Kuba w oglądzie spacerowicza i włóczęgi (część 1)

Starość rewolucjonisty

część 1

Zygmunt Bauman emerytowany socjolog Leeds University opisał kiedyś różnorakie typy człowieka, jak go sam nazwał, ponowoczesnego. Pojawił się zatem i włóczęga, i spacerowicz. Etykieta zależała od sposobu widzenia świata, jego traktowania i odczytywania. Cechą wspólną dla obu wzorów osobowości jest stały ruch, uczestnictwo w spektaklu życia codziennego, granego bez przerwy na ulicach, placach i w miejskich zakamarkach. Istotą życia spacerowicza jest zabawa, a włóczęgi - potyczki ze światem nieznośnie niegościnnym. Typologia Baumanna może być użyteczna w relacji z krótkiej, zapewne niepogłębionej, wizyty turystycznej na Kubie, w środku polskiego lata 2003, zawierającej zaledwie impresje, obrazy a nie ugruntowana wiedzę naukową.

Kelner z langustą i starzec z rybą

Większość turystów podróżujących na Kubę trafia na półwysep Varadero,

Rys. Grzegorz Hańderek
Rys. G. Hańderek
dwunastokilometrowy, wyraźnie odseparowany od okolicy, kontrolowany od wjazdu wieżą strażniczą. Piękne malownicze plaże, czysty ocean, hotele wysokiej i najwyższej klasy, a w nich dyskretny i życzliwy personel. Hotele ulokowano w odrębnych zatoczkach, z każdej strony chronionych przez dżentelmenów w służbowych strojach, z walkie-talkie, ale bez broni. Ochrona jest wszechobecna i pracuje tam gdzie pojawia się turysta. Szukający zatem słońca i radości wakacyjnej, sun and fun, poczują się tutaj jak w raju, bezpiecznie, dostatnio. Nie przeszkodzi im zapewne dyskretnie ulokowany kącik historyczny z panteonem narodowych bohaterów Kuby, eksponujący szlachetne i rewolucyjne ich uczynki. Commendante en Jefe jest wszędzie, zawsze w towarzystwie Jose Marti, poety i bojownika, często obok ikony młodszego brata Raula Castro Ruz, wspomaganego portretem Ernesto Che Guevary. Che, jednego z pierwszych antyglobalistów, bezinteresownego i oddanego ideologa rewolucji, zamordowanego 8 października 1967 roku w pobliżu boliwijskiego Higueras, odnaleźć można w wielu miejscach. W hotelach, na murach, na czapeczkach, na koszulkach i podkoszulkach, na monetach i banknotach, na rysunkach, zdjęciach i okładkach książek. Soneros, lokalni muzycy, śpiewają z przejęciem hit ostatnich sezonów Commandante Che Guevara, a prasa, radio i telewizja przypominają co celniejsze hasła Argentyńczyka. Czasem odnosiłem wrażenie, że to pop-kulturowa gwiazda, wprzęgnięta tylko z powodów komercyjnych i marketingowych do socjalistycznej doktryny. Eksponowane są niemal zawsze te same zdarzenia, nieudany szturm Fidela, Che et consortes na koszary La Moncada w 1953 roku, eskapada jachtu Granmana, obalenie Fulgencio Batisty i triumf idei rewolucyjnej. Często zdjęcia te i tabloidy dawno już wyblakły, a tu nie ma wielu chętnych do ich retuszowania.

Wszystkie hotele dla cudzoziemców mają standard all inclusive, co oznacza uginające się od potraw bufety, pełne lokalnych i międzynarodowych alkoholi bary, całodobowe przekąski, występy folklorystyczne i artystyczne. Każdy, kto w takich warunkach spędzi swoje wakacje, był fizycznie na Kubie, ale jej nawet nie dotknął i nie powąchał. Tylko rejterada z hotelowej paradyzji, wyjazd poza enklawy turystyczne, poza Hawanę, Trynidad, Cienfuegos, Cayo Coco, Cayo Largo, Santiago, Camaquey pozwala na niewielkie choćby poznanie tej największej wyspy Karaibów. Wrażliwi zestawią później hotelowego kelnera oferującego langustę (langosta enchilada) czy owoce morza ze starcem z Hawany dźwigającego nadpsutą rybę, przerzuconą przez plecy ze sznurkiem mocującym na ogonie czy z dziećmi bez butów, w zniszczonych koszulach, proszących o dolara, mydło czy cukierka.

Pieniądze kolorowe jak papugi

Podróż poza enklawami turystycznymi uzmysławia od razu dramatyczne, często poruszające, kontrasty między Kubą na pokaz, czyli rynkowo-kapitalistyczną, a socjalistyczną, ulokowaną daleko od tras wycieczek, pozbawioną zabytków, muzeów czy ciekawych miejsc. W tej pierwszej dominują okazałe budynki hotelowe, piękne pola golfowe, eleganckie taksówki, wyszukane sprzęty, nowiutkie katamarany, łodzie, paralotnie czy deski windsurfingowe. Za wszystko płacimy w dolarach, jedynie na półwyspie Varadero pełnoprawną walutą pozostaje euro, nie aprobowane już nigdzie poza tym miejscem. O kartach kredytowych lepiej zapomnieć, przyjmuje je niewiele sklepów i restauracji, a bankomatów jest jak na lekarstwo. Wypłacają one peso convertibles, osobliwe pieniądze, kolorowe jak papugi, stanowiące ekwiwalent naszych historycznych bonów PEKAO. Ten, kto na Kubie ma dolary jest na samym szczycie społecznej i majątkowej stratyfikacji. Może bowiem bez trudu kupić wszystko co mu o życia potrzeba na wolnym rynku lub w galeriach handlowych, bogatych w towary, chronionych i monitorowanych, ale już dla Kubańczyków dostępnych. Commanante en Jefe, zadecydował, że od 1993 roku można dolary posiadać, a ten zwrot polityczno-ekonomiczny, o fundamentalnym znaczeniu dla życia kraju, tłumaczył upadkiem obozu socjalistycznego, całkowitym załamaniem handlu cukrem z dawnym Związkiem Radzieckim, trwałym embargo ogłoszonym przez USA w 1960 roku (bloqueo de los Yankis). Legalny dolar, to początek okresu specjalnego (Periodo Especial) i liberalizacji stetryczałej gospodarki socjalistycznej. Świat jest w rękach kapitalistów, mówił Fidel w 1994 roku. A tak czysta i silna rewolucja, jak nasza, jest zobowiązana, tę prawdę mieć na względzie.

Ceny na turystycznej Kubie są wręcz niewiarygodne. Kanapka w podłym barze w Cienfuegos kosztuje pięć dolarów, mała puszka lokalnego (dobrego) piwa Cristal dwa dolary, podobnie jak paczka papierosów. Nie byłoby w tych cenach być może nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że Kubańczyk zarabia - stosując sztywne i oficjalne kursy walutowe - 15-20 dolarów miesięcznie. A jednak nikt na Kubie z głodu nie umiera. Każdy bowiem obywatel ma przydział żywnościowy, odzieżowy i czystościowy, fundowany po cenach minimalnych, liczonych w normalnych peso. Te karty to dokumenty przeżycia i przetrwania, jak mówią o nich sami Kubańczycy. W wyznaczonym sklepie, w którym otrzymasz numer i zostaniesz do niego definitywnie przypisany, dostaniesz po nierynkowo niskich cenach 3 kilogramy ryżu miesięczne, ćwiartkę chleba codziennie, dziecko do lat siedmiu zaopatrzysz w litr mleka, a młodzieńca między 7 a 14 rokiem życia w jogurt. Dostaniesz parę jajek, funt fasoli co dwa tygodnie, paczuszkę kawy, odrobinę mydła, nieco proszku do prania. Możesz kupić kartkową odzież, ale - co tu przeczyć - Kubańczycy starają się być eleganccy, i coraz rzadziej korzystają z zakupów tandetnych, niemodnych ubrań przydziałowych. Tak ja pełne są półki w sklepach dolarowych, tak kompletnie puste w sklepach lokalnych, oferujących towary pozaprzydziałowe. Parę aluminiowych łyżeczek, ocet, podły rum, to właściwie kompletny ich asortyment. Trudno nie przywołać w pamięci kilometrów polskich półek sklepowych zaopatrzonych w ocet i kultową już dzisiaj herbatę Ulung. Jeśli braknie Ci towarów przydziałowych, bez trudu kupisz je na wolnym rynku czy w galeriach handlowych. Ceny są jednak całkowicie inne. Przydziałowe jajko kosztuje dwa centavos, na wolnym rynku 10 razy więcej, a w galerii 10 lub 15 amerykańskich centów.

Domy z Brueghela, ludzie z Boscha

Dolary maja przede wszystkim, ci którzy znaleźli w oficjalnym obiegu turystycznym, certyfikowani zapewne przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i zaaprobowani przez policję. A zatem mamy wśród wybrańców managment turystyczny i hotelowy, ale też i tragarzy, kierowców taksówek, przewodników, recepcjonistów, barmanów, kelnerów, sprzątaczki, riksiarzy, dziewczyny z coco-taxi, masażystów, fryzjerów, lekarzy, farmaceutów, animatorów rozrywek i zabaw organizowanych dla turystów, wydających ręczniki, pracowników muzeów, ludzi zatrudnionych w ciekawych i atrakcyjnych miejscach, takich jak farmy krokodyli, kierowników sal restauracyjnych, kierowców i przewodników Cubanacan, najbardziej znanego biura turystycznego, państwowego rzecz jasna, członków zespołów muzycznych. Te ostatnie, często powstałe na fali popularności Buena Vista Social Club, unieśmiertelnionego przez film Wima Wendersa są obecne wszędzie. Znajdą cię nawet w knajpce zgubionej w tropikalnym lesie u podnóża wodospadu EL Nicho. Zagrają, przypomną Polo Montaneza, Ibrahima Ferrera czy Combaya Segundo, kubańskie legendy muzyczne i oczekują na dolara. Wszechobecność utalentowanych muzyków, wyprzedzające oczekiwanie we wszystkich miejscach gdzie pojawią się turyści to przyczynek do nieformalnej komunikacji między Kubańczykami. Muzycy to mistrzowie zabawy, dalecy od traktowania czasu w kategoriach ekonomicznych. Wprawdzie przed laty Fidel ogłosił zasadę: Praca tak, salsa nie (!Trabajo, si! Salsa, no!), ale nie trafiło ono wszędzie na podatny grunt.

Wszyscy wpisani w obsługę turystów dostają napiwki dolarowe, mroczny obiekt pożądania obywateli skazanych gospodarkę socjalistyczną. Tych ostatnich spotkasz już parę kilometrów od enklaw turystycznych, choćby w powiatowym Cardenas, ulokowanym 15 kilometrów od wychuchanego Varadero. Ludzie jak z obrazów Boscha, w maleńkich domach, jak z płócien Brueghela, biednych, parterowych bez kanalizacji, ale za to z telewizorem. Odbiornik zakupiony po preferencyjnej cenie pozwala na odbiór wielogodzinnych jeremiad Commandante en Jefe w państwowej telewizji, albo też na specjalnym kanale edukacyjnym. Przemowy 77 letniego już Fidela, słabiej niż kiedyś koordynującego ruchy i gesty, relacje z państwowych konwentykli, partyjnych posiedzeń przeplatane są telenowelami rodzimej proweniencji, łzawymi melodramatami, z rewolucyjnym jednak przesłaniem. W hotelu turysta ma do dyspozycji telewizję satelitarną, z najbardziej znanymi kanałami komercyjnymi, takimi jak HBO czy informacyjnymi jak CNN. Ten pierwszy oglądają nagminnie pokojówki, korzystające z nieobecności gości hotelowych, zaległych na plażach i brzegach basenów. W tym ostatnim, 22 sierpnia, przemawiał G. W. Bush powtarzając niemal jak mantrę zdanie Cuba must be free. Z tego też kanału dowiedzieć się można o opozycjonistach aresztowanych i skazanych na mocy ustawy z 1999 roku o bezpieczeństwie państwa. Na przełomie sierpnia i września 2003 roku podjęli oni w surowym w więzieniu w Holquin dramatyczne próby protestu głodowego. Ich bliscy w liście otwartym do władz piszą o skandalicznych racjach żywnościowych, braku wody, nieznośnym upale. Takich doniesień nie zawiera ani Granma, ani Rebelde, ani inne gazety stanowiące oficjalne organy Komunistycznej Partii Kuby i jej przybudówek. Pełno w nich za to apeli w sprawie Cinco Gigantes (pięciu bohaterów), Kubańczyków aresztowanych i uwięzionych w Stanach Zjednoczonych, oskarżonych o przygotowanie aktów terrorystycznych. Oficjalna prasa i tysiące bannerów apelują o ich powrót do ojczyzny, a w hotelowych foyer wyłożone są specjalne zeszyty zawierające żądania adresowane do Wuja Sama. Podpisów jednak niewiele, składanych najczęściej przez Kubańczyków, czasem gości z Dominikany i bratnich partii rewolucyjnych. Świeżo odmalowany apel o abolicję znalazłem nawet w wiosce zagubionej wysoko w górach. Nie kwestionując jego słuszności uporczywie myślałem o wykorzystaniu zużytej farby na pomalowanie czarnego od brudu budynku lokalnej szkoły. Pięciu Gigantów żegnało z ekranów telewizji lotniskowej, Aerovision, wszystkich wracających z Kuby turystów dziesiątki razy.

Tychy, wrzesień 2003

Pierwodruk tekstu ukazał się w "Przeglądzie Politycznym", nr 62-63/2003.

Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Kronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu ŚląskiegoZ Cieszyna
Zobacz stronę wydania...