Rozmowa z dr. hab. prof. UŚ Tomaszem Pietrzykowskim z Katedry Teorii i Filozofii Prawa na Wydziale Prawa i Administracji, członkiem Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach

Zwierzęta nie muszą cierpieć

Pewien wybitny prawnik amerykański stwierdził kiedyś, że ustawy chroniące zwierzęta niestety znacznie więcej obiecują, niż spełniają. Trafia to w istotę rzeczy. Brak skutecznych mechanizmów egzekucji istniejących ograniczeń prawnych może czynić z nich regulacje pozorne, a nawet prowadzące do łatwego usypiania sumień.

Dr. hab. prof. UŚ Tomasz Pietrzykowski ze swoją suczką Bubą
Dr. hab. prof. UŚ Tomasz Pietrzykowski ze swoją suczką Bubą

Czy nie jest paradoksem, że w XXI wieku nasze relacje ze zwierzętami wciąż czekają na uporządkowanie?

– Współegzystencja człowieka ze zwierzętami sięga początków naszego istnienia i bez zwierząt człowiek zapewne nigdy nie pojawiłby się jako gatunek. Jednakże obecnie znacznie istotniejsze od biologicznych są uwarunkowania kulturowe, bo to one w zasadniczym stopniu decydują o sposobie postrzegania przez nas relacji pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem.

Obecna sytuacja jest dramatyczna?

– Niestety tak. Europejska, zachodnia cywilizacja szczególnie wyraźnie odwołuje się do hierarchicznej wyższości człowieka nad innymi istotami. Taka wizja świata wywodzi się jeszcze ze starożytnej filozofii greckiej, zwłaszcza Arystotelesa, która następnie została przejęta i wbudowana w chrześcijański obraz człowieka jako istoty, której sam Stwórca powierzył panowanie nad zwierzętami i dał jej prawo do używania ich do własnych celów. Ten rys kultury europejskiej bardzo wyraźnie widać w porównaniu z niektórymi tradycjami kulturowymi Wschodu. Zauważał to już na przykład Artur Schopenhauer, który utrzymywał, że ustawodawstwo chroniące zwierzęta jest potrzebne właśnie ze względu na lukę, jaka wytworzyła się w europejskim myśleniu o moralności.

Kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli?

– Paradoksalnie zwierzętom bardzo źle przysłużyły się czasy najszybszego postępu ekonomicznego i cywilizacyjnego, rozwoju nauki i gospodarki, spowodowały one bowiem uprzemysłowienie ich hodowli. Zwierzęta zaczęły być utrzymywane i mordowane w takich warunkach, że nie da się tego określić inaczej niż gigantyczną, systematyczną hekatombą setek milionów istot, poprzedzoną spędzeniem całego życia w warunkach nierzadko oznaczających dla nich tortury. Zaniknęły pewne formy okrucieństwa wobec zwierząt, na przykład składanie z nich ofiar bogu czy wykorzystywanie do wojen lub transportu, ale na nieporównywalnie większą skalę rozwinął się przemysł eksploatacji zwierząt w celach konsumpcji, doświadczeń naukowych czy rozrywki.

Masowa eksploatacja dla wielu pozostaje pojęciem abstrakcyjnym, mniej oburza niż na przykład widok maltretowanego psa.

– Pojedyncze przypadki aktów bestialstwa, takie jak katowanie zwierząt, wyrzucanie przez okna, ciągnięcie na sznurku za samochodem itp., choć są przerażające i bulwersują opinię publiczną, są jednak jedynie czubkiem góry lodowej składającej się z codziennego losu niewyobrażalnej liczby zwierząt, których cała egzystencja jest sprowadzona do jak najszybszego i najefektywniejszego przerobienia ich na możliwie największą ilość produktów nadających się do sprzedaży. Wolimy o tym nie myśleć, ale tam na co dzień dzieją się rzeczy niczym nie różniące się od tych drastycznych aktów sadyzmu wobec zwierząt domowych, którymi od czasu do czasu żyją media i ich widzowie. Ograniczenie tej hekatomby to jedno z największych wyzwań etycznych i cywilizacyjnych XXI wieku. Racje etyczne zderzają się tu jednak z potężnymi interesami ekonomicznymi, nawykami i schematami myślenia oraz zdolnością do wypierania ze świadomości niewygodnych dla naszego komfortu informacji. Dlatego realny postęp w tej dziedzinie jest taki trudny i nie zmieni tego fakt, że sprawy traktowania zwierząt są dziś znacznie częściej obecne w debacie publicznej, niż było to możliwe w przeszłości. Niestety, coraz liczniejszym debatom towarzyszy coraz większa skala cierpień zadawanych zwierzętom w codziennej praktyce społeczeństw ludzkich.

Stąd tak wiele spektakularnych kampanii obrońców praw zwierząt?

– To nie jest wynalazek naszych czasów, już w 1824 roku w Londynie powstało Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt. Również nasze tradycje w tej dziedzinie są chlubne, bo Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami powstało w roku 1864. Ruchy te zapoczątkowały długą walkę, również na polu regulacji prawnych, o ucywilizowanie podejścia człowieka do eksploatacji zwierząt, która z różnymi efektami toczy się do dzisiaj. Dzięki tego rodzaju działalności sprawa stosunku człowieka do zwierząt przestała być tematem egzotycznym i zajmującym jedynie grupki dziwaków, a zaczęła z wolna uzyskiwać prawo obecności w głównym nurcie dyskusji nad zasadami życia społecznego, organizacji gospodarki i uregulowaniami prawnymi wyrastającymi z pobudek etycznych, nakazujących zaniechanie przynajmniej zadawania ekstremalnych cierpień z zupełnie trywialnych powodów. W ubiegłych wiekach nie było to wcale oczywiste, co potwierdzać mogą chociażby przykłady praktyk tak zwanych wiwisekcji, to znaczy otwierania ciała żywych zwierząt w celach demonstracyjnych, służących zaspokojeniu zwykłej ciekawości.

Można więc powiedzieć, że wywieranie presji na ustawodawców przyniosło efekty?

– Na pewno możemy mówić o bardzo głębokich zmianach, jakie zaszły w ciągu ostatnich dwóch wieków. Obecnie dość kompleksowe ustawy dotyczące humanitarnej ochrony zwierząt są już praktycznie standardem. Różnego typu regulacje dotyczą warunków utrzymywania zwierząt, ich transportu, uśmiercania, eksperymentowania na nich czy używania do celów rozrywkowych. Są one oparte na modelu tak zwanego zbędnego cierpienia, który oznacza jednak dalszą dopuszczalność używania zwierząt do poszczególnych celów, jednakże w sposób oszczędzający im przynajmniej tych cierpień, których da się przy takiej eksploatacji uniknąć.

Czy za ustawami i regulacjami nadąża ich egzekwowanie?

– Nie ulega wątpliwości, że praktyczna efektywność jest piętą achillesową prawa służącego ochronie zwierząt. Nie jest to jednak problem jedynie polski, ale powszechny. Pewien wybitny prawnik amerykański stwierdził kiedyś, że ustawy chroniące zwierzęta niestety znacznie więcej obiecują, niż spełniają. Trafia to w istotę rzeczy. Brak skutecznych mechanizmów egzekucji istniejących ograniczeń prawnych może czynić z nich regulacje pozorne, a nawet prowadzące do łatwego usypiania sumień. Czytając w przepisach szczegółowe wyliczenia, czego zwierzętom czynić nie wolno lub co musi im być zapewniane, można dojść do nazbyt optymistycznego wniosku, że nie jest im aż tak źle. Remedium na to jest tyleż znane, ile nierealizowane. Muszą istnieć odpowiednie instytucje, służby zajmujące się w imieniu państwa tą dziedziną, które działałyby niejako w imieniu zwierząt i odpowiadały za realizację ich interesów, także przed sądem, urzędami czy policją. Jakiś odpowiednik Rzecznika Praw Obywatelskich lub innych podobnych instytucji mających zapobiegać na przykład łamaniu prawa dzieci, konsumentów, ubezpieczonych, pacjentów itd.

Może nasza ustawa jest zbyt liberalna?

– Ustawa z 1997 roku ma już blisko dwadzieścia lat. W czasach, w których powstawała, była bardzo postępowa. Jej pierwszy przepis głosi, że „zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą”. Polska ustawa była jedną z pierwszych na świecie, która wprost wyłączyła zwierzęta z prawnej kategorii rzeczy. Warto wspomnieć, że o wiele później stało się to we Francji czy w Szwajcarii. Jednocześnie trzeba mieć świadomość, że tego rodzaju przepisy są w większym stopniu pewną deklaracją aksjologiczną niż rozwiązaniem realnie polepszającym los zwierząt. Wystarczy zauważyć, że nie zapobiegła ona nawet delegalizacji uboju rytualnego, w którym zwierzę traktowane jest w istocie jako przedmiot okrutnego rytuału religijnego. Podobnie jest w innych krajach, w których prawo takie deklaracje zawiera – w praktyce niewiele zmieniają.

Prawo nie zabrania używania zwierząt w cyrku, ale coraz więcej miast zamyka przed nimi swoje podwoje, protestując przeciwko tresurze i niewoli zwierząt.

– Ustawy oparte na modelu zbędnego okrucieństwa co do zasady nie zakazują żadnych form wykorzystywania zwierząt, a jedynie nakazują czynić to w sposób możliwie humanitarny. Jednakże wiele z tradycyjnych sposobów używania zwierząt stało się dziś tak anachronicznymi, że trudno uzasadnić ich dalsze praktykowanie. Do tej kategorii zaliczyłbym właśnie cyrki, w których zwierzęta narażane są na cierpienia związane zarówno z bolesną i długotrwałą tresurą i występami, jak i specyficznym trybem życia, w najmniejszym stopniu niepozwalającym zapewnić im warunków jakkolwiek odpowiadających ich potrzebom. Nie mam nic przeciwko cyrkom niewykorzystującym zwierząt. Choć rozrywka ta w epoce kina, telewizji czy internetu wydaje mi się zupełnym reliktem. Jeśli kogoś ekscytują tego typu wątpliwe atrakcje, to jego sprawa, jednak maltretowanie w tym celu zwierząt uważam za niedopuszczalne. Dlatego bardzo cieszy mnie, że wiele miast, w tym Katowice, zadeklarowało, że nie będą udostępniać swoich terenów cyrkom wykorzystującym zwierzęta.

Najgłośniej przeciwko cyrkom protestują ludzie młodzi.

– To prawda. We mnie również zainteresowanie tą problematyką pojawiło się w bardzo wczesnej młodości. Dziś z satysfakcją obserwuję znakomicie rozwijające się na Wydziale Prawa i Administracji UŚ Koło Naukowe Praw Zwierząt, które było pierwszą taką inicjatywą w Polsce. Dziś jest ono doskonale znane w środowisku osób zajmujących się sprawami ochrony zwierząt w całej Polsce i ma na koncie mnóstwo udanych przedsięwzięć. Od lat prowadzimy też wspólnie z dr Agnieszką Bielską-Brodziak zajęcia poświęcone problematyce prawnej ochrony zwierząt na naszym wydziale. Powstają prace magisterskie, a wkrótce także – mam nadzieję – doktoraty z tej dziedziny. Cieszy mnie zwłaszcza współpraca pomiędzy studentami a instytucjami i organizacjami zewnętrznymi, co sprawia, że w tej dziedzinie udaje nam się spełniać szeroko rozumianą misję publiczną uniwersytetów. A jednocześnie zaangażowani w to studenci zdobywają niezwykle cenne praktyczne doświadczenie prawnicze. Oprócz koła naukowego w ramach Studenckiej Poradni Prawnej działa u nas także Sekcja Praw Zwierząt, w której studenci udzielają bezpłatnych porad prawnych w sprawach związanych z traktowaniem zwierząt. To jest łączenie pożytecznego z… pożytecznym. Z jednej strony praktyczna edukacja dla studentów, z drugiej – konkretne korzyści i zwiększenie efektywności organizacji pozarządowych, będących „klientami” poradni. Jesteśmy pod tym względem wiodącym ośrodkiem w Polsce, uczestnicząc także – jako jedyny ośrodek z Polski – w europejskiej sieci instytucji akademickich i prawniczych zajmujących się prawnymi aspektami ochrony zwierząt.

Jakie najpilniejsze zadanie stoi obecnie przed obrońcami praw zwierząt?

– Niezależnie od postępu, jaki dokonał się w prawodawstwie polskim i europejskim ostatnich kilku dekad, pozostaje ogromne morze problemów wciąż wymagających rozwiązania. Podstawową sprawą jest wspomniane już przeze mnie zwiększenie skuteczności egzekucji przepisów chroniących zwierzęta. Na razie w zasadniczym stopniu spoczywa to na barkach organizacji społecznych, nie zawsze dysponujących wystarczającymi możliwościami i wsparciem. To muszą być rozwiązania systemowe, a nie tylko dobra wola osób działających prywatnie i na własną rękę. Samo zaostrzanie sankcji, podnoszenie różnych wymagań bez mechanizmów kontroli i egzekucji prawa niewiele sytuację polepszy. Konieczne wydaje mi się też podniesienie rangi prawnej tej dziedziny spraw przez uczynienie humanitarnej ochrony zwierząt jedną z wartości konstytucyjnych. Tak stało się już w kilku krajach. Nie możemy też zapominać o edukacji i to na znacznie wcześniejszych etapach niż uniwersytet. To już jednak sfera daleko wykraczająca poza samo prawo.

Dziękuję za rozmowę

Autorzy: Maria Sztuka
Fotografie: Archiwum T. Pierzykowskiego