Dziura w kieszeni

Z niepewnością przystępuję do pisania tego felietonu, bo nie chcę wpędzić redaktora naczelnego w niezręczną sytuację. Redaktor jest dobrym człowiekiem i ze swej wielkiej szczodrobliwości coś tam felietoniście odpali. A ten - takaż jego felietonistyczna natura - tak się do tego przyzwyczaił, że nawet w swoich planach budżetowych pozycję ,,dochody z pisania do Gazety Uniwersyteckiej” ujmuje i, prawdę mówiąc, całą gaże za rozpoczynający się rok akademicki już zdążył wydać w czasie zakończonych wakacji. Teraz nadszedł czas realizacji mniej przyjemnej części umowy, czyli praca koncepcyjna. Aliści, jak pisywał Waldorf, pod koniec tej wakacyjnej rozpusty doszły mnie słuchy, że oto wisi nad nami dziura. I to nie ulubiona przez ogórkowych żurnalistów dziura ozonowa (nawiasem mówiąc, gdzie ona się w tym roku podziała?), ale dziura budżetowa, której nikt, nawet dziennikarskie hieny, nie mogą polubić.

W chwili, gdy piszę te słowa nie ma jeszcze absolutnej pewności (absolutnej nie, chociaż można by postawić dolary przeciw orzechom w sprawie rozstrzygnięcia) kto będzie rządził przez następne cztery lata w naszym pięknym, ale nagle zbiedniałym kraju. Niemniej mam absolutne zaufanie do nowego i następnych rządów: jak zaczną łatać tę dziurę, to my tu na uczelni na tym cerowaniu się nie wzbogacimy. I właśnie ta pewność (jak dobrze, że jest jeszcze coś pewnego na tym globie) rodzi moją niepewność co do słuszności wykonywania usług felietonistycznych. Przecież jak zaczną ciąć, to felietoniści jak nic pójdą pod nóż i redaktor naczelny, zakłopotany, będzie musiał negocjować wykładnię słowa ,,usługa”: czy nie należałoby w nowej sytuacji podkreślić jego ścisłego związku ze słowem ,,służba”, a nawet wręcz zastąpić je słowem ,,wolontariat”? W dawnych czasach na uczelniach funkcjonowało pojęcie tzw. ,,Privatdozenta”, który wykonywał swe obowiązki bez zapłaty, więc może teraz czas na ,,Privatfelietonistę”? Panie redaktorze, przepraszam za kłopot! Wkrótce zapewne nie będzie on zaprzątał Panu głowy, bo całe stado innych problemów przebiegnie przez uniwersyteckie korytarze. Z bezpośrednimi potrzebami społeczeństwa zawsze przegramy. Gdy społeczeństwo akurat nie jest w naglącej potrzebie, to zresztą też przegrywamy, bo tak naprawdę mało kto w naszym kraju - a w każdym razie mało kto ze sprawujących władzę - wierzy w siłę naszej nauki i błogosławione skutki podniesienia poziomu edukacji. Owszem, wykonuje się pewne gesty, ale ten język ciał ustawodawczych i wykonawczych nie zmyli nikogo z akademickim cenzusem. Być może zresztą nie tylko władza jest winna. Przywołując często przykład państw rozwiniętych i powołując się na ich nakłady na oświatę i naukę, nie dostrzegamy, iż lwia część tych nakładów pochodzi nie z budżetu, lecz ze środków przedsiębiorstw. Niestety, u nas firmy albo cienko przędą, albo nie wiedzą, że nakłady na badania naukowe przynoszą zyski. Część tych firm to filie światowych koncernów, które swoich uczonych mają w innych krajach, więc po co miałyby inwestować tutaj? Tymczasem nadal istnieją jednostki badawczo-rozwojowe, które są subwencjonowane przez państwo. A ponieważ te subwencje ze względu na stan kasy nie mogą być duże, to trudno oczekiwać wspaniałych wyników. Nie jestem pewien, czy w ogóle jest sens dzisiaj inwestować u nas w nauki stosowane, skoro zapóźnienie jest tak duże. W każdym razie przydałby się jakiś genialny autorytet, który ograniczyłby radykalnie ,,front robót”, skupiając wysiłki jedynie na kilku (dosłownie kilku) dziedzinach. Ale czy w Polsce istnieją genialne autorytety? Nad tym, żeby ich genialność zdezawuować skutecznie pracują mniej genialni rodacy. Jeśli jednak przyjmujemy (ze smutkiem) do wiadomości trudną sytuację ewentualnych mecenasów nauki, to trudno udawać, że w samej strukturze polskiej nauki zmiany są niepotrzebne. Ale, jak to sam wyżej próbowałem wyrazić, sam chciałbym widzieć tego Heraklesa, który podejmie się porządków. Nauka jako taka jest może niezbyt doceniana, ale wielu naukowców ma znaczące wpływy wśród tzw. decydentów. Króla Augiasza też byliby w stanie przekonać o dobroczynnym wpływie końskiej mierzwy na jakość życia w stajni, stawiając tym samym pod znakiem zapytania sam pomysł zatrudnienia herosa.

Nie tylko nasi mecenasi będą na nas oszczędzać, licząc na nasze wysoce wykształcone poczucie odpowiedzialności społecznej. Jak usłyszałem w telewizorze, zaczęli już łatać swoje dziurki budżetowe niedoszli studenci zaoczni, dla których czesne staje się zbyt wysokie. Ciekaw jestem, jak wygląda sytuacja w dziesiątkach niepublicznych ,,oksfordów”? Jeśli i tam zaczną zwijać żagle, to sytuacja stanie się wielce dramatyczna, biorąc pod uwagę, że pewnie spadną i zamówienia na ekspertyzy i opracowania, tak hojnie składane w minionych latach przez różne agendy rządowe, samorządowe i dwupłciowe. Przyjdzie zamknąć się w swojej pracowni, zwiesić nos na kwintę i odkurzyć te projekty sprzed dziesięciu lat, których nigdy się nie udało zrealizować, bo czasu nie było. Teraz będzie więcej czasu, a czas to pieniądz, więc niech to rząd przeliczy i uzna za nasz wkład w dziurę.