Nowe wyzwania dla wrażliwych

Skoro już opadły emocje lustracyjne i nie trzeba przed lustrem wciągać brzucha ani prężyć muskułów, to - podobnie jak każdemu czynnemu sportowcowi po przejściu w stan nieczynności - bojownikom o godność, prawo i miłosierdzie może grozić nadwaga, niedawną jędrność zastąpi obwisłość, a serce nawykłe do walki z nudów wpadnie w arytmię. Szkoda by zmarnować tę energię wyzwoloną przez ustawę, którą w znacznej mierze odrzucił Trybunał Konstytucyjny.

Protestując przeciw sknoconemu prawu, obrażającemu dumę człowieka, uczeni dołączyli się do dziennikarzy oraz części polityków, niewątpliwie wzmacniając siłę sprzeciwu i nadając jej powabu intelektualnej przygody. Ale takich przygód, które czekają na poszukiwaczy czasu straconego z winy ustawodawców, uchwałodawców, rozporządzeniodawców i zarządzeniodawców, nie brakuje w naszym uniwersyteckim wszechświecie. Żeby daleko nie szukać: utyskiwanie na miłościwie panujące prawo o szkolnictwie wyższym słyszy się w korytarzach i zaciszu gabinetów, ale jak kraj długi i szeroki, nie odnotowano protestów kompetentnych rad wydziałów przeciw tej dziwnej konstrukcji, która śmieszy, tumani i przestrasza każdego, kto musi z niej korzystać. Tymczasem począwszy od definicji uniwersytetu, poprzez warunki zatrudnienia aż do przepisu o wynagrodzeniach, który miał wejść w życie 1 stycznia 2007 r., albo nic nie wiadomo, albo wiadomo, że nic porządnego się z tego prawa nie wykluje. Do tego dochodzą wciąż nowe rozporządzenia, do wcielenia od razu, choć młyny uczelniane mielą powoli (zwłaszcza uczelni publicznych, które są dyskryminowane w stosunku do prywatnych, i to nie tylko dlatego, że władze tych ostatnich nie muszą być lustrowane(?!?)). To zresztą zwyczajne sprawy, bo w taki sam sposób, bez żadnego vacatio legis, ogłasza się zmiany w algorytmach i kryteriach parametryzacyjnych: pewnie po to, by jedne uczelnie zawsze wypadały w nich dobrze, a inne - nigdy.

Znajdzie się też coś dla osób szczególnie wrażliwych na naruszenie godności. O Centralnej Komisji można by bez końca. Zawsze mnie zastanawiało, jak się czują profesorowie, którzy talentem i wysiłkiem sprostali wymaganiom tego ciała, a potem ich pozytywne recenzje przez to samo ciało bywają odrzucone wskutek opinii tajnego arbitra, której głównym elementem bywa policzenie publikacji z listy filadelfijskiej (to zadanie znacznie taniej wykonuje sekretarka biegła w obsłudze baz danych). Recenzenci okazują się ignorantami. Rzecz jasna, od decyzji można się odwołać. Do tego samego ciała, które ją wydało. Ciekawa konstrukcja w państwie prawa. W ubiegłym miesiącu odbyła się w Warszawie konferencja elit, pochylających się nad zagrożeniami dla polskiej demokracji. Dziwactwa ustroju polskich uczelni raczej się jednak nie staną przedmiotem refleksji. Nie są nawet w przybliżeniu tak medialne, jak come back byłego prezydenta.

STEFAN OŚLIZŁO