Daniel Czornyj, strażak, fotograf oraz miłośnik wyścigów psich zaprzęgów, jest absolwentem filozofii na Uniwersytecie Śląskim

Tańczący z wilkami

Pozytywne myślenie czyni cuda! – przekonuje Daniel Czornyj, który z entuzjazmem reaguje na kolejne wyzwania, jakie stawia przed nim życie. Gdy zaczynał studia filozoficzne na Uniwersytecie Śląskim, nie wiedział jeszcze, że analityczne myślenie będzie potem wykorzystywał w trudnej pracy... strażaka. Jego wielką pasją są wyścigi psich zaprzęgów, w których startuje od trzech lat, oraz fotografia – obecnie tworzy własne, profesjonalne studio fotograficzne. We wszystkim stara się dostrzegać pozytywne strony, a uśmiech właściwie nie znika z jego twarzy. Z radością zgodził się opowiedzieć o swoich zainteresowaniach i przygodzie z uniwersytetem.

Daniel Czornyj, absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim
Daniel Czornyj, absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim

Alchemia. Moja podróż przez filozofię zaczęła się od Świata Zofii Josteina Gaardera, chociaż wiem, jak negatywnie filozofowie reagują na ten tytuł (śmiech). Potem nastąpił przeskok do zupełnie innej krainy, jaką jest uniwersytet. Szczególnie pierwsza sesja – była jak zderzenie z pędzącym pociągiem, który miażdży, powala na kolana...

Muszę wspomnieć o charyzmatycznym profesorze Bogdanie Dembińskim. Słuchaczy jego wykładów było tak wielu, że siedzieli na schodach, bo nie było już miejsca w auli. Profesor potrafił nas poruszyć! A egzamin... to zupełnie inna bajka. Mój pierwszy kontakt z sesją to właśnie ustny egzamin u pana profesora. Odpowiedziałem bodajże na połowę z trzech zadanych pytań i usłyszałem: „Mógłbym Panu dać trzy na szynach, ale nie będzie Pan zadowolony, więc daję dwa i zapraszam na spotkanie poprawkowe”. Śniło mi się to po nocach, a dziś jest już tylko częścią wspomnień. Egzamin poprawkowy zdałem bez problemu!

Pracę magisterską pisałem o polskiej alchemii renesansowej na przykładzie Michała Sędziwoja. Moim promotorem był profesor Andrzej Noras, także niesamowity człowiek, którego do dziś ciepło wspominam.

Wilki. Mówi się, że student jest biedny i zawsze chce dużo zobaczyć. Jest w tym sporo prawdy. Oboje z żoną Natalią, która także studiowała filozofię na Uniwersytecie Śląskim, jeszcze w trakcie nauki wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych w ramach programu Work & Travel. Pracowaliśmy w Bellvoir Terrace – szkole dla dzieci uzdolnionych artystycznie. W pobliżu znajdował się Park Narodowy North York Moors. Któregoś dnia, podziwiając krajobraz z punktu widokowego, zobaczyliśmy wychodzącego z lasu wilka. Poczułem wtedy ogromną radość, od dawna bowiem fascynowały mnie te zwierzęta i po raz pierwszy mogłem zobaczyć jednego z bliska. Zaraz za nim szedł pół-Indianin, który, jak się potem okazało, otrzymał go od swojego dziadka na wychowanie zgodnie z tradycją plemienia. Zapytałem oczywiście, czy mogę podejść do wilka.

Pół-Indianin zgodził się, a ja mogłem „wyczochrać” piękne i dzikie zwierzę. Będę tę chwilę pamiętał do końca życia. Wzruszyłem się, gdy o tym opowiadam, przepraszam...

Wyścigi psich zaprzęgów. Oboje z żoną jesteśmy „kociarzami”, ale Natalia ma uczulenie na kocią sierść, dlatego zdecydowaliśmy się na zakup psa. Zależało mi, by był to syberyjski husky, rasa blisko spokrewniona z wilkami. Potem zacząłem się spotykać z grupą właścicieli psów tej właśnie rasy i jeden z nich, Mateusz Garus, namówił mnie, bym zainteresował się sportem psich zaprzęgów, co uczyniłem z ogromnym entuzjazmem. Kto by pomyślał, że na Śląsku organizowane są takie wyścigi! Tymczasem Klub Sportu i Przygód „Zorza”, do którego należę, organizuje każdego roku jesienne i zimowe zawody na Pustyni Błędowskiej.

Wróćmy jednak do początków. Rozpoczęły się treningi. Musieliśmy z moją suczką Moką zadbać o kondycję, uczyliśmy się podstawowych komend, sposobu poruszania się, współpracy z innymi psami oraz właściwego rytmu towarzyszącego wyścigom. Aby podpiąć sanie lub wózek, trzeba mieć jednak co najmniej cztery psy, dlatego pozostałe „wypożyczam” od innych właścicieli. My możemy startować dzięki nim w konkursach, natomiast oni wiedzą, że pies ma odpowiednią dawkę ruchu i dietę, a przy tym naturalnie sporo zabawy!

Niesamowite, jak znakomicie pies lider porozumiewa się z maszerem, czyli człowiekiem prowadzącym sanie lub wózek. Ile jest w tym zaufania! Im liczniejsza ekipa, tym oczywiście większa prędkość i dłuższy dystans wyścigu. Czasem zdarza się, że drużyna wchodzi w zakręt zbyt szybko, marszer zostaje wtedy na drzewie, a zaprzęg pędzi dalej...

Aby mieć czas na rozwijanie swoich zainteresowań, musiałem także znaleźć odpowiednią pracę. Po ukończeniu studiów dostałem propozycję zatrudnienia w straży pożarnej. Filozofia i gaszenie pożarów? Czemu nie! Studia filozoficzne sprawiły, że podczas akcji wszystko analizuję szybciej mimo ogromnego stresu i presji czasu. Obecnie pracuję w jednostce, która ma najwięcej wyjazdów w Polsce. W ciągu sześciu lat pracy trafiła się tylko jedna dniówka bez żadnego zdarzenia. To trudny zawód, ale powtarzam sobie, że na gorsze chwile najlepszą odpowiedzią jest... uśmiech!