Dr hab. Dagmara Drzazga, dziennikarka, reżyserka, autorka wielu nagradzanych filmów dokumentalnych, jest absolwentką studiów doktoranckich na Wydziale Filologicznym UŚ

Rzeczywistość jest genialna!

Dr hab. Dagmara Drzazga, opowiadając o tworzeniu filmów dokumentalnych, często powtarza, że została obdarowana. – Wiele razy czułam, że to nie ja wybrałam bohatera i jego historię, lecz że to on mnie odnalazł. I nie ma znaczenia, czy historia dzieje się teraz, czy w przeszłości. Wskazano mnie palcem, a ja, zaintrygowana, podążam tą drogą – podkreśla autorka takich filmów, jak Muzyka i cisza, Lech Majewski. Świat według Bruegela czy Bobrek dance. Uchylając rąbka tajemnicy artystycznego świata, mówi o muzycznych inspiracjach, tworzeniu więzi z bohaterami i „zanurzaniu się” w obrazach.

Dr hab. Dagmara Drzazga, adiunkt w Zakładzie Zarządzania Mediami i Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej
(WRiT UŚ)
Dr hab. Dagmara Drzazga, adiunkt w Zakładzie Zarządzania Mediami i Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej (WRiT UŚ)

Film dokumentalny jest dla mnie czymś niezwykle ważnym, jest częścią mojego życia. Myli się ten, kto widzi w dokumencie jedynie obiektywne zbliżanie się do rzeczywistości. Film dokumentalny jest również kreacją. Oczywiście tworząc go, czerpię pełnymi garściami ze świata realnego, z bohaterów i autentycznych wydarzeń... ale to moja subiektywna opowieść o ich losach. Jestem odpowiedzialna za ludzi, których ukazuję w filmie. Stając przed kamerą, często nie zdają sobie sprawy z tego, że ich wewnętrzne myśli, emocje, przeżycia będą dostępne dla wszystkich, staną się powszednie. Dlatego tak ważny jest sposób komponowania całości, który nie tylko nie zniekształci prawdy, ale także nie wyrządzi im krzywdy. To żywa tkanka.

W filmie dokumentalnym mogę poniekąd snuć opowieść o „sobie”: o swoich pragnieniach, lękach, widzeniu świata, bo to przecież nigdy nie jest tylko skupianie się na tym, co na zewnątrz. Struktura filmu staje się w pewnym sensie formą poszukiwania i odkrywania własnych stanów emocjonalnych. Nigdy jednak nie zdarzyło się, abym była od otaczającej mnie rzeczywistości mądrzejsza. To ona podsuwa mi rozwiązania, na które sama pewnie nigdy bym nie wpadła. Rzeczywistość jest genialna, trzeba tylko umieć to dostrzec. Ale bywa też trudna. Przekonałam się o tym wiele razy.

Jednym z bardziej wstrząsających doświadczeń był wyjazd do obozów koncentracyjnych w Mauthausen i Gusen podczas realizacji filmu Muzyka i cisza. Warto przypomnieć, że Gusen powstało z myślą o eksterminacji polskiej inteligencji. W tym obozie polscy nauczyciele, artyści, lekarze, księża czy adwokaci pracowali po 16 godzin na dobę w kamieniołomach. Dzięki ich pracy Trzecia Rzesza miała być coraz piękniejsza... Tam trafił również Jan Sztwiertnia, kompozytor z Wisły. Mówiono o nim, że „talentem w Europie się nie zmieści”. Za to musiał „zmieścić się” w obozowym piekle. Chorego, wycieńczonego artystę skopali kapo i tak umarł, mając zaledwie 29 lat. Po wojnie Sztwiertnia został prawie zupełnie zapomniany. Owszem, grupa pedagogów i kompozytorów związanych z Akademią Muzyczną w Katowicach i Uniwersytetem Śląskim – wymienię tu profesorów: Ryszarda Gabrysia, Huberta Miśkę i Tomasza Orlowa – od lat wydawała publikacje i organizowała koncerty jego muzyki, ale dla publiczności temat był właściwie zamknięty. No i nagle powraca, i to dość wyraziście: po realizacji filmu w ścianę obok krematorium w Gusen została wmurowana tablica pamiątkowa poświęcona kompozytorowi (byliśmy tam ponownie z kamerą!), a kilka dni temu w katedrze św. Stefana w Wiedniu odbył się wielki koncert, podczas którego wspaniale zabrzmiały utwory Sztwiertni. Myślę, że mój film w jakiś sposób przyczynił się do tych wydarzeń, snop światła został rzucony... Czuję się zatem szczęśliwa! Spełniłam rolę pewnego „medium”. To wielka tajemnica i potęga sztuki!

Podobnie było z ks. Janem Machą. Również młody, piękny i utalentowany. Został ścięty przez hitlerowców na gilotynie w katowickim więzieniu w 1942 roku. Po wojnie czas coraz bardziej spychał tę historię w cień. Z ekipą TVP Katowice zrobiliśmy film, „przywołaliśmy” Hanika (bo tak nazywano księdza Jana) do współczesności. A teraz toczy się jego proces beatyfikacyjny! Zdumiewające!

Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki i sztuki. Zawsze słucham klasyki, gdy przygotowuję scenariusz. Dźwięki są szalenie inspirujące. Przeżywam frazę muzyczną i dobieram do niej sceny, tak powstają moje filmy. Gdy byłam dzieckiem, często oglądałam reprodukcje słynnych obrazów. Czasem wydawało mi się, że „wpadam” tam do środka. Zaczynałam słyszeć głosy namalowanych postaci, czułam zapachy, podmuch wiatru... Szczególne wrażenie robiły na mnie sceny namalowane przez Pietera Bruegela. Godzinami mogłam się przyglądać Zabawom dziecięcym czy Walce Karnawału z Postem... A po latach zrealizowałam swój film Lech Majewski. Świat według Bruegela!

Tworzeniu filmów towarzyszy czasem zachwyt, czasem zdumienie, czasem rozpacz... Przygotowując każdy kolejny film, czuję się tak, jakbym robiła to po raz pierwszy. Nie ma rutyny. Mam spore doświadczenie, to prawda, ale za każdym razem staję przed nowym bohaterem i buduję świat właściwie od początku. Wytwarza się intymna, wyjątkowa relacja. Głęboko przeżywam opowiadane historie i zależy mi, by cenne emocje odtworzyć także w filmie. Mój przepis na twórczość? Uczciwość, uczciwość i jeszcze raz uczciwość – wobec bohaterów, świata i siebie samego.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Mirosława Łukaszek