Świat i kryzys wrażliwości

1 października - jak co roku - stawia nas na progu nowego roku akademickiego, 34 w historii naszego Uniwersytetu, na początku nowego ciągu prac. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę – będąc w tej mierze przykładem tak bujnie krzewiącej się w Polsce i rodzącej cierpkie owoce politycznych wyborów kultury narzekania i powszechnego złorzeczenia - z ogromu prac już dokonanych: z przeprowadzonej reformy zarządzania finansami w Uniwersytecie, z poszukiwania nowych źródeł finansowania Uczelni, bo przecież już mniej niż 50% środków niezbędnych dla życia i rozwoju pochodzi z budżetu państwa (podkreślmy słowo rozwój, bo przecież Uniwersytet trwa tak długo i tak długo pełni swoją misję, jak długo chodzi o doskonalenie swoich prac, o życie, a nie przeżycie), z uwieńczonych sukcesem starań o zaświadczającą o najwyższym poziomie nauczania akredytację wielu kierunku studiów. Wspólnym wysiłkiem budujemy siedzibę Wydziału Prawa i Administracji, oddajemy nowe aule na Wydziale Nauk o Ziemi, nowy budynek Wydziału Techniki, przygotowujemy się do konkursu na projekt dużej uniwersyteckiej biblioteki. Powiedzmy także o pomnożeniu liczby studentów, w czym nasz Uniwersytet przyczynił się do niespotykanego w dziejach Europy wzrostu indeksu skolaryzacji w Polsce z ok.10% przed rokiem 1989 do ponad 40% obecnie.

Wystąpienie JM Rektora Tadeusza Sławka

Ta ostatnia kwestia jest szczególnie istotna, bowiem konsekwentnie Uniwersytet utrzymywał, iż jego zadaniem jest przypominanie i praktykowanie zasady, iż konstruowanie rzeczywistości wymaga wykształconego społeczeństwa. Fakt, że dzisiaj na całym świecie studiuje ponad 82 miliony ludzi, gdy w 1960 było ich 13 milionów ma swoje przyczyny nie tylko w demografii, ale przede wszystkim w sposobie myślenia na temat kreowania przyszłości. Nie ulegajmy pochopnie presji statystyk, mówiących o pewnej liczbie bezrobotnych absolwentów. Gdy rynek pracy oscyluje, powodowany lepszym lub gorszym stanem gospodarki, mądrość trwa i czyni życie godniejszym, bowiem polega ona na przenikającym moje postępowanie przekonaniu, że świat nie jest zobowiązany do respektowania moich pragnień, że trudność nie zawsze jest klęską, lecz przeciwnie – rodzajem przynoszącego owoce wyzwania. Trudna to prawda dla Polaków, dla nas mistrzów roszczeń i pretensji, gdy tymczasem mądrość myśli przede wszystkim o powinnościach. Pozostając w służbie kształcenia, którego rezultatem jest nie tylko umiejętność, lecz cierpliwa mądrość uniwersytet służy przyszłości opartej na poczuciu solidarności bycia.

Naszym niezmiennym przekonaniem w ciągu tych pięciu lat było przeświadczenie, że Uniwersytet ma prawo i obowiązek zabierania głosu w ważnych sprawach publicznych. Powinnością Uniwersytetu, którą winien pieczołowicie chronić, bowiem i jego murach, wśród jego ludzi jest ona zagrożona, tym, co go odróżnia od narcystycznej kultury telewizji i polityki, w których to kulturach w każdym „my” dźwięczy srebrnik „ja”, dla których „my” jest tylko wygodną i praktyczną fasadą, w tej kulturze powinnością Uniwersytetu jest myśleć i mówić nie tylko o sobie. Częścią wielkiego przełomu Uniwersytetu było przecież to, że rozpoczął pełniejszy dialog ze światem polityki samorządowej, biznesu itp. Temu dialogowi zawdzięczają istnienie nowe ośrodki uniwersyteckie w Chorzowie, Jastrzębiu i inaugurowany za kilka dni ośrodek rybnicki. Dziękuję i pochylam się z szacunkiem przed wszystkimi naszymi partnerami tego dialogu. Uniwersytet nie ustając w trosce o doskonalenie swoich prac, coraz częściej pyta tych, którzy stają u jego drzwi: Czego potrzebujesz? Co mogę - uczciwie rozeznając się w swoich możliwościach - dla ciebie zrobić? Uniwersytet broni otwartej postawy, wartości i znaczenia rozmowy, bowiem wie, że dialog chroni myśl przed zwyrodnieniem w monotonny głos hegemona. Dzisiaj ta powinność dialogu jest potrzebna, jak nigdy.

Winni jesteśmy wierność powinności dialogu także wobec tych, którzy tworzyli wraz z nami Uniwersytet, a których już nie ma wśród nas. Uniwersytet bowiem to także dialog żyjących z tymi, którzy uczyli ich pracy naukowej, i którzy teraz patronują patronuję ich wysiłkom zza Wielkiej Bramy. Przypomnijmy tych, którzy odeszli na zawsze w ostatnim roku akademickim z grona Pracowników Uczelni: p. Irena Bratek, p. dr Jan Cofalik, p. dr Ireneusz Jakubczak, p.mgr Alojzja Jura, p. profesor dr hab. Sędzimir Maciej Klimaszewski (były wieloletni Rektor Uniwersytetu), p. profesor dr hab. Erast Konstantynowicz, p. Krystian Koniarek, p.profesor dr ha. Alina Kowalska, p. Teodor Kozub, p. dr Wojciech Kustra, p. dr Hanna Marchwińska, p. Urszula Olek, p. Eleonora Przybyła, p. Jadwiga Rajabow, p. profesor Norbert Witek, p. Anna Zwonik, p. profesor dr hab. Barbara Żechowska, p. dr Piotr Żychowski, p. Stanisław Żydek.

Dzisiaj powinność skupionej rozmowy jest potrzebna, jak nigdy. Inaugurujemy bowiem 34 rok akademicki w cieniu płonących i walących się wież WTC. Gdyby Uniwersytet nie zauważył owego cienia, sprzeniewierzyłby się swojej misji i powołaniu. Stawką dialogu dzisiaj nie jest już tylko partnerstwo z innym człowiekiem, inną instytucją; dzisiaj chodzi o dialog dwóch światów, bo po 11 września świat nie jest już ten sam. Współistnieją dwa światy: świat sprzed i po tej dacie, świat, w którym dwie wieże jeszcze stoją i ten, w którym obróciły się w dymiącą piramidę gruzu. Stojąc na krawędzi tych ruin (a ileż jest ruin bezimiennych, nie tak spektakularnych i przyciągających uwagę telewizyjnych kamer) pytamy jakbyśmy już zwątpili w siłę ludzkich instancji, czy Bóg jeszcze może pogodzić nas ze sobą, sąsiada z sąsiadem, wyznawcę jednej religii z tym, który chodzi do innego kościoła? Tego, którego skrzywdzono z tym, który skrzywdził? Czy też krzywda (a mówię teraz nie tylko o nowojorskiej tragedii, ale o wielu innych krzywdach z jakich zbudowaliśmy swoją historię) jest tak wielka, że przekracza miarę wszelkiego naprawiania? Czy sprawiedliwość, o której tyle dzisiaj mówimy dopuszcza jeszcze przebaczenie, czy też sprowadza się jedynie do czystego odwetu? I wreszcie to ostatnie najdramatyczniejsze pytanie: czy rzeczywistość kieruje się już wyłącznie, a tak nas przekonują coraz liczniejsze i coraz bardziej histeryczne głosy, zasadą wcześniejszego unieszkodliwienia przeciwnika – albo my ich, albo oni nas?

Są dzisiaj dwa światy: świat w jakiejś mierze, mimo wszystkich swych wad, „przyzwoity”, w którym człowiek nie robi pewnych rzeczy, bowiem są one po prostu „nie do pomyślenia”, i świat otwartych wszelkich możliwości, w którym do pomyślenia i zrobienia jest już wszystko i za każdą cenę. Świat, w którym wszystko jest do pomyślenia spowija nasze życie w mgłę niepewności i jest światem chorej myśli.

Głos Uniwersytetu rozlega się w pustej przestrzeni między tymi światami, a to, co ma stanowić przedmiot owej wypowiedzi jest rozpaczliwie trudne, bowiem nie mamy języka, aby mówić o tym wydarzeniu. Możemy oczywiście używać znanych nam słów, takich jak „tragedia”, „nieszczęście”, czy powoływać się na pojęcia polityczne, jak „terroryzm”, ale gdy już wybrzmią, czujemy, że w istocie nic nie powiedzieliśmy. To, co zdarzyło się w Nowym Jorku rankiem 11 września jest wciąż jakby poza granicą naszego poznania; niby wiemy, co się stało, ale wiedza to kaleka, bo odwołuje się do metody stosowanej od wieków - do innych zdarzeń i precedensów, a to, co się stało nie ma poprzedników. Nasz program rozpoznawania zdarzeń oparty na dobrze utrwalonych schematach, dzięki któremu funkcjonujemy w świecie - zawodzi, a więc w pewnym sensie dwa samoloty rozbijające się o WTC nie były „wydarzeniem”, bowiem to, co się stało nie dało się po prostu „rozpoznać”, wydawało się nam, że tego naprawdę „nie ma”. Nie próżno pierwszą reakcją wszystkich było to, iż nie bardzo wiedzieliśmy, czy to, co rozgrywa się w Nowym Jorku nie jest symulacją sceny z kolejnego katastroficznego filmu.

Nawet to, że nieuchronnie świat powoli wraca do normalności, że to, co się stało musi - jak każda nasza osobista strata - zostać opłakane, poddane żałobie, aby w ten sposób otworzyć na powrót drzwi do codziennego życia nie jest bezproblemowe, bowiem chociaż świat trwa nadal, trwa w dziwnym, niezwykłym zawieszeniu, jakiego wcześniej nie znaliśmy. A przecież wiemy, iż opłakiwać trzeba, gdyż bez dokonania obrzędu swoistej żałoby nie uporamy się z tą ruiną i nie ocalimy świata dla siebie i potomnych Trzeba podjąć wysiłek sformułowania odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”.

Na pytanie „dlaczego było możliwe to, co się stało” odpowiadamy więc „dlatego, że świat i nasze w nim bytowanie przechodzi niesłychany kryzys wrażliwości”. Emanuel Levinas pisze w Czterech lekturach talmudycznych, iż „agresja jest niewrażliwością par excellence”. Zmodyfikujmy diagnozę Levinasa i powiedzmy, że posunęliśmy się jeszcze dalej w rozkładzie naszej dyspozycji do doznawania rzeczywistości, i że nie chodzi tu już o prosty brak wrażliwości. Kryzys, który przeżywamy nie oznacza tego, że jesteśmy nie podatni na nic, że nic nas nie obchodzi; sytuacja jest bardziej skomplikowana - jesteśmy podatni i wrażliwi na to, co każe nam świata nie tyle cierpliwie doświadczać, co świat gorączkowo i niecierpliwie zawłaszczać. Mówiąc inaczej, nasze myślenie i działanie nie ogniskuje się na doznawaniu, lecz na „władzy” nad wszystkim i wszystkimi.

Czym jest „władza”, o której mówimy? Myślenie opanowane władzą nie jest nakierowane na dzielenie się, lecz na zawłaszczanie, narzucanie swojej woli; nie pomaga, lecz rości sobie pretensje, nie tworzy, ale wyłącznie recenzuje, przywłaszczając sobie to, co odpowiada jego zamierzeniom. Myśl zdradza samą siebie, kiedy przestaje być myśleniem w kategoriach powinności, pogrążając się w gorączkowym pragnieniu. Pragnienie to może być wielorakie. Jego celem może być sukces, stanowisko polityczne, religijny lub społeczny ideał, pieniądze – wszystkie te partykularne cele w momencie, w którym zamieniają trudną i pełną wahań pozycję jednostkowej odpowiedzialności na rzecz łatwych uogólnień, fundamentalistycznych przekonań, prostych, cudownych rozwiązań, stają się opętaniem człowieka gotowego na wszystko, aby je osiągnąć. Ten rodzaj bezrefleksyjnego, egocentrycznego reagowania nazywam (kierując się sugestiami Simone Weil) „władzą” i to w nim właśnie upatruję głównego niebezpieczeństwa dla myśli. Tak rozumiana władza zagraża myśleniu, bowiem nie łączy społeczności, lecz dzieli je jednym ruchem na tych, co wiedzą i tych, co nie wiedzą, tych, których uszczęśliwia wieczna prawda i tych, który grzęzną w ciemności błędu. Myśl natomiast nie boi się błądzenia; można nawet

Ale jest i inne, bardziej bezpośrednie poczucie władzy. Podkreśla się powszechnie, iż przygotowanie czterech zamachów w Ameryce było zadaniem skomplikowanym i wymagało „inteligencji”. Bezprzecznie, ale owa „inteligencja”, owo myślenie ożywiające kryzys wrażliwości będący naszym udziałem jest inteligencją przekraczającą swoje uprawnienia, bowiem te określone są przez postulat daleko idącej krytycznej refleksji, lecz nie zabijania. Uśmiercanie bowiem nigdy nie jest myśleniem, a jedynie najradykalniejszą, najbardziej odrażającą postacią sprawowania władzy. Kto zabija, niezależnie od tego, czy czyni to w majestacie prawa i kary śmierci, czy na mocy domniemanego nakazu religijnego, czy politycznego, ten sprawuje nad Drugim władzę absolutną. Jest przecież panem jego życia i śmierci. Dzisiaj zagrożeniem dla wrażliwości jest egocentryzm, przez który należy rozumieć nie tylko postawienie „ja” w centrum uwagi, lecz także - przywołując słowa Maxa Schelera - „iluzję, w której własne otoczenie uważa się za sam ‘świat’, w której własne otoczenie jest iluzyjnie dane jako świat”. Oto moje widzenie świata kształtowane względami religijnymi, czy politycznymi przedstawiam Drugiemu jako sam świat, obiektywną rzeczywistość, i każdy sposób przekonania go o tym jest usprawiedliwiony, nawet jeżeli pociąga za sobą tysiące ofiar. Lecz zapytajmy także, czy jednym z wcieleń tej postawy nie jest tak dzisiaj modna „wrażliwość korporacyjna”, w której dobro i rzeczywistość firmy wypełnia całkowicie życie pracowników?

Dzisiaj zastanawiając się nad swoją rolą w społeczeństwie Uniwersytet musi niestrudzenie opowiadać się za przywróceniem myśli jej krytycznej mocy i nie może przestać uświadamiać myśleniu, iż jest granica, której przekroczyć inteligencji nie wolno, granica, za którą kończy się myślenie, czyli budowanie i życie, a zaczyna władza, czyli burzenie i śmierć. Człowiek, który naprowadził samolot na budynek, w którym przebywało kilkadziesiąt tysięcy osób powodowany był, o ile możemy sądzić, krytyczną refleksją nad kulturą, której przypisał rolę szatana. Z tym można się zgadzać lub nie, sama teza może stanowić przedmiot dyskusji. Lecz myślenie to, przekraczając swoje uprawnienia, stało się zwyrodniałą, rakowatą formą inteligencji, w której myśl nie jest już pytaniem (a to najszlachetniejsza postać myślenia), lecz staje się komendą, nożem przystawionym do gardła, bombą trzymaną w ręku. Myśl jako komenda, inteligencja trybu rozkazującego są retoryczną figurą myślenia, które stało się władzą, a zatem przekroczyło zakres swoich powinności. Oto jak myśl stacza się na pozycje terroru służąc pragnieniu władzy. Porywa samolot, obejmuje władzę nad pasażerami, a potem eskaluję ową władze nad tysiącami ludzi, których twarzy nie widzi i nie zobaczy, bowiem wyparują one w ogniu eksplozji. Uniwersytet broni prawa do krytyki i buntu wobec wszystkiego, lecz musi uczyć dystansu do „władzy” (jako komendy i jako dysponowania losem innych) i nie może przestać przestrzegać przed tym, że myśl oddana bez reszty egocentryczności władzy jest myślą terrorystyczną.

Pierwszy symptom kryzysu wrażliwości, o którym mówimy to oddanie się inteligencji na służbę władzy, wobec której traci wszelki dystans. Drugim objawem kryzysu jest to, iż żyjemy w kulturze rozproszonej uwagi. Tylko rozproszona uwaga, a zatem postępowanie, które możemy nazwać nie-uważnym, zachowaniem pozbawionym podstawowej troski wobec Drugiego (niezależnie od tego, czy jest nim człowiek, czy przedmiot, instytucja, czy naukowa teza) może bezkrytycznie korzystać z wszelkich stojących przed nim możliwości. „Być” stało się synonimem do „bycia konsumentem”, bowiem „istnieć” jest dla człowieka nie-uważnego tożsame z „konsumowaniem”. Człowiek zaś traci skupienie uwagi wtedy, gdy kieruje ją bez reszty na samego siebie i to, co powiększa stan jego posiadania. Tyczy się to codziennego życia, w którym dominuje zasada zachłanności, kumulowania a nie darowywania, zasada pozbawiająca nas gościnnej postawy wobec wszystkiego, co nie jest mną i nie należy do mnie, a co tym samym uważam ze bezwzględnie obce. Ale równie słusznie spostrzeżemy, że ów ksenofobiczny gest kształtuje politykę, której jakże często przyświeca idea muru granicznego, antemurale oddzielającego uprawnionych do jedynej prawdy „nas” i barbarzyńskich „onych”, żyjących w mrokach wiecznego błędu. To sprzeciw wobec takiego stanowiska formułowaliśmy przed kilku laty, kiedy na początku naszej pierwszej kadencji mówiliśmy o uniwersytecie „gościnnym”, a zatem takim, który uczy swych adeptów sztuki skupionej uwagi, bowiem ten, kto żyje ze skupioną uwagą będzie skłonny do tego, by w ogóle zobaczyć Drugiego i dać mu pierwszeństwo przed sobą, będzie starał się zrozumieć i pojąć, a nie odrzucić „obcego”, tego, który przychodzi „zza muru”. Jeżeli diagnozujemy dzisiaj kryzys wrażliwości polegający na programowej nieufności wobec Drugiego, powiedzmy także, bo komuż bardziej przystoją takie słowa jak nie Uniwersytetowi, iż ze smutkiem czytamy płynące ze szczytów polskiego Kościoła słowa o tym, iż zagrażają nam „ci, przed którymi bronił nas Jan III Sobieski, a my nie chcemy ani innej kultury, ani terroryzmu”. Obawiam się, że nie tak winniśmy opłakiwać dymiące zgliszcza dwóch wież w Nowym Jorku, bowiem takie słowa sprzyjają bardziej przyczynom płaczu, niż momentowi ukojenia. Uniwersytet póty będzie uniwersytetem, póty będzie otwarty na to, co inne i obce, bowiem to inny, ten, który przychodzi, gość, jest wysłannikiem świętości bycia. Sens mojego życia rodzi się z mojego przeżywania świata z innymi. Kryzys wrażliwości jest spowodowany właśnie przez ograniczanie strefy kontaktu i przyjaźni. Buber opowiada o bocianie, którego hebrajska nazwa „chasida” oznacza „pobożny”, „miłosierny”, i na pytanie „dlaczego zatem zalicza się go ptaków nieczystych” odpowiada: „Ponieważ okazuje miłość tylko najbliższym”.

Po trzecie, przyszło nam żyć w czasie, który nie marzy o niczym innym, jak o zawieszeniu czasu, o pogrążeniu się i powtarzanym wkoło przeżywaniu jednej chwili, jednego doznania, któremu na imię „sukces”. Uniwersytet - powtarzaliśmy to wielokrotnie - winien cieszyć się z sukcesów swoich adeptów, ale winien też uczyć ich należytego do nich dystansu. Niebezpieczeństwo sukcesu polega bowiem na tym, że zaczynamy trwać w upojeniu jedną chwilą, i - przekonani o jej wiecznotrwałości - tracimy kontakt z tym, co było i nie zważamy na to, co będzie. I tak filozofia sukcesu wyprowadza nas z głębin czasu, w których na prawdę żyjemy i umieszcza nas w szklanej gablocie złudnej trwałości. Nie pamiętamy minionego, być może obfitującego w cierpienie i niepowodzenia, nie myślimy o przyszłym, bowiem zbyt wiele w nim ryzykownej niepewności. Trwamy w szklanej kuli pozornie nienaruszalnej szczęśliwości. Podajmy banalny przykład: kto oglądał 1 września główny dziennik telewizyjny mógł w osłupieniu przez 10 minut śledzić, jako otwierającą najważniejszą wiadomość, biegających za piłką futbolistów, a przez następne 5 poznać wszystkie detale dylematów piłkarza zatroskanego niepewną przyszłością swojego lukratywnego kontraktu. Oto jak w soczewce skupiona rzeczywistość naszej kultury rozproszonej uwagi i myślenia na służbie władzy: powtarzany do zawrotu głowy moment przelotnego sukcesu (cały mecz był równolegle transmitowany na 2 programie), całkowite oderwanie od historii, czyli głębi czasu, w której musi żyć człowiek, aby rozumnie i godnie przeżyć swoją śmiertelność (wybuch II wojny światowej został całkowicie zdominowany przez doraźny i zabalsamowany na wieczne trwanie sukces), finansowy triumf jako główne potwierdzenie słuszności ludzkiego postępowania.

Lecz - sięgając po dramatyczniejszy przykład - zapytajmy, czy polityka Zachodu (ta wielka, międzynarodowa i ta mała polityka codziennych słów i gestów) i nas również jako jego części izolujących się w samozadowoleniu prosperity i doraźnego sukcesu, w poczuciu urojonego prawa do szczęśliwości tu i teraz za każdą cenę, nie zamknęła naszych oczu na potrzebujących i zapomnianych tego świata, odsyłając ich do zamkniętych enklaw strzeżonych przed naszym zadowolonym z siebie spojrzeniem. Uniwersytet nie wypełni swoich powinności jeżeli dzisiaj nie przypomni, iż nie można opłakiwać ruin dwóch wież Manhattanu nie zadając takich trudnych pytań, bowiem rolą Uniwersytetu jest bycie miejscem, w którym padają trudne i uwierające nas w naszym samozachwycie pytania. Uniwersytet winien otworzyć oczy swoich sług i adeptów po to, aby mogli zobaczyć Drugiego w jego nędzy i cierpieniu, upokorzeniu i mrokach wewnętrznej niepewności. Tylko wtedy będzie Uniwersytetem. Na rzecz takiego Uniwersytetu pracujmy. Może wtedy Bóg pojedna nas ze sobą.

Przemówienie wygłoszone podczas 34 inauguracji roku akademickiego w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach 1 października 2001 roku.

Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
NiesklasyfikowaneNowe książkiOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnym
Zobacz stronę wydania...