Specyfiką teatru jest jego istnienie na scenie. Zawieszone w teraźniejszości widowisko jest całością niepowtarzalną i dziejącą się tylko na żywo, kiedy aktor czuje oddech widza (słowa Szajny). Byłam świadkiem teatru zainscenizowanego, odtwarzanego z taśmy. Miłkowski razem z grupą aktorów grających wtedy u Szajny produkuje "scenofilm"... Widzowie siedzą już na swoich miejscach. Nikt do końca nie wie, co się wydarzy. Ciche rozmowy. Na scenie widoczne są przedmioty profesora. Z lewej i prawej strony postacie z tarczy strzelniczej - puste, otoczone jedynie czarnym konturem. Na środku konstrukcja przykryta czarną folią, wygląda jak miasto otoczone mrokiem plastiku. Gdzieniegdzie (choć w nieładzie, ale bardzo precyzyjnie) porozrzucane rekwizyty: koła roweru, trąbka, miednice. Na proscenium "pcha się" niejako do widza para ciężkich, masywnych butów.
Światło - o dziwo - nie gaśnie tylko ciepło nas pochłania. Na scenie jaskrawa punktówka "wyrzucona" jakby z metalowej lampy głaszcze surową, ciężką scenografię Szajny. Lampa - wielka puszka - chwieje się niepewnie. Niepokój wzrasta na dźwięk dzwonów kościelnych i dzwonków mszalnych słyszanych "tu i ówdzie". Na scenę wychodzi pięciu aktorów. Podnoszą folię, ukazując widzowi wielkie skrzynie. Światło ciągle otacza nas wszystkich. W jednej skrzyni dostrzec można sznur i specyficzne dla teatru Szajny lalki, związane ze sobą, kalekie, nie do zabawy. Przyzwyczajanie widza skończyło się. Aktorzy zasłaniają folią rekwizyty, Światło stopniowo gaśnie. Naszym oczom ukazuje się prześcieradło pełne Śladów.
Pierwszy raz miałam okazję poczuć
Foto: Maciej Długaj |
Przedstawienie traktuje o samotności człowieka, który nie potrafi się znaleźć w rzeczywistości jako takiej. Samotny wśród tłumu... Błądzę w ludzkiej samotności. Sam. Zapomniany, zamknięty w czasie. Zapomniany we własnej śmieszności - już w pierwszych zdaniach wypowiada jedna z głównych postaci. Homer ponowoczesny. Poeta ślepiec, jałowy, bez wiary i sensu w nic: Jeszcze dalej jest odejście, a potem już zejście. Dno dnem dna. Nigdzie, nigdy i nic... reszta jest milczeniem. Szajna traktuje o pasywności człowieka, o zaniedbaniu siebie duchowo: Chciałem trochę ponarzekać - mówi. Surowość, a czasem nawet skąpość kostiumu wyraża prawdę, oczyszcza. Aktorzy często są nadzy, albo w workowatych strojach. Anioł czuwający nad "czarnym miastem" przez cały czas przykryć się może jedynie skrzydłami. Raczej piękna Anielica - jedyny obraz nadziei w "Śladach".
Sam autor podkreśla nowoczesność wątku żegnania się z czasem: Nikt nie wie kiedy się coś zaczyna, a kiedy kończy. Nieubłagalność czasu symbolizuje grabarz, który zastanawia się, co będzie, jak już zakopie wszystkich: ...kto mnie pogrzebie?, co oznaczać może, ze nikt tak naprawdę być tu nie chce.
Myślę, że Ślady są niezwykle aktualne. Profesor Szajna to - według komentatorki jego sztuki - brutalista swojego pokolenia. Jego wizja porusza. Wstrząsają protezy, kule wyrzucane przez grabarza z gazetowej skrzyni, taniec kobiety w transie, która "bez grzechu żyła" i dzieci nie rodziła, w rytm dzwonków kościelnych słyszanych na mszach przed eucharystią. Tło pełne manekinów - ofiar, zdeformowanych i strasznych. Ciężkie drewniane buty, tupanie, stukot, warkot, szuranie... dym. Wszystko to składa się na niepowtarzalny i ponadczasowy klimat, pobudzenie widza. Szajna postuluje o pamięć, która może być jedynym warunkiem pogodzenia się z bezlitosną rzeczywistością i... przeszłością.
Czemu więc groch z kapustą? Sam Józef Szajna nazwał tak owe dzieło. Ze względu na swoją aktualność, połączenie teatru z nową medialnością, przez owy "misz-masz" istnienia właśnie: Życie jest za bardzo złożone, żeby je traktować jednostronnie. Tak samo dramat - mówi profesor. Egzystencja jest więc teatrem? Złudzeniem, omamem klaustrofobicznym strasznego świata. Manekinami, kukłami jesteśmy? Nie jesteśmy jedynie zakąską dla zła czy przekąską nihilizmu - agonia naszym wielkim optymizmem (słowa bohatera spektaklu). Jesteśmy pełnowartościowi, gdy nie jesteśmy biedni duchowo, kiedy nie karmimy się śmieciem, odpadkiem, a sięgamy po naszą duszę prosto do nieba. Po groch z kapustą, czyli po wszystko. Całość.