WITAJ AKREDYTACJO!

W swiecie akademickim krazy ostatnio nowe slowko: akredytacja. Dotad zwyklemu smiertelnikowi kojarzylo sie ono z dyplomacja, z biurem prasowym, a niekiedy - z bankiem. Akredytowac - upelnomocnic, wreczyc pelnomocnictwo, uczynic kogos wiarygodnym.

A w naszym srodowisku akredytacja pojawia sie w dyskusjach jakosci ksztalcenia. Ciekawe: glosniej o niej w spolecznosci akademickiej, reprezentujacej prywatny wariant szkolnictwa wyzszego. Warto przypomniec, ze obecnie mamy w Polsce 52 uczelnie prywatne, skupiajace okolo 25 proc. mlodziezy studiujacej stacjonarnie. Pragnac uchronic sie przed zarzutem nizszego poziomu ksztalcenia, braku dostatecznej liczby samodzielnych pracownikow nauki, zlej bazy lokalowej itp. probuja stworzyc z wlasnej inicjatywy instytucjonalne ramy samokontroli i samooceny, gwarantujace wysoka jakosc uslug edukacyjnych.

Uczelnie na garnuszku panstwa i pod jego kuratela takze zaczynaja uswiadamiac sobie koniecznosc tworzenia nowoczesnych standardow ksztalcenia na poziomie wyzszym. I to nie tylko z obawy przed rodzima konkurencja. Pojawia sie wszak coraz bardziej atrakcyjna dla polskiej mlodziezy oferta uczelni zagranicznych.

W POSZUKIWANIU NOWEGO ALGORYTMU ?

Na to wyglada. Rada Glowna Szkolnictwa Wyzszego wziela sobie za punkt honoru stworzenie systemu oceny szkol wyzszych ze wzgledu na jakosc ksztalcenia. Uwaza ona, nie bez racji, ze skoro zarowno prowadzenie badan jak i dzialalnosc dydaktyczna sa finansowane z dotacji - powiny byc poddawane ocenie jakosci.

Z kwestia finansowania badan, jak wiemy, KBN uporal sie stosunkowo szybko, wprowadzajac slynny algorytm, a w nim elementy oceny majace wyraz w przyznawaniu kategorii (szczegolowe zasady dzialania owego algorytmu opisal ze znawstwem na lamach naszej Gazety prof. Jerzy Luczka). Ankiety i raporty pozwalaja dokonywac zaszeregowania poszczegolnych jednostek do odpowiednich kategorii: A, B oraz C. Ta ciernista droga uzyskiwania srodkow na badania zostala w koncu zaakceptowana przez srodowisko akademickie, choc nie obylo sie bez glosnych narzekan, szyderczych uwag, a nawet zlorzeczen. Kwestionowano jako stronnicze i niesprawiedliwe werdykty komisji KBN, zapominajac, ze te wlasnie ciala kolegialne zostaly wylonione w demokratycznych procedurach. Jak bedzie teraz, gdy ocenie poddana bedzie jakosc ksztalcenia, nie zas tylko pewne elementy algorytmu "na dydaktyke", ktorym posluguja sie wladze Ministerstwa Edukacji Narodowej, przydzielajac fundusze uczelniom?

LOWY NA KRYTERIA

Jest jasne, ze nowy algorytm nie urodzi sie samoczynnie. Potrzebne beda okreslone kryteria oceny. Zanim stanie sie on kluczem do raju budzetowych pieniedzy dla poszczegolnych jednostek i szkol, czeka nas dlugotrwaly proces "szlifowania" samego pojecia "jakosc ksztalcenia". Co sie na nia sklada oprocz dydaktyki? Rada Glowna podjela sie w biezacym roku opracowania "systemu oceny i kontroli jakosci i efektywnosci ksztalcenia w polskich uczelniach wyzszych, aby przynajmniej nie dopuscic do jej obnizenia. "Ocena jakosci", jak glosi dokument Rady "winna stac sie parametrem w finansowaniu uczelni". Pominmy biurokratyczny jezyk, starajac sie dotrzec do sedna tej inicjatywy. Jak zdefiniowano "jakosc ksztalcenia"? - Jako "koniecznosc podniesienia rangi pracy dydaktycznej oraz podniesienia jej na wyzszy poziom". Dostrzezono koniecznosc przedstawienia kandydatom na studia oraz potencjalnym pracodawcom wiarygodnej informacji o jakosci ksztalcenia. Ma to stanowic takze pomoc wladzom resortowym w prowadzeniu racjonalnej polityki wobec szkol wyzszych. I co dalej? Dalej opracowano "Zalozenia systemu oceny jakosci nauczania". Dowiadujemy sie, kto ocenia (komisje i sekcje) i jak (procedury oceniania, kryteria, kategoryzacja). Kryteria sa trojakiego rodzaju: konieczne, podstawowe i pomocnicze. Nie smiem krytykowac szacownego grona, ale mam watpliwosci, czy podzial ten jest rozlaczny, zwlaszcza trudno rozroznic kryteria podstawowe od koniecznych. W rezultacie przeprowadzonej oceny poszczegolnym kierunkom, a nastepnie wydzialom i szkolom przypisywane beda kategorie A+, A i B, jako podstawa decyzji finansowych resortu. Podano takze praktyczne wskazowki, jak wdrazac system oceny, aby stanowil podstawe akredytacji. Na razie, na skale "laboratoryjna" i tytulem eksperymentu poddano ocenie dwa kierunki: fizyke i medycyne. W "podsumowaniu" dodano: "konieczna jest wewnetrzna potrzeba stosowania takiego systemu". Otoz to!

"TYLE WIEMY O SOBIE ILE NAS SPRAWDZONO"

Fragment wiersza W. Szymborskiej naprowadza na pewien trop. Zdobyc akredytacje - przymus czy nobilitacja? Po zapoznaniu sie z trescia dokumentu Rady Glownej (rozeslano go na wydzialy) natychmiast pojawily sie watpliwosci i pytania: dla kogo i jakie beda skutki poddania sie ocenie (czyli uzyskania akredytacji lub nie)? Czy wszystkie kierunki i szkoly zechca sie jej poddac? Kto bedzie mial prawo wykorzystywac wyniki? Jak obnizyc lek przed obnizeniem dotacji MEN? Jakie ma byc umocowanie prawne (czy poprzez modyfikacje Ustawy o Szkolnictwie Wyzszym? ). Czy ocena jakosci bedzie obligatoryjna? Wprawdzie przedsmak akredytacji juz czujemy zobowiazani do spelniania wymogu Rady Glownej, aby podstawa tworzenia kierunku byla minimalna liczba 8 samodzielnych pracownikow nauki, tylko nie zawsze wiadomo, jak postepowac, gdy nagle ktos z grona odejdzie na zawsze, albo na emeryture, albo wybierze "wolnosc" w atrakcyjnym kraju za wielka woda?

Wiec co da owa akredytacja? Wieksze fundusze na "dydaktyke", wiecej lepszych kandydatow na studia, czy zwiekszy gotowosc sponsorow i fundacji do okazywania wsparcia finansowego tym lepszym i akredytowanym? Pytanie zasadnicze, czy akredytacja stanie sie straszakiem, czy tez wewnetrznym impulsem samodoskonalenia sie, niezaleznie od tego, czy resort sypnie groszem, czy wstrzyma finansowanie? Namalowac wierny portret wlasny kierunku, wydzialu, uczelni - to ogromny trud. Jesli tak, to inwestycja ta musi procentowac w roznoraki sposob: ulatwiac zdobywanie srodkow finansowych, pozyskiwanie wybitnych nauczycieli akademickich, ambitna mlodziez. Ale takze poglebiac samowiedze i pobudzc motywacje doskonalenia pozornie niewdziecznej dydaktyki.

Jak wynika z pierwszych sygnalow - na naszej Uczelni idea oceniania jakosci ksztalcenia nie spotkala sie z entuzjazmem. Najlagodniejsze okreslenia, jakie padaly na pewnej radzie wydzialu to "bzdura" i "nonsens". Wiec nietrudno przewidziec co bedzie z nasza akredytacja. Czyzby miala nam wystarczyc wygrana bitwa o ilosc? Wszak to Pyrrusowe zwyciestwo. Ilosc, wbrew prawu dialektyki, lubi bowiem przechodzic w bylejakosc.

Od pewnego czasu nurtuje mnie pytanie, czy przyjmujac na studia zaoczne tak liczne grupy kandydatow nie uwiazalismy sobie kamienia mlynskiego u szyi? Z dobrej woli i falszywej kalkulacji pienieznej. Wskaznik mowiacy o liczbie studentow przypadajacych na 1 samodzielnego pracownika nauki na niektorych wydzialach wyglada alarmujaco. Moze wiec pora zaczac naprawianie bledow niedawnej przeszlosci ograniczajac limity przyjec i zaostrzajac kryteria selekcji, odsiewajac mniej gestym sitem pierwsze roczniki, wzbogacajac zarazem oferte intelektualna dla tych studentow, ktorzy chca pracowac samodzielnie i zachlannie.

JAK SIE REFORMOWAC?

Bo reformy sa konieczne. Kazdy widzi. I nie chodzi tu o bezmyslne, mechaniczne kopiowanie obcych wzorow. One sie sprawdzily w innych czasach i w innych warunkach. Oczywiscie, korzystanie z cudzych doswiadczen zmniejsza ryzyko popelniania pewnego rodzaju bledow, ale zwieksza ryzyko popelniania innych. Niektore negatywne zjawiska z dziedziny "jakosc ksztalcenia" rzucaja sie w oczy: anachroniczne tresci wykladow, przestarzale podreczniki, pozolkle notatki wykladowcow, praca pod dyktando zwietrzalych formulek. Szkolka zamiast szkoly. Wyzszej. O czym wiec mowimy? O jakosci ksztalcenia?

Bo jakosc dydaktyki sytuuje sie na pierwszym planie, chociaz nie tylko o nia tu chodzi. Jakosc obcowania intelektualnego w dalszym ciagu pozostaje podstawowym elementem akademickiego poslannictwa: tworzenia i przekazywania wiedzy naukowej. W swej wiekszosci studenci aprobuja stawianie im wysokich wymagan, cenia ostrych egzaminatorow, choc niekiedy sie ich boja. Ale nie mniejszy lek towarzyszy nauczycielom akademickim, ktorzy sa oceniani przez studentow. Jak przelamac opor, ktory w oczywisty sposob przeszkadza w doskonaleniu wlasnego warsztatu dydaktycznego? Pojawia sie patologiczne zjawisko: zamiast pojedynku na argumenty - falszywa strategia "kto kogo" i tendencja do malo szlachetnych porachunkow: "ocena za ocene", czyli "wet za wet".

Nie da sie ukryc, ze reformowanie to takze kwestia pieniedzy. Tu wiadomo o co chodzi. Jesli o fundusze z dotacji, to dialog miedzy wladza a spolecznoscia akademicka brzmi jak groteska: "Zreformujcie sie, pensa dydaktyczne sa zbyt niskie w stosunku do standardow swiatowych". Spolecznosc akademicka odpowiada: "Dajcie pieniadze, to sie zreformujemy". Poniewaz wiadomo, ze dwa sa zasadnicze zrodla innowacji: bieda i bogactwo - wszystko wskazuje na to, ze czeka nas reforma wedle wariantu pierwszego. Musimy odbic sie od dna biedy, dzieki wlasnej pomyslowosci, bo szastanie budzetowymi srodkami na inwestycje z pewnoscia nam nie grozi. Jesli jednak nie podejmiemy ryzyka zmian niezaleznie od decyzji centrum - grozi nam stagnacja, funkcjonowanie wedle zasady "panstwo udaje, ze nam placi, my udajemy ze pracujemy". Chyba, ze etos uczonego uchroni nas przed minimalizmem i gnusna stagnacja. Etos juz znamy, przerabialismy te lekcje w nieodleglej przeszlosci. I patos. Teraz dziala rynek i jego nieublagane prawa.

CO SIE DZIEJE Z NASZA KLASA?

Bo cos sie dzieje. Gdzie jestesmy, na jakim skrzyzowaniu, dokad prowadza drogi, na jakie manowce? Gospodarka sie dzwiga, a budzet doznaje zapasci. Komu chce sie sluchac wznioslych lamentow o zagrozeniach cywilizacyjnych kraju spychanego na dalekie miejsce w swiatowych rankingach dotyczacych oswiaty i scholaryzacji? Jak sobie radzimy z mizeria placowa nauczycieli akademickich? Roznie. Niektorzy poderwali sie do lotu, innych ogarnela apatia. Wszyscy sa nieco sfrustrowani ciaglym oczekiwaniem na nalezne podwyzki. Pojawil sie nowy gatunek nauczycieli akademickich: profesorowie-Herkulesi. Aktywni, przyjmuja oferty pracy na 2 i wiecej posadach, w uczelniach panstwowych i prywatnych. Tysiace godzin nie tylko w superekspresach, lecz i w pociagach ostatniej kategorii. Za kierownica nie zawsze najlepszych aut, ciagle w biegu. Inni ida po sladach pragnac nie tyle zarobic, co dorobic pracujac poza uczelnia. A jesli do tego zdarzy sie wypadek na drodze, choroba, nagla smierc. Zawaly serca przed 50-siatka nie naleza do rzadkosci. Z wyczerpania, napiecia, leku przed spoznieniem, nieobecnoscia. W budzecie czasu zaczyna brakowac miejsca na relaks, restytucje sil, prowadzenie normalnego zycia rodzinnego itp.

Powszechnie wiadomo, ze rosnie luka pokoleniowa i to nie tylko dlatego, ze ludzie odchodza nie zostawiajac nastepcow. Niektorzy pytaja siebie, co bedzie po nas? Potop, krach, katastrofa kadrowa? Co sie stanie z nasza klasa? Byc moze rozejdzie sie ona po szerokim swiecie, wykruszy, rozleci. A potem niektorzy z "naszych" powroca z habilitacja w zanadrzu, doswiadczeniem i prestizem zagranicznych uczelni.

Bo niezaleznie od tego ile wymyslimy kryteriow jakosci ksztalcenia jedno wydaje sie pewne: profesura niczym perla w koronie pozostanie najwazniejszym atutem kazdej szkoly wyzszej. A drugi bezcenny skarb to uzdolniona mlodziez, gotowa do materialnych poswiecen w zamian za dostep do akademickiej oswiaty. Slask to chlonny rynek pracy, (mimo i tu bezrobocia), atrakcyjny, czekajacy na absolwentow slaskich szkol wyzszych. Aspiracje edukacyjne naszego regionu widac golym okiem w okresie rekrutacji. Wiec zignorowac problemu jakosci ksztalcenia nie sposob.

Przytoczone na wstepie skojarzenia ze slowem "akredytacja" teraz okazaly swoj nieoczekiwany sens. Bo tak: aby zdobyc owa akredytacje potrzebna bedzie niemala doza dyplomacji, zarowno wobec kolegow z wlasnego srodowiska jak i "kompetentnych sedziow" spoza uczelni. Bedzie trzeba dzialac w "bialych rekawiczkach", by nie urazac wzajemnie wlasnych ambicji i lagodzic lek przed ocena zajec dydaktycznych. Ale tez unikac "owijania w bawelne", ukrywania niewygodnych faktow, podawania nieprawdziwych danych z obawy przed niekorzystnym ksztaltem algorytmu. Niezbedne tez beda scisle kontakty z bankami w staraniach o kredyty, pomoc w rozkrecaniu uczelnianego biznesu, do czego wrecz zmuszaja wladze MEN. Jakosc ksztalcenia to mimo wszystko duze pieniadze. Trzeba je zdobyc by inwestowac w przyszlosc.

A jesli sie to uda - coz za sensacyjny material dla dziennikarzy. Cos przekreca, cos wysmieja, ale z pewnoscia nie zlekcewaza najwazniejszych faktow. Akredytacja fasadowa moze rozsypac sie jak domek z kart. Akredytacja wynikajaca z autonomicznej motywacji srodowiska uczelnianego moze okazac sie solidnym fundamentem rozwoju kazdej uczelni, w tym takze naszej. Oby tak sie stalo.