MERYN

Proszę się nie obawiać i czytać spokojnie. Nie będzie wakacyjnych wspomnień. Nie będzie egzotycznych smaczków spisywanych pod niebem tropików ani pod jakimkolwiek innym niebem. Nie będzie, bo w tym roku nie dopisała mi pogoda. To znaczy, tak w ogóle, to pogoda była, ale mnie akurat brakowało tej najważniejszej – pogody ducha.

Tuż przed urlopem kolega Piotr Meryn, z którym łączą mnie od lat zażyłe stosunki służbowe, zdecydowanie oświadczył: „odchodzę”. Decyzja ta, z pozoru zaskakująca, była do przewidzenia, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że już w maju Meryn rzucił jedzenie. A gdy ostatnio zażądał od żony by ta wszystkie domowe wydatki potwierdzała adnotacją: sprawdzono pod względem legalności, celowości i gospodarności – sprawa była przesądzona. Nie są to zresztą jakieś nietypowe objawy. Ja sam nie wkręcę w domu żarówki, o ile domownicy nie przedstawią mi odpowiedniego dokumentu potwierdzającego iż czynność ta została ujęta w planie rzeczowo-finansowym lub remontowym na rok bieżący. Meryn jako człowiek z gruntu uczciwy i głęboko przeżywający zawodowe porażki (o sukcesy jak zwykle zadbali już wcześniej inni), wytrzymał i tak długo w stanie nie wymagającym natychmiastowej hospitalizacji. Nawet kiedy zdarzało mu się mówić samemu do siebie, to nigdy nie używał wyrażeń powszechnie uznanych za obelżywe. Pomyślałem więc, że warto byłoby docenić jakoś jego rzetelność i poczciwość. Miałem taki pomysł, by obwozić Meryna (niekoniecznie w klatce) po wydziałach i osiedlach, jako przykład tego, który cierpi za miliony – wydawane przez innych. Niestety, już wstępna kalkulacja kosztów transportu jasno wykazała, że z punktu widzenia finansów uczelni, bardziej opłacałoby się żeby Meryn był mniej porządny i uczciwy.

Kiedy piszę te słowa, nie wiadomo jeszcze kto zastąpi Piotra Meryna na tej straconej placówce. Jedni twierdzą, że ma to być wielki, brzuchaty i wąsaty facet, potrafiący ubić wołu jednym uderzeniem pięści. Inni zaklinają się, że będzie to zasuszona panna w wieku – jak to mawiał pan Pickwick – „niewątpliwym”. Używająca zamiast cukru strychniny, a zamiast uśmiechu kwasu solnego. Jeszcze inni wiedzą z pewnych źródeł, że kierownika w ogóle nie będzie. Powołany natomiast zostanie specjalny pełnomocnik, który co środę będzie przyjeżdżał na kontrolę i... prał nas po pyskach, a to głównie dlatego żeby od nadmiaru swobody nie przewróciło nam się w głowach.

O dziwo! Akurat teraz Meryn staje się osobą coraz bardziej popularną... A propos popularności, krótka dygresja: W sierpniu prawdziwym asem wywiadów telewizyjnych była nasza redakcyjna koleżanka Katarzyna Bytomska. Pokazywana we wszystkich programach TV jako autorka dyktanda : Marzenie żołnierza o żurze. Częstotliwością swych wystąpień biła na głowę nawet Bauca z Belką razem wziętych. Dyktando to – przeznaczone dla cudzoziemców – będzie ponoć wykorzystywane ze szczególną premedytacją wobec wszystkich chętnych do zakupu choć piędzi polskiej ziemi. Transakcji takiej będą mogli dokonać jedynie ci, którzy potrafią bezbłędnie je napisać lub choćby odczytać. I teraz jak „baba z baby” wychodzi mi jeszcze jedna dygresja. Onegdaj przed jednym z austriackich supermarketów zobaczyłem wielką jak piramida Cheopsa stertę pękatych worków pyszniących się dumnym napisem: „Polska ziemia ogrodowa”. Mając na uwadze stojący w pobliżu wycieczkowy autokar „Gromady” zapełniony działaczami chłopskimi średniego szczebla – w patriotycznym uniesieniu ryknąłem głosem strasznym, bolesnym, acz nie do końca trzeźwym: Rodacy! Matkę ziemię nam tu wyprzedają!! Niestety. Zajęci przeliczaniem szylingów na złotówki działacze byli głusi na mój ściągnięty z Rejtana (jak koszula) protest.

Wracamy do popularności Meryna. Dzięki niemu Dział Aparatury i Zaopatrzenia ma ostatnio niezłą prasę. Nie dość że piszę na ten temat ja, to pisze również (choć podejrzewam w nieco mniej zawoalowanej formie) inspektor NIK. Ta kontrola – powiedzmy sobie to szczerze – jest w pełni uzasadniona. Już wcześniej docierały do nas pogłoski o anonimach wysyłanych do przeróżnych organów, a szkalujących oddanych uczelni pracowników. Oto dwa niechlubne przykłady : Pracownik Dz. Ap. I Zaop. Ob. Mariusz M. zakupił był ostatnio parę luksusowych sandałów i podciągając nogawki paraduje w nich bez względu na pogodę. Gwiżdżąc sobie tym samym z fiskusa. Przykład drugi: Z przykrością donoszę, że ob. Waldemar O. smaruje chleb pasztetową, warstwą grubą na dwa palce, nie bacząc iż do wypłaty pozostał jeszcze tydzień. Byłem przekonany, że inspektor NIK odnajdzie autora owych anonimów i przykładnie napiętnuje. Gdzie tam. Zamiast tego polecono nam wyszukiwać dokumenty spraw tak zamierzchłych, że wspominał o nich już sam Gall (a jakże, też) Anonim. Toteż Meryn, przez dwa miesiące nic tylko wypina i wypina z opasłych segregatorów te zapomniane przez Boga i Kwesturę dokumenty, kręcąc sobie bicz na własną głowę. A to w myśl zasady: „kto wypina, tego wina”.

12 lipca b.r. Gazeta Wyborcza triumfalnie obwieściła: Rektorzy usłyszeli wczoraj w Warszawie od Jerzego Buzka to, na czym im bardzo zależało: - Cięcia budżetowe nie dotkną szkolnictwa wyższego. Premier, choć spóźnił się na spotkanie z rektorami (...), przyniósł bardzo dobre wiadomości (...). Rektorzy bili brawo. Ofiarowując te Niderlandy, rozradowany (jak zwykle) premier, zapomniał o pewnym drobiazgu, który już parę tygodni później wprawił w osłupienie cały kraj. Ów „drobiazg” to dziura budżetowa głębokości rowu Mariańskiego. Skoro jednak słowo się rzekło, to nie pozostaje nic innego, jak udowodnić że uczelnie potrafią wyżywić się same. Ot i cała tajemnica.

Drogi Piotrze! Jeśli odwiedzisz nas za parę miesięcy, nie pytaj; dlaczego mamy takie duże oczy. Będzie to widomy znak, że nasza ukochana i cudownie znowelizowana ustawa o zamówieniach publicznych, zaciska nam się powoli na gardłach. Nie pytaj też; dlaczego mamy takie duże uszy? To od nasłuchiwania, czy rektorzy jeszcze biją brawo.