, ale że Brytyjczycy będą mu towarzyszyć, aby zniechęcić do działań "pewne mocarstwo" (chodziło oczywiście o Rosję carską). Naturalnie, w przekonaniu, że przyniosły ludowi Afganistanu wolność i jedność - wojska brytyjskie wycofają się po wykonaniu swej misji...

Kawalkada jeźdźców
Kawalkada jeźdźców, częsty widok w Afganistanie

Miało się ku wojnie. Największa potęga morska ówczesnego świata miała też, rozrzucone po całym globie, wojska lądowe. Nad rzeką Indus zgromadzono 23 tysiące żołnierzy brytyjskich oraz tubylczych formacji, zwanych - ku zdumieniu kronikarza - "Murzynami". Dowodził w sensie politycznym delegat nadzwyczajny sir William McNaghten, wybitny orientalista. Zastępcami byli generał Elphinstone, dowódca jeszcze z czasów wojen napoleońskich, oraz sir Alexander Burnes.

Oficerowie byli przekonani, ze kampania będzie krótka, ale że Afganistan stanie się jeszcze jedną perłą korony, czyli, że zostaną w Kabulu na dłużej. Jechały z nimi ich małżonki, skrzynie whisky oraz pistolety pojedynkowe - tam, gdzie jest garnizon, może dojść do konfliktów o honor... Jeden wielbłąd z taborów brytyjskich dźwigał tylko skrzynie cygar. Za wojskiem szli drobni handlarze, markietanki, prostytutki i ordynansi. Na każdego brytyjskiego żołnierza wypadało trzech hinduskich służących. Shodja zapewniał swych brytyjskich przyjaciół, że przyjdzie im walczyć przeciw "zbiegowisku psów".

Posąg Buddy
Posąg Buddy, mierzący 53 metry wysokości,
wysadzony przez reżim Talibów w 2001 roku

Przemarsz przez pustynię był trudny. Kandahar padł bez walki, zostawiono tam brytyjski garnizon. Wysadzono wrota cytadeli w Ghazi, stracono obrońców. Dost - Mohammad zbiegł w góry, ale ujął go pościg brytyjskiej kawalerii i wysłał pod strażą do Indii. Shodja wjechał do Kabulu, najpierw jednak ufarbował brodę na czarno, aby zatrzeć ślady trzydziestu lat wygnania. Spotkało go lodowate przyjęcie ze strony ludności. Oficerowie zgłosili ten fakt politycznemu dowódcy, ale McNaghten zbył ich meldunki obelżywie, jako "krakanie".

Shodja - może w obliczu tych wydarzeń - chciał pokazać, że nikomu niczego nie zawdzięcza. Zamknął się w zamku, niedostępny. Brytyjczycy musieli rozbić obóz w szczerym polu, niedaleko terenów, gdzie obecnie mieści się lotnisko. Miejsce źle wybrane, w ówczesnych warunkach komunikacyjnych z dala od miasta. No, ale wojna była skończona. Brytyjczycy grali w krykieta, a gdy nadeszła mroźna zima 1840 roku - na oczach zdumionych Afgańczyków ślizgali się na łyżwach... Sir Alexander Burnes ze swym haremem ulokował się w samym mieście.

Herat
Herat...

Ruch oporu tworzył się wokół Akbar-chana. Młodzieniec nieco otyły, ale bystry i jedyny, który samowolę watażków plemiennych umiał zorganizować w siłę zbrojną wokół Brytyjczykom. Doszedł do wniosku, że jego rodacy są zafascynowani potęgą najeźdźcy i że trzeba stopniowo, ukłuciami szpilki, wypuścić powietrze z tego balonu... Brytyjczykom przedstawiał się jako wódz "umiarkowany", któremu obce są wybryki rodaków. W godzinie próby - Brytyjczycy zaufali Akbarowi, wierzyli, że ich wyratuje. To ich zgubiło.

Pierwsze ukłucie. Mułłowie głosili w meczetach, że każdy muzułmanin sprzedający Brytyjczykom żywność - zostanie uznany za niewiernego. Brytyjczycy byli gniewni, palili oporne wioski, ale ostatecznie tylko wieś Bimaru koło ich obozowiska - była dostawcą żywności.

Koszty operacji rosły. Gubernator generalny Indii słał do Kabulu gniewne listy. McNaghten uznał, że pacyfikacja jest dziełem niemal dokonanym, obciął o połowę subsydia wypłacane wodzom plemion na przełęczach górskich, w zamian za wyrzeczenie się rabowania karawan kupieckich.

Widok uliczny
Widok uliczny

Drugim ukłuciem było właśnie zablokowanie przez te plemiona przełęczy górskich. Odcięto dostawy z Indii i trzeba było utrzymywać łączność szerokim zakolem, przez niegościnną pustynię.

Trzecie ukłucie. 2 listopada 1841 rozjuszony tłum wtargnął do siedziby Burnes'a, którego uważał za odpowiedzialnego za całą tę wyprawę. Adiutant doradcy wydostał się na ulicę w stroju afgańskim, ale został rozpoznany i porąbany na kawałki. Zamordowano dziewczęta z haremu Brytyjczyka. Najemnicy Shodja wyruszyli z zamku, aby opanować sytuację, ale tłum zmusił ich do odwrotu. Shodja zabarykadował się w zamku, Kabul należał do Akbara.

Ostatnie ukłucie. Afgańczycy opanowali brytyjskie magazyny żywnościowe, ulokowane - co zdumiewało - z dala od obozowiska. Zaczęło się głodowanie, oficerowie domagali się działania, ale generał Elphinstone uznał, ze byłoby to zbyt ryzykowne...

Sygnały te odczytane zostały przez Afgańczyków. Dwa tysiące jeźdźców ruszyło na brytyjski obóz. Za każdym jeźdźcem siedział na końskim grzbiecie strzelec, który w pewnym momencie zeskakiwał, opierał swój długi muszkiet na czymś w rodzaju statywu i celnie strzelał w zmasowane szeregi brytyjskiej piechoty. Potem kawalerzysta podjeżdżał znów galopem i zabierał "swego" strzelca, aby ten, w oddali mógł spokojnie, poza zasięgiem wroga - naładować swą broń. Brzmi to może dziwnie, ale Sikandar-chan, za którym cytuję te fakty, uważa, że w owym czasie muszkiet afgański z długą lufą i precyzyjnym celowaniem - był skuteczniejszy niż broń skałkowa brytyjskiego piechura. Tylko artyleria trzymała w szachu nacierających jeźdźców.

mężczyźni w Afganistanie
W Afganistanie mężczyźni zawsze odgrywali dominującą rolę,
kobiety zepchnięto na margines życia życia codziennego

Działa na wzgórzu nad brytyjskim obozem zagrzały się jednak i ustał huraganowy ogień. Artylerzyści zostali zamordowani przez Afgańczyków, te same działa pluły ogniem na brytyjskie pozycje. Padła wioska, która dostarczała żywności Brytyjczykom, zaczął się prawdziwy głód.

Brytyjczycy najpierw obcięli racje żywnościowe swym "murzynom". Potem zabijano zwierzęta pociągowe a konnica ryzykowała, aby w śmiałych wypadach zdobyć paszę dla swych rumaków. Spadły pierwsze śniegi i zaczęła się fala dezercji tych indyjskich żołnierzy, którzy byli wyznawcami islamu.

Pod presją głodu, McNaghten zdecydował się na rokowania z Akbarem. Niedaleko obozowiska Brytyjczyk z dziesięcioma oficerami zsiadł z konia w kręgu pięćdziesięciu Afgańczyków. Akbar wskazał mu miejsce na dywanie, przyjął brytyjski dar w postaci paru wspaniałych pistoletów. Na tym grzeczności się skończyły, gdyż Akbar oskarżył swego gościa o spiskowanie z rywalizującymi watażkami afgańskimi. Było to prawdą, ale dostojnik brytyjski wyparł się wszystkiego. Akbar krzyknął: "Łapcie!", a jego świta rzuciła się na oficerów. On sam objął McNaghtena i strzelił mu w twarz dopiero co otrzymanym od niego pistoletem. Ciało Brytyjczyka zostało poćwiartowane i wywieszone na hakach w jatkach na bazarze.

Lotnisko
Lotnisko w Kabulu, na pierwszym planie kobiety
w charakterystycznych, zakrywających sylwetkę ubiorach.

Wojsko chce już tylko zgody na powrót do Indii. Akbar wymaga, aby zostawiło broń, tłumacząc sprytnie, ze chodzi o to, aby "nie prowokować plemion na górskich przełęczach". Ostatecznie zgadza się na lekką broń, obiecuje eskortę do granicy. Zamordowanie McNaghtena tłumaczy "wybrykiem nieodpowiedzialnego fanatyka" i aby pokazać swój żal - płacze przez dwie godziny przed frontem wojsk....

Brytyjczycy czekają na eskortę do 5 stycznia. Nie zjawia się, bo Akbar nigdy nie miał zamiaru jej wysłania. Nieustannie pada śnieg, obozowisko otaczają handlarze żądający słonych cen za ochłapy żywności. Żołnierze, którzy wyszli aby zdobyć coś na opał - zostają rozszarpani przez tłum. Wyrostki obrzucają obozowisko kamieniami. Akbar przysyła - aby ułatwić ewakuację - schorowane konie i kulawe wielbłądy...

Jest mroźny świt, 6 stycznia 1842. Shodja z murów swego zamczyska widzi, jak znika w zamieci podpora jego panowania. Szesnaście tysięcy ludzi tworzy wąż wijący się na równinie. Angielskie żony ulokowano na wielbłądach w otoczeniu straży przedniej. Hinduska piechota dowodzona jest przez brytyjskich oficerów na koniach. Wreszcie bezimienna masa zgłodniałych i zmarzniętych "Murzynów", handlarzy, czy innych niedobitków towarzyszących jeszcze armii, za którą przywędrowali z ciepłych Indii. Wloką się boso, ich odmrożone stopy zostawiają na śniegu krwawe plamy...

Pierwszy dzień marszu to zaledwie jakieś 10 kilometrów, nocleg w śniegu. Zaczynają się zgony, rankiem piechota ma trudności z wymarszem - "ich stopy są jakby z drewna". Następny dzień - 12 kilometrów. Brak żywności, tylko oficerowie mają afgańskim zwyczajem przytroczony do siodła woreczek z rodzynkami.

Bieda
Często spotykany obrazek w kraju,
gdzie bieda zagląda ludziom w oczy....

Nagle na trasie pojawia się Akbar ze swą eskortą. "Stójcie! Wasze nieszczęścia biorą się stąd, że nie czekaliście na moją eskortę!" Zwracając się w stronę gór, skąd jeźdźcy prowadzą ostrzał brytyjskiej kolumny, woła - "Zatrzymać ogień" w języku perskim, który jest znany wielu oficerom. I zaraz dodaje w języku pasztuńskim, który zna tylko major Pittinger: "Zabijecie te wszystkie psy!"

Kolumna zatrzymuje się na noc. Świt ogląda miejsce postoju, zasłane trupami zamarzniętych żołnierzy. Upiorny marsz trwa dalej, podczas przejścia przez zamarzniętą rzeczkę - załamuje się lód i uciekinierzy brodzą w lodowatej wodzie. Niewidzialny wróg z otaczających skał przerywa nawet ostrzeliwanie i słychać głośny śmiech wojowników, gdy wielbłądy przewracają się w strumieniu, wrzucając do wody Angielki z ich dziećmi. Ludzie z Ghazi, "wojownicy Islamu", spragnieni męczeństwa wpadają w tłum uciekających, by zabrać broń, czy płaszcze zziębniętym żołnierzom. Pani Boyd fanatycy odbierają i uprowadzają dziecko.

Następny dzień: 7 kilometrów, 3 tysiące zgonów. Świtem, 9 stycznia, ulegając propozycjom Akbara, Elphinstone wydaje, jako zakładników zawieszenia broni, żonatych oficerów i ich małżonki. Być może Akbar ma na względzie los swego ojca, uwięzionego w Indiach. Tak czy inaczej, armia brytyjska zostaje bez oficerów sztabowych. Zakładnicy spędzą w forcie afgańskim 9 miesięcy. Nikt się nad nimi nie znęcał, przeżyli ci, których nie zmogło cuchnące pożywienie dostarczane przez Pasztunów.

10 stycznia - masakra trwa. Wojsko bez mózgu - oficerowie są uwięzieni - miota się w panice. Hindusi spragnieni słońca i ciepła ojczystych stron rzucają się do ucieczki, prosto pod szable afgańskiej konnicy. Od rana straty szacuje się na 9 tysięcy ludzi. Ci, którzy uszli ze śnieżnej zamieci, teraz gnębieni są pragnieniem. Pustynia nie jest zbawieniem, dwa tysiące umarłych, to bilans następnego dnia.

Zawieszenie broni. Elphinstone z dwoma adiutantami zjawia się u dowódcy afgańskiego. Ci Brytyjczycy, który od dwóch dni nie jedli i nie pili, zostają ugoszczeni gotowaną baraniną, ryżem i herbatą. Akbar przemawia po persku, aby być zrozumianym przez Brytyjczyków, lecz chodzi mu głównie o zebranych wodzów plemion afgańskich: "Mój ojciec jest więźniem Brytyjczyków. Zemszczą się na nim. Trzeba im darować życie, aby ratować emira..." Kuzyn Akbara dodaje: "Tak, za ich życie daję wam 60 tysięcy rupii".

Głos zabiera jeden z watażków: "Akbar, czy pamiętasz, jak Burnes zjawił się tu w roli wysłannika? Czy wtedy nie zabiegaliśmy u emira o zgodę, by go zgładzić? Czy nie przepowiadaliśmy, że nadejdzie ponownie z Hindustanu z wojskiem, aby zająć nasz kraj? Emir nas nie posłuchał. Oto wojsko, które się tu zjawiło. Aby sytuacja nigdy się nie powtórzyła, musimy ich wszystkich zgładzić".

Na znak Akbara, zgromadzenie przechodzi na język Pasztunów i oficerowie już nic nie rozumieją. Akbar oznajmia im, że są jeńcami. Elphinstone płacze, prosi, by mógł zginąć ze swymi żołnierzami. Ostatecznie jednak umiera w niewoli.

Na drodze ucieczki niedobitków piętrzą się przeszkody, jak choćby zapora z krzewów kolczastych, ustawiona przez wieśniaków. Każdy dzień i każda noc zmniejsza grupkę uciekających.

Chirurg wojskowy, dr Bryndon, zjawia się u wrót brytyjskiej fortecy w Dżalabadzie. Z nim - wiadomość, jak w tydzień przestała istnieć szesnastotysięczna armia. On jest jedynym ocalałym...

Z nadejściem lata - wyrusza już nie misja pokojowa, lecz ekspedycja karna. Lekkie uzbrojenie, mściwość. Masakra żołnierzy Akbara. W Kabulu wojsko podpala wielki bazar, stary meczet, wycina drzewa owocowe. W drodze powrotnej do Indii Brytyjczycy widzą samotnego jeźdźca, który jedzie do Afganistanu. To wraca do swego królestwa Dost - Mohammad, zwolniony przez Brytyjczyków. Lord Ellenborough, nowy gubernator Indii rozkazał: "Niech Afganistan ma swego emira, niech powróci tam anarchia!"

Warszawa, 22 kwietnia 2002 r.



Internet: http://free.art.pl/wolanowski
e-mail: wolanowski@free.art.pl
Fotografie z archiwum autora