Rozmowa z Tomaszem Głogowskim, organizatorem konferencji "Nowy Śląsk", laureatem nagrody im. Wojciecha Korfantego

DNI ŚLĄSKIE WYDZIAŁU FILOLOGICZNEGO

Jaki wpływ na Twoje życie i plany na przyszłość miało przyznanie Ci takiego wyróżnienia?

Jest to pierwsza nagroda zarówno dla mnie jak i dla Michała Sporonia, a zarazem chyba największa, jaką mogliśmy dostać. Jesteśmy zdecydowanie młodsi od wszystkich dotychczasowych laureatów. Może uzasadnia to jakoś promocyjna kategoria tej nagrody. Uznanie tak szacownego gremium jakim jest kapituła Nagrody jest dla nas największą nobilitacją. Jest to z pewnością zachęta do dalszej pracy, chociaż nie mieliśmy właściwie czasu się nad tym wszystkim porządnie zastanowić.

okładka

Tymczasem ciężar popularności objawił mi się w ten sposób, że na przykład pani dziennikarka obudziła mnie telefobem o 9 rano. Taka nagroda niezmiernie stymuluje i obliguje wręcz do dalszego działania. Trudno teraz byłoby nam wycofać się z działalności, bo przecież wszyscy patrzą na nas.

Jak nagroda im. Wojciecha Korfantego wygląda, jak zapamiętałeś uroczystość wręczenia, gdzie ją przechowujesz?

Nagroda to 2, 5 kilogramowa statuetka z brązu. Razem z nią dostaje się pamiątkowy medal, dyplom, lampkę szampana i tłumne gratulacje, po chwili nikt już nie wie z kim rozmawia, a po 40 minutach można sobie zamienić słówko z innym laureatem, a w międzyczasie przychodzi czas na oficjalne wygłaszanie różnych formuł. Dostaje się jeszcze olbrzymi bukiet kwiatów i udziela kilku wywiadów. Następnie przy pozostałym jeszcze szampanie odbywa się rozmowy kuluarowe na aktualny temat. Flesze, kamery. Tak to się mniej więcej odbywa. W domu umieściłem nagrodę na honorowym miejscu koło budzika.

Ciekawa jestem jak to się wszystko zaczęło, czy miałbyś teraz ochotę na trochę wspomnień?

Zaczęło się bardzo skromnie, tylko w obrębie naszego Wydziału. Wydaje mi się jednak, że już nasza pierwsza publikacja była wydarzeniem dosyć interesującym. Pamiętam, że udało nam się zebrać 7 referatów, z których dwa okazały się być bardzo ważnymi tekstami, publikowano je w różnych miejscach: w ResPublice, w NaGłosie, uzyskały uznanie krytyki.

Samą konferencję organizowaliśmy jakimiś pierwotnymi sposobami. Uczyłem się tego dopiero. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy, ani nawet nie przychodziło nam do głowy, że mogłoby być inaczej. Druga konferencja wyszła już zdecydowanie poza Katowice. Wbrew obawom niektórych osób, że zbyt mało jest na nich literatury, ja stawiam na interdyscyplinarność, ale nie eklektyczność. W tym roku literatury będzie sporo. Ale takie mamy czasy, że każda dyskusja o Śląsku sprowadza się do drażliwych pytań o narodowość, o podział na województwa. Spotkanie ma więc szansę odbić się szerszym echem. Obrady trwają zasadniczo dwa dni, ale tym razem dodatkowo wydzieliliśmy jeszcze "Preludium" w postaci spotkania z twórczością Józefa Kłyka, amatora filmowca i niesamowitego gawędziarza (to przed rozpoczęciem właściwego trzonu konferencji) oraz podsumowujące spotkanie z senatorem RP Kazimierzem Kutzem, rozmową na temat jego wizji "Nowego Śląska".

Jakie są teraz Wasze plany na przyszłość, czy będzie to jakaś próba przekroczenia dotychczasowych ram konferencji?

Konferencja to nasze najbardziej sztandarowe działanie i tak już chyba powinno zostać. Dosyć ciekawe plany już nam gdzieś tam w zarodku kiełkują. Może udałoby się rozwinąć temat konferencji na regionalizm w ogóle, wciągnąć inne regiony do dyskusji. Prowadzimy już w tym celu korespondencję. Myślę o szerszym wyjściu poza obręb Śląska, na Wielkopolskę, Kaszuby. Może uda się stworzyć jakiś cykl konferencji pod wspólnym szyldem. Uważam, że czasy będą coraz bardziej regionalne, z czasem region będzie miał duże znaczenie zarówno polityczne jak i społeczne. Warto też rozwinąć temat "genius loci", wprowadzić jakiś pomysł transliteracki. Warto się zastanowić dlaczego literatura śląska nie jest chyba najwyższego lotu, stoi daleko w tyle za malarstwem i muzyką.

Jak długo zamierzasz więc prowadzić tego typu działalność, kończysz już przecież czwarty rok studiów?

Właściwie nie widzę osób chętnych do zastąpienia mnie, chociaż to czy będę dalej organizował konferencje nie jest związane z kwestią czy będę jeszcze studentem tego wydziału czy nie. Mam wielką nadzieję, że moja praca nie zniknie razem ze mną, chciałbym bardzo, żeby była przez kogoś kontynuowana. Chciałbym wobec tego sformalizować jakoś to co robimy, zjednoczyć jakąś grupę ludzi, z których każdy dotychczas robił samodzielnie coś podobnego jak my. Tymczasem konferencje pochłaniają całościowo wszystkie moje siły.

Czy mógłbyś wymienić kilka najbardziej i najmniej przyjemnych aspektów, momentów całego procesu organizowania konferencji?

Bardzo miło jest, kiedy przychodzi zgłoszenie do udziału w obradach od osoby, której nie wysłaliśmy zaproszenia. Wiadomość o kolejnej konferencji rozchodzi się czasem bardzo dziwnymi kanałami, których nie jestem w stanie do końca przeniknąć. Cieszę się, kiedy wszystko przebiega sprawnie, kiedy mamy dużą widownię, kiedy uda się zdobyć podpisy akceptujące wszystkie preliminarze. Dzięki temu wiem, że nasz pomysł trafił na podatny grunt.

Chociaż oczywiście mnóstwo jest jeszcze wymogów administracyjnych do przejścia. Właściwie dopiero na chwilę przed rozpoczęciem konferencji dowiedziałem się jakimi funduszami właściwie dysponuję. Tak to już chyba musi być.

Z drugiej strony są problemy z czasowym dograniem całości i wydaniem książki, złożeniem jej na czas w wydawnictwie. Wielu filologów przywiązuje o wiele większą wagę do "słowa pisanego" niż "mówionego", tak więc często trzeba przez parę tygodni odwiedzać kogoś co drugi dzień i przypominać o terminie oddania książki do druku. Napewno bardzo miłym momentem dużej ulgi jest ten kiedy po zakończeniu konferencji przekręcam klucz w drzwiach sali Rady Wydziału i oczekuję na opinie o konferencji, bywa, że gratulacje. Chociaż nie wiadomo dlaczego niektórzy już zaczynają się pytać o temat następnej konferencji, a ja przecież sam jeszcze tego nie wiem!