A ja nie kocham!

W ogóle mimo wyraźnej poprawy standardu życiowego u nas - umierają ludzie, którzy dotychczas nigdy nie umierali. Tak,wzorując się na Tuwimie, pisał Kazimierz Rudzki do Tadeusz Wittlina. Smutna ta prawda dała nam się najbardziej we znaki z początkiem bieżącego roku. Niczym w Zaduszki, przychodzi mi - po zaledwie dwóch miesiącach - wymienić tylko kilka nazwisk ludzi, bez których kraj nasz stał się jeszcze uboższy i jeszcze bardziej osamotniony, a przede wszystkim głupszy: Dorota Terakowska, Jerzy Skarżyński, Zdzisław Ambroziak, Aleksander Małachowski, Czesław Niemen, Jeremi Przybora.

Wyspecjalizowani w pisaniu "ostatnich pożegnań" dziennikarze, bezradnie rozkładają ręce w poczuciu ułomności własnych talentów jeśli chodzi o skuteczne wywoływanie nastroju; żalu smutku i wzruszenia. Proszę nie oskarżać mnie o cynizm, to faktycznie niewdzięczny i gorzki kawałek chleba, no bo na dobrą sprawę ileż razy można pisać o bolesnej bądź niepowetowanej stracie? O pustce, która powstała? I o tym, że jednak są ludzie niezastąpieni. Puentując to wszystko cytatem z ks. Twardowskiego. Na dodatek nie da się z tego wykpić paroma frazesami, jako że zmarli byli ludźmi nietuzinkowymi, i nawet najgorsza dziennikarska szmata (powycierana do cna przez niejeden rząd i system) czuje pewne skrupuły, których nijak nie można przeliczyć na "wierszówkę".

A teraz, Drodzy Czytelnicy, proszę Was abyście zapomnieli

Rys. Marek Rojek
Rys. Marek Rojek
o tym wszystkim co do tej pory napisałem, jako iż czuję wielką niestosowność połączenia wstępu z wątkiem, który ma nastąpić. O ile bowiem pisanie wspomnień-nekrologów jest przykrym i żmudnym mozołem - adresaci już nie podziękują, a żyjących niewiele to obchodzi - o tyleż redagowanie przeróżnych laudacji, adresów jubileuszowych czy zwykłych nawet wyrazów uznania dla osób żyjących, jest robieniem szpagatu na ostrzu brzytwy. Dowiódł tego Bogusław Kaczyński, który wręczając Beacie Tyszkiewicz "Wiktora" (za całokształt!) przytoczył "przepyszną anegdotę" o podstarzałej Poli Negri zadziwionej tym, że ktoś o niej jeszcze pamięta. Nic więc dziwnego, że pełen najgorszych przeczuć otwierałem dodatek do "Gazety Wyborczej" (13.02.04) zatytułowany: "Gazeta o Kazimierzu Kutzu". Ponieważ o K. Kutzu pisałem stosunkowo niedawno, mogę więc być przez admiratorów talentu reżysera-senatora podejrzewany o chorobliwy zespół natręctw, jak wiadomo (choćby z filmu Dzień świra) trudno uleczalny. Tak nie jest, czego dowiodę tym łatwiej, jako że w tym felietonie postać K. Kutza będzie jedynie pretekstem - choć przyznaję, że "pretekstem" na miarę Sarajewa z 1914 roku. A wszystko to za sprawą artykułu - zamieszczonego w tejże "Gazecie..." - Kto nie kocha Feldmarszałka autorstwa Michała Smolorza. Tytuł w zasadzie już wszystko wyjaśnia. Pan Smolorz z wdziękiem kamerdynera-pokojowca Feldmarszałka (osobom, które nie znają gwary śląskiej wyjaśniam, że feldmarszałek = marszałek polny = K. Kutz, ot taki regionalizm) rozdziela miejsca w salonie, sadzając w kącie antykamery tych, którzy nie dość gorliwie i przekonywująco dają wyrazy swego uwielbienia wobec Jubilata. Feldfebel Smolorz, jak przystało na służbistę, jest czujny i nie zwiedzie go żaden chytry kamuflaż. Taki na przykład marszałek województwa (w przeciwieństwie do Feldmarszałka pisany z małej litery) Michał Czarski.

Sosnowieckie elity (...) starają się hamować emocje i nie dać się sprowokować. Mistrzem tej gry jest sosnowiecki marszałek województwa Michał Czarski, który zawsze zwraca się do Kazimierza Kutza z atencją, dzięki czemu rzadko jest adresatem szyderstw i złośliwości. No czyż nie ludzkie panisko? Mógłby obsobaczyć, sponiewierać, ale nie - łaskawie wybacza haniebne miejsce pochodzenia. Bystre spojrzenie spod pikielhauby feldfebla Smolorza spoczęło na wojewodzie Jarzębskim, który ...jest zdecydowanie mniej wprawnym dyplomatą i nieraz dał się sprowokować do nerwowych ruchów... Panowie Czarski i Jarzębski i tak mogą mówić o szczęściu. Taki na przykład prezydent Uszok, ten to dopiero dostał porcję kijów: Urzędnik ten jest powszechnie znany z nadwrażliwości na własnym punkcie... dalej cytował nie będę, bo to cały akapit pretensji. Prawdziwa jednak loża anykutzowska ma swoją siedzibę, no gdzie? Tak, tak, na naszej uczelni! Pan Smolorz sumiennie nam to wytyka i to od czasów Henryka Rechowicza. Ta wzajemna niechęć jest tak trwała, że nawet zacnemu skądinąd profesorowi Tadeuszowi Sławkowi, intelektualiście wrażliwemu na górnośląskie sprawy i prywatnie ceniącemu Kutza, zdarzało się dawać mu ostry odpór ex cathedra, iż "nikt nie będzie pouczał uniwersytetu" co do jego powinności wobec Śląska. Poczułem jak po policzkach spływają mi łzy wzruszenia. Jakże pięknie to pan Smolorz ujął: "zacnemu skądinąd". Ileż dobrotliwej pobłażliwości dla ignoranta, który nie słucha światłych rad reżysera.

Długo myślałem nad tym tekstem. Miałem chwile zwątpienia jeśli chodzi o moje poczucie humoru. Może to pastisz? Może persyflaż? A ja głupi daję się na to wszystko nabrać. Jeżeli jednak postponuje się ludzi - wymieniając ich z imienia i nazwiska w mało pochlebnych kontekstach - kryjąc się jednocześnie za postacią mającą solidne poparcie i autorytet, to przepraszam, ale wtedy tracę poczucie humoru. Grubiaństwo tego tekstu polega na tym, że pan Smolorz stara się utrwalić wizerunek Kutza jako "swojskiego chłopa", Ślązaka-prawdziwka kierującego się zasadą: co na sercu, to na języku. Jest to obraźliwe i dla inteligencji Kutza i dla inteligencji czytelników "Gazety...". Kiedy zaś po porcji obelg pan Smolorz pada na kolana pisząc o sympatii dla Kutza abp. Zimonia i Nossola to ten artykuł zaczyna mi się nieprzyjemnie kojarzyć z całkiem inną epoką. Wątpię, by pan Smolorz nie konsultował tego tekstu z jego bohaterem, tym bardziej więc nie chce mi się wierzyć, iż coś takiego można napisać serio. Jeśli jednak jest to prawda, to nie pozostaje mi nic innego, jak wstydzić się za pana.

Autorzy: Jerzy Parzniewski, Rys. Marek Rojek
Ten artykuł pochodzi z wydania: