"Film to tylko półprodukt, nie cel. Godzę się z faktem, że filmy nie szanują moich powieści, gdyż mówią dwoma różnymi językami. Proszę jedynie, aby uszanowano pierwotnego ducha książki. "
Arturo Pérez-Reverte
Najpierw przeczytałem książkę. Następnego dnia zobaczyłem film Romana Polańskiego. Dwie różne historie. Film podąża jednym z wątków powieści. Opowieść Reverte jest wielowymiarowa, pełna odniesień. Niektórzy zestawiają ją z "Imieniem róży" Umberto Eco. Opowieść Polańskiego - linearna, nie pozbawiona jednak sensacyjnej zręczności. Wiem: czym innym jest literatura, czym innym ekran. Nie da się tu i tam opowiedzieć tej samej historii w ten sam sposób. I całe szczęście, że dysponujemy różnymi formami artystycznej wypowiedzi. Różnymi wrażliwościami. Inna jest też wrażliwość papieru, inna celuloidowej taśmy. Polański pewne kwestie dopowiada. Domyka to, co pisarz celowo pozostawił tylko niedomknięte. Inaczej kreśli też postaci bohaterów. Nie chodzi o to, że zmienia ich imiona, nazwiska, szerokości geograficzne, miejsca urodzenia czy pobytu. To zrozumiałe. Dwie różne opowieści wymagają różnych instrumentów.
Bohater - Corso - jest tropicielem białych kruków. Zostaje wynajęty przez majętnego bibliofila, na którego zlecenie stara się ustalić autentyczność tajemniczej księgi, której cały nakład razem z wydawcą spłonął na Campo dei Fiori w roku 1667. Według przekazów drukarz miał przed śmiercią ukryć jeden jedyny egzemplarz. Okazuje się tymczasem, że do naszych czasów przetrwały aż trzy. "De Umbrarum Regni Novem Portis" zapisane łacińską abrewiaturą nawiązuje ponoć do starożytnego "Delomelanikonu" i zawiera formułę pozwalającą przywołać Złego. Corso ma określić, która z ksiąg jest autentyczna. Przemierza w tym celu pół Europy i zostaje wplątany w tajemniczą intrygę. Tyle w zasadzie łączy obie opowieści.
Tak jak różnią się konstrukcje zewnętrznych światów w tych historiach, tak też różnią się prawa i reguły, które nimi rządzą. Reverte spina w powieści dwa wątki. Scala je przy tym w taki sposób, iż do rozwiązania zagadki wydaje się to najbardziej naturalne i uzasadnione. Okazuje się oczywiście potem, że w tej walizce jest drugie dno. Świat literackich bohaterów Dumasa krzyżuje się ze światem diabolicznych ksiąg, kabalistycznych formuł i światem realnym. Milady, d'Artagnan, Rochefort, Richelieu opuszczają karty "Trzech muszkieterów" i ucieleśnieni biorą udział w intrydze, w którą wplątany zostaje główny bohater.
Poszukiwanie tajemniczej księgi, dzięki której mistrzowie czarnej magii usiłowali wywieść z ciemności światło wydaje się być poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie o to, co tak naprawdę kierowało losami Dumasa, wykreowanych przezeń literackich postaci, a może nawet ich domniemanych historycznych pierwowzorów. Autor prowadzi wyrafinowaną grę starając się przekonać obserwatora, iż wszystkie puzzle pochodzą z jednego pudełka. Staramy się zatem z Hiszpanem Lucasem Corso ułożyć z nich sensowny obrazek. I prawie się nam to udaje. Tak jak w życiu: wydaje się nam, że siedzimy w pierwszym rzędzie nawet wtedy, gdy jesteśmy zwróceni do sceny plecami. Siedzimy w platońskiej jaskini i odtwarzamy obraz świata i mniejsza z tym realnego czy przedstawionego. Intryga Reverte rozgrywa się nie tylko na kartach powieści. Autor igra także z czytelnikiem i jego wyobraźnią.
Reverte to iluzjonista. Powieściowi bohaterowie wywodzą się niejako z równoległych światów wkraczają w powieściową teraźniejszość, by grać na tej samej scenie. Do momentu rozwikłania intrygi sprawia to wrażenie niesamowitości, ale i niezwykłego prawdopodobieństwa. Potem jesteśmy pełni podziwu dla pisarskiego kunsztu autora. "Klub Dumas" to opowieść o trzech światach, z których dwa - literacki i duchowy - uznaje się w naszych czasach z przymrużeniem oka i właściwie utożsamia traktując jako przynależne do kategorii baśni. W powieści również łączą się one tak, jak na horyzoncie niebo łączy się z morzem. Pisarz pokazuje, jak bardzo w postrzeganiu świata uzależnieni jesteśmy od sugestii, uprzedzeń, światopoglądowych aksjomatów, obyczajowych tabu, czy wreszcie, kulturowych szablonów. Jak bardzo zakłócają one odbiór rzeczywistości i spłaszczają jej obraz. I jak uzależnieni od tych, często nieuświadomionych ram i samoograniczeń rozmijamy się z realnością. Reverte mówi o tym, że uciekając od fałszywie pojmowanej irracjonalności odrywamy się od świata i wpadamy w sidła frustracji i abnegacji, w sidła, które zastawiliśmy sami na siebie. Przekomarza się ze współczesnym pojmowaniem rzeczywistości, które zawęża ją tylko do wymiaru materialnego. Świat jest większy, wspanialszy i piękniejszy niż to, co potrafimy objąć - zdaje się podszeptywać.
Reżyser wybiera z ciasta. Nie wiem tylko co zostaje na talerzu: ciasto czy rodzynki. "Interesowały mnie możliwości opisu, tajemnica i napięcie, jakie ta powieść zawierała" - stwierdził w jednym z wywiadów. Niektórzy z krytyków uznali, że "Dziewiąte wrota" to próba autoironicznego rozprawienia się z "Rosemary's Baby", filmu nakręconego na podstawie powieści Iry Levina. Sataniczna histeria przybiera tu formę perwersyjnego klubu dla podstarzałych playboyów i niedocenianych już dam. Wszyscy oni uciekają w popłochu, kiedy tylko pojawia się cień prawdopodobieństwa, że ich wyrafinowana orgia może mieć coś wspólnego z czarną magią. W tej opowieści Amerykanin Dean Corso grany przez Johnego Deepa przemierza świat w poszukiwaniu bezcennych spisanych w średniowieczu ksiąg. Polański nie sugeruje nawet, że może być kolejnym wcieleniem d'Artagnana. Dumas nie pojawia się tutaj pod żadną postacią.
Inne są w tych opowieściach światy. Inne są też relacje człowieka, Boga i diabła. Bóg u Revertego pojawia się jako gniewny Chrystus Pantokrator spoglądający w milczeniu znad drzwi kościoła w Toledo. Pojawia się też w opowieściach Lucyfera - niosącego światło - jako obraz niewyrażalnej tęsknoty. Piekło to samotność w pustym, chłodnym, kamiennym pałacu. Zdrada i odrzucenie Boga, upadek najbardziej ukochanego z aniołów przedstawione zostają tutaj jako prometejska ofiara. Lucyfer wyznaje Lucasowi, że to wszystko z miłości do człowieka. Światło i mądrość należy Bogu wyrwać i oddać człowiekowi - o tym mówi. Oferta wygląda na niemal zbawczą. Scena jest jednak zgodna z tą spod drzewa wiadomości dobrego i złego. Nagrodą za grzech pierwotny miała być wiedza. Tu jest podobnie: nagrodą za rozwikłanie zagadki tkwiącej w dziewięciu tajemniczych siedemnastowiecznych rycinach ma być oświecenie.
W świecie Corso można rozmawiać z upadłym aniołem stróżem, nie rozmawia się jednak z Bogiem. Bóg jest tu jak odległy demiurg - konstruktor świata, który po zakończeniu pracy pozostaje z dala od swego dzieła. Być może, jak to zwykle bywa w thrillerach, w ogóle Go tutaj nie ma. Lucas Corso nie wierzy przecież w to, że poza widzialnym światem istnieje cokolwiek innego. Dzięki temu wierzymy mu bardziej. Jest inteligentny, ironiczny i oczywiście oschły. Oferta skierowana jest do nieprzeciętnie bystrych i nieegzaltowanych.
Świat "Dziewięciorga wrót" jest obszarem fatalnym, zdeterminowanym przez zło. Z jednej strony przez niepohamowaną, zdolną do największych zbrodni chęć posiadania (Boris Balkan). Z drugiej przez upadłego anioła stróża, który prowadzi bohatera do samego końca. I Balkan i Corso osiągają cel: pierwszy w niemal samobójczej, całopalnej ofierze, dobity miłosiernym strzałem. Drugi zdobywa wszystkie narzędzia i przekracza w glorii tytułowe wrota - niczym renderowana postać w jakiejś komputerowej grze przygodowej. Czyżby pop-kulturalna wersja motywu Fausta? ! Trochę to płaskie.
Jest jednak w tym obrazie coś z wielkiej tęsknoty, pustki, samotności człowieka pozostawionego samemu sobie w poprzek dróg, kolejowych torów, pościgów/pogoni, anonimowych hotelowych pokoi gdzieś w Europie. Coś z tych wielkich obrazów Polańskiego, nie zdominowanych koniecznością kompromisu sztuki i rynku. Kompromisu, ze względu na który nie padają tu pytania o sens, o granice egzystencji. W jednym z wywiadów reżyser stwierdza zresztą: "Metafizyka interesuje mnie wyłącznie jako temat moich filmów. Wolę przeczytać jakąś książkę naukową niż książkę metafizyczną. Zupełnie nie wierzę w te brednie. " Celem "Dziewiątych wrót" jest dostarczyć widzowi rozrywki, a nie kreować kolejny mit: "Chciałem opowiedzieć ciekawą historię, stworzyć pełną napięcia atmosferę, a nie filozofować. " Polański nakręcił "Dziewiąte wrota" po pięcioletniej przerwie. Poprzednim jego filmem była "Śmierć i dziewczyna".
Po paryskiej premierze "Dziewiątych wrót" zarzucano reżyserowi brak pomysłu na ekranizację powieści Arturo Pérez-Reverte. "Le Figaro" napisał, że reżyser przegrał w oczach krytyki tym, za co go kiedyś kochano - mieszaniem gatunków: "Chyba nie mógł się zdecydować, czy kręci horror, science fiction, komedię, czy parodię Hitchcocka".
Kusicielka u Polańskiego zaprzecza obiegowym i literackim wyobrażeniom diabła. Irene Adler to zwykła studentka w przybrudzonych tenisówkach o nieco chłopięcych rysach. Jest podobna do Corso, bo jak mówi reżyser: "Dziewczyna dostosowuje swój wizerunek do gustów każdego, kogo ściga. Gdyby interesował ją Balkan, wyglądałaby zupełnie inaczej. " W powieści Irene nie przeraża nadprzyrodzoną siłą. Nie prowadzi uczonych wywodów. Nie próbuje budować skomplikowanych sylogizmów. Nie jest błyskotliwym retorem. Właściwie unika poruszania się po domenie rozumu. Mówi do serca. Uczucie jawi się tu jako drugi człon oczywistej alternatywy. Co więcej, jako szczere i nieskrępowane, zyskuje i staje się nośnikiem wartości, prawdy o osobie. Pod koniec XX wieku Lucyfer jest zielonooką, długonogą, wiotką, nieco zagubioną, tajemniczą, spragnioną ciepła nastoletnią dziewczyną. I jest to emocjonalnie przekonujący obrazek. Na Corso, mimo jego cynizmu i - dziestu paru lat, to zdaje się działać. I mimo, iż Reverte o tym nie pisze wiemy, że jedna może być cena w tego typu znajomościach. Ale tworzy w słowie tak lekko i niewinnie, że nieporozumieniem wydaje się oskarżać Lucyfera o jakiekolwiek merkantylne skłonności.
W epoce poprzemysłowej ratio budzi wątpliwości. Można chyba nawet mówić o swego rodzaju kryzysie racjonalności. W świadomości społecznej funkcjonuje kilka przekonujących obrazów, które wydają się to dokumentować. Konsekwencja myśli doprowadziła z jednej strony do pojawienia się systemów filozoficznych i ideologii sankcjonujących ludobójstwo, deprecjonujących wartość osoby ludzkiej Z drugiej - wyposażona w instrumentarium nauk szczegółowych - rozwinęła technologie, z których najbardziej zaawansowane stają się wojennym orężem zdolnym unicestwić cywilizację. Jak dotąd w historii epoki i nurty układały się naprzemiennie. Po okresach, w których budowano systemy przychodziły takie, w których negowano ich zasadność.
Współczesność, a wraz z nią postmodernizm jest czasem odrzucenia, analizy zadawania pytań raczej, niż udzielania odpowiedzi. Kiedy zaczną się one pojawiać, postmodernizm stanie się kolejną historyczną epoką. A historia nie dobiegnie kresu. Do tego czasu wciąż będziemy formułować alternatywy, stawiać naprzeciw siebie ducha i materię, naturę i kulturę, rozum i serce. Będziemy pytać. Także o to, kim jest diabeł, szatan, przeciwnik. I we wszystkich tych kwestiach będziemy w istocie pytać o siebie. Bo w końcu jedynym pytaniem jakie zadajemy sobie przez całe życie, a które różnie odmieniamy i formułujemy pozostaje to: kim właściwie jesteśmy? "Każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego zasłużył" - tym zdaniem Reverte kończy powieść.
Arturo Pérez-Reverte (1951) pochodzi z Kartageny w Hiszpanii. Jako nastolatek wyrzucony ze szkoły - ponoć była to sprawa honorowa - ma, jak dotąd, ciekawe i barwne życiu. W latach siedemdziesiątych pływał na tankowcach, ukończył nauki polityczne i dziennikarstwo. Wtedy też zaczął również pisywać do hiszpańskich dzienników, by w roku 1977 stać się dziennikarzem telewizyjnym. Przez 21 lat - w latach 1973-1994 - zajmował się konfliktami międzynarodowymi. Był w Bośni i w wielu innych zagrożonych wojną miejscach. Obecnym jego zajęciem jest pisarstwo. Rafael Conte, hiszpański krytyk literacki napisał o nim: "Myślę, że najlepszym gatunkiem literackim jego pisarstwa jest powieść - i to im dłuższa, tym lepsza. Trzy ulubione książki, przynajmniej te, które, jak twierdzi, przeczytał najwięcej razy to "Trzej muszkieterowie", "Pustynia parmeńska" i "Czarodziejska Góra", to całkiem opasłe tomy. " Do tej pory jego książki przetłumaczono na 19 języków (angielski, francuski, niemiecki, holenderski, duński, portugalski, polski, czeski, włoski, grecki, szwedzki, japoński, rosyjski, chiński, islandzki, norweski, węgierski, fiński i chorwacki). Jego prace wydano w około 30 krajach. Trwają tłumaczenia na litewski, koreański i turecki. Jego twórczość zyskiwała i zyskuje również uznanie krytyki. "Klub Dumas" wydano po raz pierwszy w roku 1993. Rok później książka otrzymuje nagrodę "The 1994 Pelle Rosenkrantz Prize" nadawaną przez duńską Akademię Kryminologii. Jury uznało tę książkę za najlepszą powieść detektywistyczną roku. Jego powieści na język polski tłumaczy Filip Łobodziński.
W rozmowie z amerykańskim pisarzem Kenem Folletem tak mówi o swoim pisarstwie: "Jestem pisarzem-rzemieślnikiem. Dla mnie pisanie, oprócz talentu i artyzmu, jakie mogą się na nie składać, oparte jest na inwestycji wielu godzin. Fundamentalnym składnikiem pisania jest ciężka praca, spędzanie godziny za godziną, a przede wszystkim ogromnej ilości czasu na doskonaleniu warsztatu, budowaniu tekstu, wygładzaniu go, nadawaniu kawałkowi drewna gładkiego wykończenia, ścieraniu wszelkich chropowatości za pomocą formuł i technik literackich. Powieść to problem narracyjny, który powinien być rozwiązany tak sprawnie, jak to możliwe, a ja dokładam wszelkich starań, aby to osiągnąć, stosując wszystkie środki, jakimi dysponuję. Tych, których nie mam, szukam u innych pisarzy. Nie ma dla mnie znaczenia, czy będzie to Fitzgerald, czy Conrad, czy ktokolwiek inny. Zwracam się do nich i studiuję ich prace. Moje życie pisarza jest także życiem czytelnika, a jako takie stanowi nie kończące się studia świata książek, w którym szukam rozwiązań problemów, jakie wciąż napotykam. Jestem czytelnikiem. "