O paradygmacie „Solidarności” w 35. rocznicę powstania Związku

Fenomen „Solidarności”

Przed 35 laty „Solidarność” stanęła w obronie prawa do godności, wolności i równości wobec prawa nie tylko pracowników, ale wszystkich obywateli naszego kraju. Po raz pierwszy ktoś publicznie nazwał rzeczy po imieniu i nawet ci, którzy bali się nadal głośno mówić o swoich prawach, chętnie zapisywali się do takiego związku zawodowego, który mówił w ich imieniu. Choć wydawało się, że w ówcześnie panującym systemie taka aktywność skazana jest na niepowodzenie, to jednak w efekcie tego działania wspólnoty ludzi pracy system oparty na kłamstwie, przemocy i pogardzie dla drugiego, inaczej myślącego człowieka upadł.

Czym jest „Solidarność” dla nas w życiu społecznym i politycznym dzisiaj, po 35 latach? Po burzach politycznych, polaryzacji działaczy dawnej „Solidarności” i wielu rozczarowaniach? Czy społeczeństwo rzeczywiście radzi sobie z przeszłością, choć nieźle funkcjonuje w teraźniejszości? Czy z naszych doświadczeń mogą skorzystać inni?

Przypomnijmy najpierw, co było siłą moralną „Solidarności”, co sprawiło, że nie stała się małą grupką dogmatyków, że nigdy nie sięgnęła po metody terroru, że atakowana, ośmieszana i inwigilowana – ostatecznie zwyciężyła. W jaki sposób złożoność poglądów, uprzedzeń i różnych wizji Polski dało się ująć w ramy organizacyjne?

U podstaw paradygmatu „Solidarności” (wspólnoty narodu) leżało włączanie, a nie wyłączanie, przebaczenie, a nie odtrącenie. To właśnie stanowiło o sile i sprawiło, że mała grupa dysydentów KOR, PPN, KPN i twórców wolnych związków zawodowych nie pozostała małą grupką, tak jak czechosłowacka Karta 77. „Solidarność” była otwarta na wszystkich, starała się uzdrowić panujące stosunki, dlatego wielu ludzi wspomina, że wydarzenia 1980 roku ich przebudziły. „Solidarność” wyrywała ludzi z izolacji, z egoizmu (indywidualnego i branżowego) – była nauką samoorganizacji społecznej. Związek dawał, co wspomina wielu ludzi, poczucie nieskrępowanej wewnętrznej wolności i wspólnoty. Rewolucja „Solidarności” była rewolucją ludzi, którzy wyprostowali karki i przestali się bać. Ludzie uczyli się otwarcie głosić poglądy, wybierać władze, pisać statuty, spierać się i kłócić w poczuciu absolutnej wolności. Wszystko to było przeciwieństwem ciszy, strachu i izolacji, tak typowej dla zniewolonych społeczeństw. Pojęcie karnawału „Solidarności” najlepiej oddaje ten nastrój.

„Solidarność” jednoczyła najlepsze cechy narodowe: odwagę i ułańską fantazję Kongresówki z wielkopolską ostrożnością, śląskim pragmatyzmem i samoorganizacją oraz galicyjskim duchem patriotyzmu i pewnego konserwatyzmu. Wyrzeczenie się przemocy nie było taktyczną zagrywką, wyrastało z wartości chrześcijańskich, z kazań ks. Tischnera i ks. Popiełuszki. „Zło dobrem zwyciężaj” oznaczało także przygarnianie złamanych przez władzę, zwiedzionych przez komunizm, pod warunkiem zmiany własnej drogi. Etyka Solidarności, dziś prawie zapomniana książka ks. Józefa Tischnera, dawała podstawy filozoficzne i moralne, pozostała aktualnym do dziś, świeżym przesłaniem.

Siłą tego nietypowego związku zawodowego było pogodne akceptowanie miażdżącej przewagi przeciwnika i zachowanie postawy dającej streścić się w słowach: „róbmy swoje”. „Wrogowie ustroju” nie ukrywali się, z góry wystawiając się jako podmioty represji, niejako sami się zgłaszali, ale nie zamierzali się zmieniać. Było więc pewnym fasonem lekceważenie inwigilacji w rozumieniu, że „oni” też „robią swoje”. „Solidarność” pilnowała natomiast legalności, rozumiejąc, że nie można od milionów wymagać heroizmu, można natomiast wymagać przyzwoitości.

Próbą takiej etyki „Solidarności” był stan wojenny. Władze komunistyczne liczyły na ogromny potencjał strachu i możliwości „łamania ludzi”, np. poprzez „deklaracje lojalności” wobec ustroju. Osoby, które podpisały „lojalkę” czuły się zwykle złamane, a SB utwierdzała je w przekonaniu, że nie ma dla nich drogi odwrotu. Rzeczą „Solidarności” podziemnej było odzyskanie takich ludzi. Postawę tę można określić jako wspaniałomyślną przezorność, a siła przebaczenia wyciągała ludzi z rozpaczy. Wydaje się, że to właśnie była siła tego niezwykłego Związku, któremu udało się wyjść z pułapki historycznej. Trudno byłoby myśleć o krwawej rewolucji, zdając sobie sprawę ze swojego osłabienia i braku pomocy z zewnątrz. Gwarantem pokojowego przejścia mógł być tylko Kościół, który dawał przez lata dowody niezłomności i w latach trudnej próby stał się znowu oparciem.

Współcześnie od zaciętej debaty publicznej groźniejsze wydaje się porzucenie paradygmatu „Solidarności”, który dał nam wolność i otworzył przyszłość. Włączenie, prawda, dobroć bez naiwności i złudzeń, „miłość społeczna”, „chodźcie z nami” i pojednanie, a nie wykluczenie adresowane do społeczeństwa – tego nam brakuje. Coraz bardziej potrzebne staje się przypominanie tego paradygmatu, który otworzył nam bez przemocy drogę do wolności, do Europy. Gdzie dziś szukać dróg, które poprowadziły nas wtedy do źródła „Solidarności”, do wspólnoty serc i umysłów, do wzajemnej troski o wszystkich i odpowiedzialności za czyny i słowa?

Kiedy powstawała „Solidarność”, to ci, którzy chcieli pełnej wolności, pełnej niezależności, uchodzili za utopistów, za marzycieli. Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, że warto marzyć.

Nowe czasy przyniosły nowe wyzwania. Wydaje się, że najważniejszym w tej chwili wyzwaniem dla „Solidarności” jest walka z systemem opartym na kulcie zysku, konsumpcjonizmie, który został postawiony w miejsce Boga, w miejsce Absolutu i wyposażony we wszelkie jego atrybuty. Pora wrócić do idei „Solidarności”, zjednoczyć naród w walce o prawdziwą wolność do zachowania tradycji, kultury, do obrony i powrotu do podstawowych wartości i autorytetów, o które tak krwawo walczyli jej założyciele. Warto przypominać słowa św. Jana Pawła II: Spojrzeć w oczy drugiego człowieka i zobaczyć w nich nadzieje oraz niepokoje brata czy siostry – to odkryć sens solidarności. Pora pokazać, zwłaszcza młodym ludziom, że „Solidarność” to nie polityka, lecz sposób myślenia, idea jedyna i słuszna, która pozwoli przetrwać w gąszczu współczesnych układów sił i pozorów serwowanych nam przez większość polityków. Że „Solidarność” to prawdziwa wolność dla każdego – bez względu na pochodzenie, status społeczny czy wykształcenie. Że „Solidarność” to znak firmowy Polski.

Autorzy: Ewa Żurawska