NIEOBECNI MAJĄ RACJĘ

Lucjan Wolanowski

W 1988 roku uroczyście obchodzono dwusetną rocznicę przybycia brytyjskiej Pierwszej Floty na tereny wokół obecnego miasta Sydney. Innymi słowy, początek europejskiego osadnictwa na wielkim lądzie.

26 stycznia 1988 roku w upalny dzień australijskiego lata dwa miliony ludzi zjawiło się w rejonie portu w Sydney, aby uczestniczyć w obchodach. Utknąłem w lawinie pojazdów, które od świtu spieszyły na miejsce dogodne do oglądania widowiska. Helikoptery policji obserwowały tworzące się wielkie zatory, dobre rady przekazywane kierowcom przez lokalne radiostacje niewiele pomogły. Zostawiliśmy wóz w bocznej uliczce i pieszo ruszyliśmy ku wybrzeżu.

ceremonia zaślubin
Australczycy i przybysze z Europy mało wiedzieli o sobie.
Francuski rysownik, który towarzyszył kolejnej
wyprawie odkrywczej, przekazał nam wyimaginowany
obraz ceremonii zaślubin pary tubylców

Cały transport miejski był tego dnia bezpłatny. Duże promy pasażerskie, które łączą poszczególne dzielnice miasta przytulonego do zatoki - nadkładały drogi, aby umożliwić obejrzenie z bliska zgrupowań statków. czekających na wielką paradę. Piloci podchodzących do lądowania lub startujących samolotów linii „Qantas” lecieli nisko nad oceanem, aby dać przedsmak widowiska, jakiego nie było jeszcze dotąd na południowej półkuli.

Dwieście żaglowców przybyło zza siedmiu mórz, setki jachtów manewrowały w zatoce. Okręt Australijski Jej Królewskiej Mości „Cook” wiózł na pokładzie księcia i księżną Walii, oraz dostojników Australii. Zabytkowe działa ze starych fortów odezwały się królewskim salutem. Na rozległych plażach wiwatujące tłumy powiewały flagami z Krzyżem Południa. Słońce odbijało się w szybach drapaczy chmur w centrum metropolii. Sterowiec wynajęty przez stację TV powoli sunął pod portem, aby przekazać obraz milionom widzów na całym świecie. Podobno oglądając to wszystko pewien Anglik miał westchnąć: „I pomyśleć, że myśmy ich tam zesłali za karę...".

Kapitan Cook ląduje w Botany Bay
Kapitan Cook ląduje w Botany Bay,
tam gdzie obecnie leży Sydney.
Malarz E. Phillips Fox pokazuje go nam,
jak zabrania piechocie morskiej strzelania
do Australczyków strzegących wstępu na swe tereny plemienne.
Cook był istotnie ludzkim dowódcą,
ale późniejsze konfrontacje przybyszów
z Australczykami często kończyły się krwawo

Z Pierwszą Flotą przybyło do Australii ponad 1300 ludzi, żołnierzy, marynarzy, cywilnych urzędników oraz skazańców. Wszyscy oni mają dokładne kartoteki w australijskich archiwach i żadna z tych postaci nie poszła w zapomnienie. Przywieziono ich z Londynu, gdzie - jak piszą współcześni - wznosił się zawsze las szubienic. Około roku 1780 były nawet przenośne szubienice, które przewożono z ulicy na ulicę i skazańcy wieszani byli na miejscach, gdzie rzekomo czy naprawdę popełnili czyny, za które przyszło im odpokutować. Tak, że „łaską" było zesłanie zamiast szubienicy. Takich ułaskawionych było sporo na pokładzie statków Pierwszej Floty. Z mroków zapomnienia patrzy na nas Esther Abrahams alias Julian, która usiłowała ukraść trochę czarnej jedwabnej koronki z londyńskiego sklepu. W owym czasie była w ciąży, skazano ją na zesłanie na 7 lat. Jej córka przyszła na świat w więzieniu. Podczas podróży do Australii zwróciła na siebie uwagę porucznika George'a Johnstona. Żyła z nim do końca swych dni i urodziła mu sześcioro dzieci. W 1814 roku pobrali się nie bez trudności, ponieważ gubernator Macquarie nie lubił legalizacji związków małżeńskich, które w praktyce istniały już dawno.

zainteresowanie tubylczymi kobietami
Zainteresowanie tubylczymi kobietami było zrozumiałe,
gdy się zważy, że ówcześni marynarze
mieli za sobą miesiące czy lata nawet żeglugi
na małych i ciasnych statkach,
że rozłąka z rodzinami była zawsze długotrwała.
Takie były początki rozkładu wspólnoty plemiennej

Porucznik Johnston zabrał się do robienia interesów. Ostatecznie aresztowano go za handlowanie wódką i wysłano do Anglii, gdzie miał stanąć przed sądem wojennym. Do procesu nigdy nie doszło. Wrócił i odegrał niewielką rolę w dziejach Australii jako oficer, który dowodził oddziałem 26 żołnierzy. Oddział ten stłumił bunt 200 zesłańców irlandzkich w marcu 1804 w miejscowości zwanej Octowe Wzgórze.

Porastał dalej w bogactwo. Zebrał taki majątek, że po jego śmierci w 1823 roku jego najstarszy syn wytoczył sprawę sądowa Estherze, czyli swej własnej matce, aby ją uznać za chorą umysłowo. Zamierzała wrócić do Anglii, przed tym zaś chciała przeprowadzić pewne operacje finansowe w oparciu o posiadany majątek. Czytamy w dokumentach: „W marcu 1829, w czasie rozprawy sadowej ustalono, że Esthera piła, często kłóciła się z dziećmi i że jej nawyki jakkolwiek nie świadczą o szaleństwie, ale były ekstrawaganckie. Ława przysięgłych uznała ją za obłąkaną z pewnymi przebłyskami świadomości”.

John Price nie miał ani tak bogatego, ani tak długiego życia jak Esthera. W Anglii ukradł jedną gęś i został za to skazany na siedmioletnie zesłanie. W październiku 1788 wysłano go na Wyspę Norfolk. Czytamy: „Price wyzionął ducha 10 wrzenia 1790 jako pierwszy człowiek na wyspie, który zmarł naturalną śmiercią, a nie został stracony”.

czytanie listu z Anglii przez osadników
W Anglii zachwalano uroki życia w Australii,
posługując się sentymentalnymi obrazkami.
Tak więc wyobrażał sobie rysownik
czytanie listu z Anglii przez osadników.
Wygląd towarzyszących im „poczciwych dzikusów” był pomysłem rysownika,
któremu Australczycy pomylili się pewnie z Indianami

Mary Harrison była prostytutką i została skazana w 1786 roku wespół z inną jeszcze dziewczyną lekkich obyczajów za oblanie kwasem trzeciej dziewczyny. I znowu 7 lat zesłania. W Australii poślubiła George’a Whitakera, skazanego też na 7 lat za rozbój na drodze publicznej i ostatecznie osiedli oboje na wyspie Norfolk. Tak więc żołnierze, marynarze, urzędnicy, złodzieje, prostytutki, szczęśliwi, nieszczęśliwi, obowiązkowi, zdeprawowani, oportuniści, pobożni - wszyscy zostali razem ciśnięci na skraj nieznanego lądu. Ale nie da się ich wykreślić z dziejów Australii. Dawno już ich nie ma między żyjącymi. A przecież to oni zbudowali Australię, zaczynając od podstaw.

Naród obchodził urodziny. Metropolia Sydney to niejako kolebka wielkiego państwa, ale jubileusz obchodzony był w każdej mieścinie. Między rzekami Ball i Macquaire leży Wellington, sześć tysięcy mieszkańców, żyzną dolinę odkrył John Oxley w roku 1817. Było to dwa lata potem, jak książę Wellington gdzieś na końcu świata poprowadził swe wojska przeciw Napoleonowi.

Tu miał swoją bazę słynny odkrywca Charles Sturt. Bogactwo gleby szło w parze z odkrytymi później złożami złota, na okolicznych wzgórzach znaleziono też diamenty. Zjawili się tu najpierw zesłańcy, potem wolni osadnicy. Budowali prymitywne szałasy, chaty. Ciężko pracowali, to były już „ich strony". Stąd wywodził się Edmund Barton pierwszy premier federalny. Jedna z panien Barton poślubiła pana Patersona i powiła dziecię, które, gdy dorosło, było autorem pięknych ballad i poematów. W Wellington doszło do ostatniego w dziejach Australii pojedynku. Strzelali do siebie na udeptanej ziemi dr Curtis oraz pan Sheriden. „Obaj chybili, obaj byli pijani" - notuje lokalny kronikarz, pani Mavis Moulton.

Każdy świętuje jak może. W Wellington na czele pochodu maszerował Związek Hodowców Drobiu, śpiewano chóralnie „Naprzód, piękna Australio”, a burmistrz wręczył nagrodę parze małżeńskiej, która założyła ogród botaniczny.

Gdy nad głowami śmigały myśliwce w paradnym szyku, gdy grały orkiestry i huczały syreny okrętowe - myślałem o tych, których nie było między zaproszonymi notablami. Zesłańcy, którzy budowali w kajdanach pierwsze domy i pierwsze drogi. Odkrywcy, którzy szli przed siebie. Ruszali na pustynię, czasem wracali, przeważnie - nie.

Gdy 19 marca 1846 roku Ludwig Leichardt wysiadł ze statku w Sydney, miał za sobą dramatyczną wyprawę: 5000 km z zatoki Moreto do Port Essington przez zupełnie nieznane pustynne, lub stepowe tereny. Nikt nie witał go w porcie, uznano go od dawna za zmarłego. Ba, powstała nawet elegia „Grób Leichardta”, którą przy wtórze muzyki recytowano na różnych uroczystościach.

Sydney sto lat po powstaniu
Tak wyglądało Sydney sto lat po powstaniu.
Zapleczem naturalnego portu było miasto,
gdzie gromadzono wełnę i inne towary, wysyłane za siedem mórz

Przez przypadek spotkał na George Street znajomego, który rozpoznał go i wołał do przechodniów: „Oto Leichardt, człowiek, którego dawno pogrzebaliśmy i o którym śpiewamy ckliwe pieśni. Pokonał odludzie!”.

W 1841 roku, gdy szykował się do wyprawy do Australii, przejęty ideami niemieckiego romantyzmu napisał: „Mym celem jest niezbadany jeszcze środek kontynentu, nie ustanę w wysiłkach, nim tam nie dotrę”. Jaszcze w Europie trzy razy w ciągu czterech lat zmieniał kierunek studiów. Ubóstwo i brak specjalizacji przemawiały przeciwko niemu. Są historycy, dla których jest „księciem odkrywców”, inni zwą go „fałszywym pretendentem”. Uczestnik drugiej jego wyprawy wspomina, iż „Leichardt zabłądziłby nawet na ulicy w Sydney". Profesor Colin Roderick przestudiował osiem tomów pisanych gotykiem dzienników odkrywcy jeszcze zanim zjawił się w Australii i zgłębił chyba osobowość podróżnika, pisząc, że „Leichardt nie miał szczęścia do ludzi”. Z trzeciej wyprawy ów Niemiec nie wrócił. Nigdy nie znaleziono ani podkowy, ani guzika - przedmiotów niezniszczalnych, gdyby ekspedycja miała być zgładzona przez broniących swych terenów tubylców. Powiada się, że ekspedycje ratunkowe, szukające śladów po zaginionych - dokonały większych odkryć niż sama wyprawa...

sceny myśliwskie z Australii
Z zapartym tchem oglądano w dalekiej Europie sceny myśliwskie z Australii.
Zapobiegliwy rysownik stłoczył pospołu lirnika, emu, dziobaka i kangura,
czyli zwierzęta, które najbardziej frapowały wyobraźnię europejskich przybyszów

Nie było na obchodach Charlesa Ledgera. Nie tylko Australia, ale i ludzkość zawdzięczają mu wiele. Urodzony w Londynie, szukał w Australii poparcia dla swych śmiałych planów i gubernator też zafascynowany pomysłem - solennie mu je obiecał. Wrócił więc do Peru, gdzie w górskich rejonach hoduje się lamy, wikunie i alpaki, zwierzęta dostarczające bardzo cennej wełny i egzystujące w trudnych warunkach. Boliwia i Peru surowo zabraniały eksportu, aby nie tracić monopolu. Przez pięć lat Ledger gromadził swe stada. Był kilkakrotnie więziony, groziła ma egzekucja, za głowę jego wyznaczono nagrodę. Jedno stado postradał w burzy śnieżnej na górskiej przełęczy w Peru, drugie - zatruło się wody ze stawu. Odparł kilka napadów bandyckich, przekupywał gubernatorów prowincji, aby przymykali oczy, gdy pojawiał się zakazany transport. Przez 22 dni prowadził stado przez pustynię Atacama, nigdzie nie udało mu się znaleźć wody. I tak wreszcie dotarł do Chile, gdzie załadował zwierzęta na statek.

29 listopada 1858 „The Sydney Morning Herald” informował o przybyciu z Ameryki Południowej statku „Salvadora”, który przywiózł „stado 280 alpak, wikunii i lam w doskonałym stanie zdrowia”. Dziennik wychwalał Brytyjczyka, iż „powiódł mu się czyn, powszechnie uważany za niemożliwy”.

czytanie listów z Australii
Tak miało wyglądać czytanie listów z Australii
przez rodziny pozostawione w starej Anglii...
Zachwycone miny Brytyjczyków były raczej wytworem
wyobraźni grafika, nie mającym pokrycia w treści czytanego listu,
bowiem początki nowej kolonii były bardzo trudne

Ledger stał się bohaterem dnia. Gapie podziwiali jego stada, dostojnicy delektowali się mięsem alpaki na uroczystym bankiecie. Ale sprzyjający jego planom gubernator nie był już u władzy. Zarazem upowszechnia się mniemanie, iż tylko owca nadaje się do hodowli w Australii. Odmówiono mu więc nawet zwrotu wydatków. Zgorzkniały Ledger pisał: „Poszedłem na ryzyko, wierząc obietnicom. Powiodło mi się i oto jestem zrujnowany".

Wrócił do Peru i podjął się drugiego wielkiego przedsięwzięcia swego życia. Od niepamiętnych czasów zimnica zabija miliony ludzi. Samica komara widliszka swym ukąszeniem przenosi chorobę. Jeszcze nie tak dawno wydawało się, iż środki owadobójcze zwyciężą straszną chorobę. Ale zimnica znów jest w natarciu.

Niegdyś jedynym lekiem była chinina, uzyskiwana z kory drzewa rosnącego w Andach. Bez chininy cała europejska ekspansja w tropikach byłaby niemożliwa. Kraje, gdzie w Ameryce Łacińskiej rosną owe drzewa, też nie chciały umożliwić hodowli z dala od swych ziem. Przez lata żmudnych badań Ledger ustalił, iż jest pewna odmiana owego drzewa, wyróżniająca się szkarłatnymi liśćmi, której kora jest szczególnie bogata w cenną chininę. Skupiska tych drzew rosnące głęboko w dżungli były tajemnicą państwową. Manuel, służący Ledgera, nie tylko je odnalazł, ale i przez cztery lata mieszkał w ich pobliżu, zbierając ukradkiem nasiona.

14 funtów tych nasion Ledger wysłał do Londynu. Rząd nie interesował się takimi nowinkami, wreszcie nie bez oporu dali się namówić na kupno Holendrzy. Udana hodowla na terenie obecnej Indonezji przełamała monopol na cenny lek i dała Holendrom ogromne zyski.

Ledger wrócił do Sydney, żył ze skromnej emerytury, jaką przyznali mu wdzięczni Holendrzy. Miejsce, jakie upatrzył na hodowlę alpaki, było istotnie idealne, ale zainteresowanie zwierzętami zupełnie wygasło, były już tylko ciekawostką w zoo. Ostatecznym ciosem był krach banku, w którym ulokował swe oszczędności. Zmarł w nędzy, pochowano go w miejscu, gdzie grzebano biedaków. Wełna z alpaki jest dziś ważnym produktem australijskiego eksportu, ceny pną się w górę, hodowcy nie są w stanie pokryć zapotrzebowania.

Tekst jest fragmentem przygotowywanej do
druku książki.

Ilustracje ze zbiorów autora.

Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
NiesklasyfikowaneNowe książkiOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnym
Zobacz stronę wydania...