DO POPRAWKI

Strasznie nudny temat: regulamin studiow. Ale zastanowmy sie chwilke, moze wrecz przeciwnie - fascynujaca sprawa.

DLA KOGO REGULAMIN?

Pytam studentke V roku, czy zna regulamin studiow. Nie, nie zna, nie widziala, nie slyszala, nie czytala. To skad wiedziala jak zaliczac sesje, zdobywac zaliczenia i zdawac egzaminy? Wiedziala. Nie wie skad, ale wiedziala. Udalo sie jej przejsc przez studia bez problemow, potkniec i kontrowersji. Nie musiala pisac podan do dziekana, a to o przedluzenie sesji, a to o wpis warunkowy, etc. Regulaminu zatem przestrzegala, sama o tym nie wiedzac. Mowila proza.

To samo pytanie kieruje do Pani Adiunkt. Ona takze nie widziala, choc wydaje jej sie, ze zna regulamin na pamiec - byla opiekunem wielu rocznikow, uczestniczyla w egzaminach komisyjnych, opiniowala podania studentow. Tak, ona ma regulamin we krwi, tej zawodowej.

Pytam Pania Dziekan - "Och, oczywiscie, nie rozstaje sie z regulaminem, mam go pod poduszka" - wyznaje. Zaglada don codziennie, zwlaszcza gdy szykuje sie, by odeprzec atak agresywnego studenta, co niestety, niekiedy sie zdarza. Albo dopomoc w rozstrzygnieciu nietypowej, zagmatwanej sprawy.

DO CZEGO REGULAMIN?

Wiec jak z tym regulaminem? Czy jest on do kosza, niepotrzebny (przynajmniej niektorym studentom)? A moze do kieszeni, by podeprzec swoja racje w trudnej rozmowie ze studentami? A moze do poduszki, by ukoic przed snem skolatana glowe lub przygotowac sie do kolejnej batalii z roszczeniami studentow? Byc moze do wszystkiego na raz, ale na razie wyglada na to, ze jest do poprawki. Senat bowiem nie zatwierdzil z takim mozolem i prawnicza maestria prof. Zgryzka, poprawionej jego wersji. O co poszlo? W gruncie rzeczy o szczegoly. Ale podobno diabel tkwi w szczegolach, wiec odroczenie w czasie jest uzasadnione. Bo tak naprawde - regulamin studiow jest jednym z podstawowych dokumentow regulujacych (jak sama nazwa wskazuje) zycie studentow, kazdego z osobna i wszystkich razem, a takze pracownikow naukowych w ich roli dydaktycznej. A takze ich wzajemne zwiazki. I jeszcze - rytm zycia akademickiego, podzielonego na semestry, lata, przedzielone wakacjami i okresami ferii swiatecznych. I wreszcie wyznacza rytualy akademickie, nawiazujace do pradawnych obrzedow: immatrykulacja, slubowanie...

DLACZEGO DO POPRAWKI?

Senat nie zatwierdzil nowej wersji regulaminu, jak sie wydaje z dwu powodow: jednym czlonkom Senatu wydawal sie on nazbyt anachroniczny, konserwujacy uprawnienia i obowiazki obu stron akademickiego dialogu: studentow i nauczycieli akademickich. Innym - juz nazbyt radykalny w dawaniu uprawnien studentom do korzystania z urzadzen i calej infrastruktury materialnej, na zasadach niemal wspolwlascicieli, bez ponoszenia pelnej odpowiedzialnosci materialnej. Dobry regulamin winien ponadto jasno stanowic na jakich warunkach autentycznie zainteresowani studenci mogliby studiowac na dwu kierunkach jednoczesnie. Jak zapobiec wchodzeniu "bocznymi drzwiami" na atrakcyjne kierunki, ograniczone limitem przyjec? Jesli ten tryb studiowania mialby sie upowszechnic - powstaje pytanie, z jakich srodkow finansowych pokrywac koszty dwutorowego ksztalcenia?

W istocie regulamin studiow w projektowanej wersji nie jest odzwierciedleniem rewolucyjnych zmian, bo takie zmiany nie zaszly w naszej Uczelni w ostatnich latach. Nie wybiaga takze w odlegla przyszlosc, w przeczuciu radykalnych przeobrazen szkolnictwa wyzszego w ogole, a naszego uniwersytetu w szczegolnosci. Porownujac stara i nowa wersje regulaminu trudno odnalezc tendencje czy wrecz otwarcie sie na zmiany radykalne. Ale na czym ow radykalizm zmian mialby polegac. Popuscmy wodze fantazji.

INNOWACJE NA WARIACKICH PAPIERACH?

Czy jest do pomyslenia cos bardziej radykalnego niz np. odwrocenie rol? Na pytanie kto kogo (uczy), odpowiedzielibysmy, ze studenci. Co? Profesorowie w pierwszej lawce, a studenci na katedrach? czysty absurd, kpina, naruszenie odwiecznej logiki, a moze nawet szarganie swietosci. Ale czy naprawde nie ma w tej obrazoburczej idei przynajmniej cienia sensu? Moze nie wszyscy studenci, jak jeden maz, na katedry, ale przynajmniej niektorzy, majacy za soba intensywne i glebokie proby doskonalenia duchowego, powazna wiedze, duze umiejetnosci (w zakresie pracy z komputerami - bardzo czesto wieksze niz nauczyciele akademiccy). Moze tego rodzaju uprawnienie i zacheta bylyby lepszym sposobem wylaniania przyszlych akademikow? Zreszta w tradycji szkoly wyzszej istniala juz instytucja zastepcy asystenta, wiec ta idea nie jest calkiem nowa.

Zrodlem najwiekszego stresu w okresie studiowania jest bez watpienia koniecznosc poddawania sie procedurom egzaminacyjnym. Dla niektorych sa to zdarzenia gleboko traumatyzujace. Zwlaszcza lek przed niesprawiedliwa ocena. Czy jest do pomyslenia zniesienie egzaminow? Nie. To nie jest do pomyslenia, poniewaz uzyskanie dyplomu jest dowodem zdobytych kwalifikacji, przepustka na rynek pracy, torujaca droge do atrakcyjnych stanowisk. Ocena na dyplomie jest starannie wywazona srednia osiagniec na roznych polach studenckiej aktywnosci. A gdyby tak zamiast egzaminow i ocen wprowadzic samoegzaminowanie sie, oparte na samoocenie? Kazdy student kierowalby sam siebie do wlasnej sesji poprawkowej, wyznaczajac sobie najbardziej odpowiednie terminy. Ale podstawowym warunkiem wprowadzenia tej innowacji byloby opracowanie kryteriow oceniania sie, pewnych standardow, stanowiacych owa poprzeczke do pokonania. Samoegzamin bylby wiec nie tylko testem samowiedzy i samopoznania, ale takze uczciwosci, prawdomownosci i wiernosci sobie. Etyka bylaby wiec integralna czescia doskonalenia intelektualnego, inkorporowana poprzez wlasne doswiadczenie. Ale jesliby tego rodzaju eksperymenty okazaly sie bez szans, to warto byloby wprowadzic wyprobowane w uczelniach zachodnich (np. Wielkiej Brytanii) egzaminy przed niezaleznie powolywanymi komisjami. Student mialby wowczas przekonanie, ze jest podmiotem egzaminu calkowicie obiektywnego i niezaleznego. Anonimowosc w tym wypadku jest warunkiem koniecznym obiektywnosci egzaminowania.

Czy ta innowacja ma jakiekolwiek szanse realizacji? Nie wiem. Ale kontynuujac owe rojenia na temat zmian, chcialabym dorzucic jeszcze jedno, np. zegnaj rekrutacjo. Niech zniknie ze slownika owo slowko bliskie sferom wojskowym, z ktorymi kojarzy sie dyscyplina i dryl, cos w rodzaju "w dwuszeregu do tablicy marsz!". Krotko mowiac chodzi o przyjmowanie nie na poszczegolny kierunek, czy wydzial, lecz... na Uniwersytet. Obok i oprocz istniejacych mozliwosci indywidualizowania "sciezki" studiow mozna byloby, tytulem proby, pewnej grupie studentow umozliwic poszukiwanie najlepszej drogi do siebie. Dopiero po przekroczeniu bram uczelni student szukalby swego najlepszego miejsca, najbardziej adekwatnego "profilu" i najciekawszego programu. Oczywiscie, korzystajac z pomocy tutora. Moze wiec warto stworzyc w regulaminie jakies furtki dla tego typu poszukiwan?

KLAWE ZYCIE BEZ KAGANCA?

Rozumiem obawy niektorych. Tego rodzaju "wariackie" pomysly moga zrujnowac fundament tradycji akademickiej, rozzuchwalic studentow, zachecic ich do anarchii i zycia na calkowitym "luzie". Rozumiem te obawy, ale ich nie podzielam. Od pomyslu do jego realizacji droga dluga. A na tej drodze mozliwe sa dwa zagrozenia: z jednej strony - uczynienia ze studiow (ciagle jeszcze dotowanych z budzetu panstwa) maskarady, pozorowanego pobierania wiedzy; z drugiej zas - przeksztalcenia uczelni w swoisty poligon, na ktorym musztra, dryl dominowalyby nad autentycznym dialogiem i uprawniona swoboda myslenia i dzialania studiujacych. Regulamin ogranicza? - z pewnoscia tak. Czy wobec tego stanie sie mniej potrzebny, albo zgola zbedny? Nie sadze. Zawsze beda pojawialy sie kolizje i zawsze bedzie istniala mozliwosc konfliktowych sytuacji, niepowtarzalnych zwirowan w zyciu studentow, ekstremalnych przypadkow i powiklan. Bo regulamin studiow stara sie doprowadzic do harmonii nie tylko wspolzycie studentow z innymi pracownikami i kolegami, lecz takze przewiduje mozliwosc rozstrzygania konfliktow wewnetrznych, wywolanych zdarzeniami zycia osobistego i rodzinnego, zmiany zainteresowan. Zawiera deklaracje pomocy. To bardzo duzo.

Mimo to, nie wykluczam, ze w niejednej studenckiej glowie zaswita mysl, iz ukrytym przeslaniem regulaminu jest: "bez kaganca nad poziomy nie wylatuj". A z kagancem zbyt wysoko poleciec sie nie da. Ale czy mozliwe jest harmonijne wspolzycie bez hamulcow i samoograniczania swobody? Regulamin ma ulatwic zagospodarowanie przestrzeni miedzy wlasna przyjemnoscia a powaznymi obowiazkami wobec siebie i innych. Sami powiedzcie, Drodzy Panstwo Studenci, czego wiecej w tym regulaminie: impulsow samodzielnosci, czy hamowania?