Muminki w Finlandii

Większość z nas słyszała o Disneylandzie - krainie, w której królują postaci ze słynnych na całym świecie kreskówek stworzonej dla uciechy małych i całkiem dużych dzieci. Jednak wszędobylskie Myszki Mickey i Kaczory Donaldy nikogo już nie dziwią. Ciekawą więc odmianą może być inna bajkowa kraina, w której królują równie znane i uwielbiane przez dzieci Muminki. Dodatkowym atutem jest fakt, iż wywodzi się ona z literatury europejskiej, a dokładniej rzecz biorąc -skandynawskiej. Wczytując się w opowieści z Doliny Muminków odnaleźć można świat pełen humoru i wzajemnej tolerancji, gdzie życie toczy się radośnie przy codziennej pracy i zabawie. Autorka opowieści o Muminkach to fińska pisarka i malarka Tove Jansson (1914-2001). Zadebiutowała w 1945 roku, a pierwszą książkę pt.: Kometa nad Doliną Muminków opublikowała w 1946. Piękne, czarno-białe ilustracje, przedstawiające wszelkie postacie występujące w powieściach wykonała sama autorka. ... i oto, gdzieś w Finlandii - krainie tysiąca wysp, nad pewną zatoką jest miasteczko Naantali gdzie na małej wysepce urządzono lunapark - prawdziwą Dolinę Muminków!

Żegluga to radość i przygoda
Żegluga to radość i przygoda.

Wspólnie ze znajomymi zaplanowaliśmy rejs na s/y Jagiellonia - do Finlandii i na Wyspy Alandzkie. Zbieraliśmy mapy, locje oraz wszelkie ciekawostki i informacje, dotyczące tamtych regionów. Wiedzieliśmy, że wyprawa w szkiery fińskie jest nie tylko prawdziwym żeglarskim wyzwaniem, ale i fascynującą przygodą. Trudno nam było wyobrazić sobie tysiące wysp i wysepek, skalne iglice wystające z wody, o których prawili "starzy żeglarze". Opowiadali nam o bardzo dokładnych planach dróg wodnych, o nawigacji wymagającej niezwykłej precyzji i o konieczności podejmowania szybkich decyzji. "Dokąd chcemy zawinąć? Co chcemy zobaczyć?" - pytaliśmy się nawzajem. Znajomy kapitan, który słysząc, że wybieramy się w szkiery fińskie, powiedział: Koniecznie odwiedźcie Dolinę Muminków!!! Postanowiliśmy więc zaplanować pobyt w miejscowości Naantalii na północ od Turku.

Tor-Erik Andersson
Tor-Erik Andersson.

W końcu nadszedł dzień zaokrętowania. Jeszcze w Gdyni, w porcie, spotkaliśmy jacht pod fińską banderą. Właścicielem był fiński podróżnik i pisarz Tor-Erik Andersson, który właśnie wracał do domu po kilkumiesięcznej wyprawie do Australii. Kiedy dowiedział się jakie są nasze plany rejsowe, zaprosił nas do siebie w odwiedziny. Pożegnaliśmy się obiecując wizytę. Wtorek - 13.07 - CWM 1340 ŕ (co w języku "szczurów lądowych" oznacza: 13 lipca o godzinie 13.40 oddaliśmy cumy w porcie jachtowym Centrum Wyszkolenia Morskiego w Gdyni i wypłyneliśmy w morze!). To były moje pierwsze cztery doby spędzone bez przerwy na morzu! Człowiek płynacy na małej drewnianej łódce otoczony żywiołem doświadcza uczucia jedności z naturą, spokoju, ale i grozy równocześnie. Wydawałoby się: monotonny świat, bo tylko niebo i woda, a jednak przybiera niezliczoną ilość kolorów i form. W nocy, w czasie "psiej wachty" (od północy do 4-tej rano), słońce prawie nie zachodziło, błyszczało załamując się na falach, na chwilę tylko zmieniając kolor ze złotego na czerwony, gdy było tuż przy horyzoncie. Po czterech dobach dotarliśmy do lądu. Była to mała wysepka Utö. Jedynym budynkiem tam stojacym była przystań przy keji, a jedynymi gośćmi oprócz nas był m/s "Harum" - statek służby granicznej. Od tego momentu spotykaliśmy na swej drodze wiele wysepek, na których jedynymi mieszkańcami były ptaki. Po kolejnych dniach żeglugi dopłyneliśmy do Turku (Abo), gdzie zacumowaliśmy na rzece Aura przepływającej przez miasto. Zauważyliśmy, że wszystkie napisy w mieście są w dwóch językach w fińskim i szweckim. W Turku warto odwiedzić skansen sztuki ludowej. Skansen - oprócz oczywistego przykładu architektury i sztuki ludowej - jest również swoistym teatrem i jarmarkiem. Po ulicach chodzą ludzie ubrani w stroje regionalne, dzieci grają na ludowych instrumentach, w zagrodach stoją owce i konie, a na trawnikach pasą się kozy. Na straganach kobiety sprzedają kolorowe zapaski, a mężczyźni wyrabiają i sprzedają tytoń. Koledzy ulegli magii miejsca i postanowili zażyć tabaki oraz popróbować żucia tytoniu.... co ostatnie nie miało dobrych skutków. Chłopcy solennie przyrzekli sobie: "Nigdy więcej!"

Naantali
Naantali

Z Turku wyruszyliśmy na poszukiwanie tajemniczej wyspy Havero. Mieliśmy wszak zaproszenie od spotkanego w Gdyni podróżnika. Po dokładnym przestudiowaniu map i planów odnaleźliśmy wyspę Havero Norbacka, którą postanowiliśmy wziąć na kurs. Neptun nam sprzyjał - nie raczył nas ani wichrem ani wysoką falą. W porcie w Havero Norbacka mieliśmy 10 cm wody pod kilem. Gdyby pojawiła się fala, musielibyśmy stamtąd uciekać, bo przy ruchu wody jacht mógły ulec poważnym uszkodzeniom. Szczęśliwie gospodarzem przystani i - jak się potem okazało - właścicielem całej wyspy łącznie ze stawami rybnymi i hodowlą krów był nasz nowy znajomy Tor-Erik Andersson. Zaprosił nas do swojego domu przepraszając za nieporządek, z którym po powrocie z dalekiej wyprawy wciąż się nie uporał. W drewnianym parterowym domu, wyposażonym w tradycyjną saunę, bez której nie może się obyć żadne fińskie domostwo, obok nowoczesnego, komputerowego sprzętu do komunikacji radiowej i satelitarnej, znaleźć można było pamiątki z podróży z całego świata: afrykańskie maski, instrumenty o nieznanym sposobie działania, malowidła, rzeźby, skóry zwierząt... i ogromna ilość na wpół rozpakowanych paczek z książkami. Tor-Erik właśnie otrzymał cały nakład swojej książki, opisującej jego wyprawę dookoła świata! Z przyjemnością oglądaliśmy nowo wydane dzieło. "Oglądaliśmy" to najwłaściwsze określenie gdyż napisana była po fińsku...

Kolejnym etapem naszej wędrówki była kraina Muminków. Nieprosto było się tam dostać. Droga prowadziła pod mostem Sillan Brans łączącym wyspy. Niestety, po zimie poziom wody był wysoki, a i maszt naszej Jagielloni nie należał do niskich. Musieliśmy dokładnie policzyć wysokość jachtu powyżej poziomu wody, odczytaliśmy z mapy wysokość mostu - mieliśmy zapasu ok. 1m. Zaryzykowaliśmy - przy spokojnej wodzie, bez wiatru, powoli płynąc na silniku przepłynęliśmy pod mostem. Warto było! Po półtoragodzinnej żegludze dotarliśmy do Naantali. Miasteczko okazało się prześliczne. Szczególnego kolorytu dodawały burzowe chmury, które zawisły nad zabytkowym kosciołem (z 1750 r). Samo miasto ma bogatą historię. Pierwsze wzmianki są z XV w., a prawa miejskie Naantali uzyskało w roku 1863. Nas jednak zainteresowały Muminki, które można było spotkać na każdej wystawie sklepowej - w postaci porcelanowych figurek, pluszowych zabawek, balonów czy plakatów przyklejanych na płotach. Ulicami miasteczka jeździł elektryczny pociąg kierowany przez Muminki. Park - Dolina Muminków - umiejscowiony był na obrzeżu miasteczka, na wyspie, do której prowadził most i zarazem brama wejściowa. Z daleka widać było charakterystyczne budowle: piętrowy dom Muminków i przystań nad wodą. Radość nasza jednak została zmącona - "Dolina Muminków chwilowo zamknieta!" Pocieszyliśmy się więc spacerowaniem po urokliwych uliczkach pełnych kwiatów i drzew.

Trzeba było ruszać dalej. A czekała nas fascynująca żegluga z precyzyjną nawigacją na planach tak dokładnych, że mapy odwzorowywały niemal każdy cm powierzchni wody i lini brzegowej, ze stoperem w ręku do kontrolowania czasu żeglugi na określonym kursie, lornetką do wypatrywania nabieżników, pław i innych znaków wodnych. Każdorazowo do kursu kompasowego trzeba było odpowiednio doliczyć poprawki związane z kierunkiem i siłą wiatru, prądem wody, deklinacją (bład mapy) i dewiacją (błąd kompasu - różny dla róznych kursów). Każda najdrobniejsza pomyłka mogła skończyć się wpłynieciem na skały. Ta intensywna nawigacja i bardzo dynamiczna żegluga dała nam wiele satysfakcji i przyjemności. Mijaliśmy w pełnym biegu tyczki wyznaczające szlak wodny, skały wychylające się z wody, wyspy i zatoczki. Była to prawdziwa żeglarska przygoda!

I tak dotarliśmy do wysp Alandzkich (Aland Islands) - autonomicznego regionu Finlandii gdzie językiem urzędowym jest jezyk szwedzki. W skład archipelagu wchodzi 7000 wysp. Na największej z nich znajduje się stolica Marienhamn. Wyspy wchodzące w skład regionu szkierów fińskich i wysp Alandzkich mają charakterystyczne czerwonawe zabarwienie. Drogi wysypane są czerwonym żwirem, nawet domy malowane są farbami z domieszką glinki czerwonej, której dookoła nie brakuje. Roślinność jest raczej uboga i wyraźnie widać, że wędrujemy coraz dalej na półnoć. Na kamieniach dość powszechnie porasta szaro-zielony chrobotek reniferowy - roślina typowa dla terenów północnych. Z przyjemnością dopływaliśmy do zielonej wyspy pokrytej bujną roślinnością, co pozwoliło odpocząć naszym oczom od nużącego już nas koloru czerwonej glinki. Zbliżaliśmy się do stolicy Alandów - Marienhamn. Miasta, które ciągnęło się od wschodnich wybrzeży wyspy aż do zachodnich. Nie znaczyło to jednak, że miasto jest takie rozległe tylko raczej, że wyspa jest dość wąska... Zmęczeni już trochę żeglugą z ulga wpływaliśmy do portu. Nagle ktoś zawołał: "Popatrzcie!" i wskazał na maszt stojący przy kapitanacie portu. Na maszcie takim zwykle jest zawieszona bandera państwowa. Wpływając w główki portu zobaczyliśmy jak na maszcie gościnnym wciągana jest polska bandera! Tak witano tu gości! Przez czas cały, gdy jacht nasz stał w porcie, polska bandera powiewała na maszcie. Miasto, które nas tak ciepło przywitało było spokojnym, ukwieconym miejscem. Jedynymi pojazdami, na które trafiliśmy, były rowery, które ludzie - zupełnie nie martwiąc się o możliwość ewentualnej kradzieży - zostawiali na ulicy. W porcie po zachodniej stronie wyspy stoi zacumowany żaglowiec-muzeum Pommern, jeden z ostatnich żaglowych statków transportowych zwanych windjammerami, które w odróżnieniu od drewnianych konstrukcji herbacianych kliprów posiadały blaszane kadłuby i stalowe liny. W tym roku Pommern obchodzi swoje setne urodziny!

Pommern w Marienhamn
Pommern w Marienhamn

Kalendarz nieubłaganie przypominał nam, że powoli nadchodzi czas powrotu do domu. Po drodze zawineliśmy do Sztokholmu gdzie zwiedziliśmy słynny galeon-muzeum Vasa, wybudowany w czasach wojen polsko-szwedzkich w roku 1628. Król Gustaw II Adolf zatrudnił najlepszych budowniczych, którzy stworzyli okręt wojenny - arcydzieło. Być może dałby się on Polsce we znaki, ale szwedzi za bardzo chcieli nas pobić i załadowali za dużo dział i amunicji na pokład. Okręt w pełnej gali oddał cumy i... nawet nie wypłynął z portu, zatonął. Pogrążył się w przybrzeżnym mule, który go doskonale zakonserwował. Wydobyto go z dna morza dopiero w 1961 r., umieszczono w suchym doku i przekształcono w muzeum.

Podążając do domu zatrzymaliśmy się jeszcze na krótki postój w Visby. Jest to niezwykle malownicze miasto zbudowane z kamienia na zachodnim brzegu wyspy Gotlandia. Najstarsze zabudowania pochodzą z 1773 r. Znów mieliśmy szczęście. Trafiliśmy na festyn. Do portu wpłynęły okręty wikingów, między domami były porozstawiane stragany jarmarczne a po uliczkach chodzili mężczyźni poubierani w skóry, którzy poza murem okalajacym miasto inscenizowali walki.

Trochę zmeczeni, ale pełni wrażeń i wspomnień, po wielu wspólnie spędzonych godzinach na wodzie i lądzie zapisaliśmy w Dzienniku Okrętowym s/y Jagiellonia: piątek - 6.08 - 0742 ^^^^ PB keja Władysławowo (co w języku "szczurów lądowych" oznacza: 6 sierpnia o godzinie 7.42 zacumowaliśmy prawą burtą przy keji we Władysławowie)

J.ST.M. MAŁGORZATA KAROLUS
herbacianykliper@o2.pl

Herbaciany Kliper
zaprasza od 7.00 do 20.00
ul. Bankowa 14c

Autorzy: Małgorzata Karolus, Foto: Herbaciany Kliper
Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Kronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu ŚląskiegoZ Cieszyna
Zobacz stronę wydania...