Rozmowa z ks. prof. dr. hab. Michałem Hellerem, wybitnym kosmologiem, filozofem i teologiem

Pan Bóg nie łata dziur

Księże Profesorze, kim jest kosmolog? Czy w jakiś inny sposób patrzy na świat?

– Kosmolog to tak naprawdę zwykły człowiek. Po prostu zna jakąś dyscyplinę, w tym przypadku kosmologię. To tak, jakby nałożył dodatkowe okulary i przez nie oglądał świat. Kosmolog to też skrzyżowanie fizyka, astronoma i matematyka, dlatego perspektywa, z której patrzy na świat, wydaje się szczególnie interesująca. A poza tym sam obiekt – kosmologia – to jest coś ogromnego, to są najszersze horyzonty, jakimi możemy dysponować. Kosmolog musi być z natury rzeczy dalekowzroczny, ale nie tak dalekowzroczny, żeby zagubił szczegóły i kontakt z rzeczywistością, bo kontakt z rzeczywistością dla kosmologa to doświadczenie. Nie może on fruwać w takich abstrakcjach, z których nic nie wynika, których nie można zweryfikować obserwacyjnie. A nawet jeśli czasem w takie abstrakcje się zagłębia, to tylko po to, aby wyćwiczyć swój wzrok, żeby przeprowadzić jakieś ciekawe dedukcje, które jednak doprowadzą go do tego, co się widzi, czego się dotyka, co można zmierzyć.

Ks. prof. dr hab. Michał Heller
Ks. prof. dr hab. Michał Heller

W wywiadzie rzece z Giulio Brottim Bóg i nauka Ksiądz Profesor polemizuje z tymi, którzy używają argumentów naukowych, aby dowieść istnienia Boga, np. zwolennikami teorii, że proces ewolucji biologicznej był „pilotowany” przez wyższą inteligencję. Podkreśla Ksiądz Profesor, że nie należy „zapychać Bogiem dziur w nauce”. Czy dziś, gdy udało się naukowo udowodnić istnienie bozonu Higgsa, zwanego też boską cząstką, można powiedzieć, że naukowo udowodniliśmy istnienie Boga? A jeżeli nie, to czy ta kwestia zawsze już pozostanie w sferze wiary?

– Ja zawsze mocno podkreślam i teraz też chciałbym to zrobić, że nauka jest neutralna wobec kwestii światopoglądowych. Ani nie potwierdza materializmu, ani go nie obala. Ani nie potwierdza wiary w Boga, ani jego istnieniu nie zaprzecza. To różne interpretacje nauki są albo ateistyczne, albo sprzyjające wierze w Boga, ale powtarzam – to są interpretacje nauki, a nie sama nauka. Można najwyżej dyskutować na poziomie interpretacji. I myślę, że właśnie na poziomie interpretacji odbywa się wspomniana dyskusja. Oczywiście bozon Higgsa poza tym, że ma taką dość zabawną nazwę – boska cząstka, która zresztą przyplątała mu się raczej przypadkiem – niczego nie oznacza. Bozon Higgsa, podobnie jak i inne odkrycia nauki, nijak się ma do wiary czy też niewiary w Boga. Jeślibyśmy chcieli szukać jakichś racjonalnych podstaw dla wiary w Boga, to wówczas przechodzimy na poziom interpretacji, a nie samej nauki i chyba należałoby szukać jakichś argumentów nie w wynikach nauki, ale głębiej – tam, gdzie nauka jest ufundowana, w tych założeniach, które nauka już zakłada, ażeby mogła działać. Wszechświat, jaki odkrywa nauka, jest wszechświatem racjonalnym, niezwykle rozumnie skonstruowanym, jest światem przede wszystkim matematycznym, którym rządzą prawa matematyki. A matematyka, którą znamy, jest chyba najwspanialszym owocem ludzkiego rozumu. I dlatego mamy prawo podejrzewać, że za tą matematyką, w oparciu o którą świat jest zbudowany, też się kryje jakiś wielki rozum. Można by wręcz ten rozum, w jakimś sensie, z tą matematycznością świata utożsamić.

Ksiądz profesor kiedyś powiedział, że Wszechświat jest strukturą – można powiedzieć nawet, że złożoną z wielu struktur – w której wszystko do siebie pasuje i jest delikatnie zestrojone. Czy w związku z tym, że jest to struktura idealna, można sądzić, że jest to projekt inteligentny?

– Samo określenie inteligentny projekt zostało ostatnio skompromitowane przez grupę filozofów, którzy twierdzą, że tak piękny świat, świat biologiczny, nie mógłby sam się wyprodukować, a różne bardzo skomplikowane struktury świadczą o tym, że nie da się ich wyprowadzić z innych struktur, a zatem musi być jakiś projektant. Określenie tej doktryny przyjęło się nazywać inteligentny projekt (od ang. inteligent design). I dlatego, gdy wypowiadamy słowa inteligentny projekt, myślimy o grupie tych ludzi. Ja uważam, że oni nadużywają argumentu dziur w nauce. Tam, gdzie nauka dzisiaj nie potrafi czegoś wytłumaczyć lub tłumacząc się, powołuje się na bardzo skomplikowane argumenty, oni upraszczają rzecz, mówiąc: To jest Pan Bóg, To zrobił Pan Bóg, Tę dziurę wypełnił Pan Bóg. Ja uważam, że to jest błąd, błąd przede wszystkim ze strony metodologii naukowej. Nauce nigdy nie wolno zrezygnować z poszukiwania wyjaśnień. Uczony nie może powiedzieć: Ja tego nie potrafię zrozumieć, dlatego to musiał zrobić Pan Bóg. Jest bardzo wiele rzeczy, które przewyższają nasze zdolności rozumowania, ale nie wolno nam się poddać, musimy zawsze poszukiwać racjonalnych wyjaśnień. To jest podstawowe założenie metody naukowej. Jeżeli łamiemy to założenie i powiadamy: Tę dziurę trzeba wypełnić Panem Bogiem, to popełniamy metodologiczny błąd. Sądzę również, że jest to błąd teologiczny. Wyglądałoby na to, że jest jakiś Pan Bóg ułomny, który stwarza świat pełen dziur i potem musi te dziury sam łatać. Według mnie to ułomna teologicznie, nieprawdziwa wizja stworzenia Wszechświata. Należy z punktu widzenia teologicznego uważać, że Pan Bóg stworzył świat doskonały, tak jak sam jest doskonały. Po dziełach poznajemy mistrza i dlatego wypełnianie dziur jakimiś specjalnymi aktami Bożymi jest trochę uwłaczaniem Stwórcy.

Przeciwko samemu sformułowaniu inteligentny projekt ja nic nie mam, ono zostało tylko zawłaszczone przez grupę ludzi, którzy nadali mu specyficzną interpretację. Dlatego żeby odróżnić się od tych poglądów, ja bym wolał inne określenie, bardzo podobne, ale nieobciążone tymi skojarzeniami, jakim się zresztą często posługiwał Einstein – a mianowicie zamysł Boży (ang. the mind of God). Bliska mojemu sercu jest doktryna, że świat jest wynikiem inteligentnego zamysłu, ale wolę użyć słowa zamysł niż projekt, żeby odróżnić się od tych poglądów, których nie lubię.

W swojej najnowszej książce Wielki Projekt (napisanej wspólnie z Leonardem Mlodinowem) Stephen Hawking stwierdził, że „nie trzeba przywoływać Boga, by odpalił fajerwerk i stworzył Wszechświat”, tym samym wycofując się ze swego wcześniejszego stanowiska (przedstawionego w książce Krótka historia czasu), że Boga można szukać w momencie Wielkiego Wybuchu. Jak Ksiądz Profesor skomentuje te słowa?

– Trudno mi oceniać psychologiczne czy jakieś inne motywy Stephena Hawkinga. Zresztą te dwie książki nie są tak bardzo różne od siebie. W obu Hawking przedstawia w gruncie rzeczy ateistyczną wizję nauki, choć w tej najnowszej jest ona bardziej zradykalizowana. To, że nie trzeba przywoływać Pana Boga, ażeby wyjaśnić powstanie świata, trudno nazwać inaczej, jak intelektualnym prymitywizmem. Wielkim ludziom także się zdarzają takie wpadki, a Hawking jest niewątpliwie wielkim uczonym. Ale załóżmy, że nauka rzeczywiście wyjaśniła powstanie świata. Musi to zrobić w oparciu o prawa fizyki, bo jeśli na początku by się nie przyjęło żadnego prawa, to nie można z tego założenia, z nicości zrobić ani jednego kroku dalej. I dlatego Hawking może twierdzić, że da się wyjaśnić istnienie świata przy pomocy praw fizyki, i myślę, że chyba to miał na myśli, choć trochę się zagalopował. Ale z chwilą, gdy tak sprawę ujmiemy, natychmiast rodzi się pytanie: A skąd się wzięły prawa fizyki? I wtedy powstaje wielkie zagadnienie natury filozoficznej, względnie teologicznej. Tak bym skomentował tę nieszczęśliwą wypowiedź Hawkinga, która zresztą tak jest odbierana przez świat nauki – z wielkim dystansem. W przeciwieństwie do mediów, które tę książkę bardzo lubią.

Często mówi się, że światem rządzi przypadek. W takim razie musi być we Wszechświecie jakaś niestabilność, a wygląda on tak, a nie inaczej właśnie dzięki przypadkowi. Czy jest możliwe, że wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby po drodze w historii Wszechświata wydarzyło się coś innego i czy w związku z tym można powiedzieć, parafrazując słowa Einsteina, że Bóg zagrał w kości?

– Ja nie sądzę, że światem rządzi przypadek. We Wszechświecie działają dwa, używając greckich terminów, żywioły – element prawa, konieczności i element przypadku. I te dwa elementy są sobie nawzajem potrzebne. Bez prawa, bez elementu konieczności, bez praw fizyki, praw przyrody świat by po prostu nie istniał. Żeby prawa przyrody mogły natomiast działać, muszą pozostawiać pewne „luzy” na rzeczy, które my nazywamy przypadkowymi. Te przypadki nadają koloryt światu. Powiadamy np. że prawo ruchu (Newtonowskie), które rządzi ruchami planet czy gwiazd, to jest prawo, którego postać matematyczną dobrze znamy. Ale żeby planety mogły się poruszać, nie tylko musi działać prawo, ale muszą być zadane, jak to fizycy powiadają, warunki początkowe. One z punktu widzenia prawa są czymś przypadkowym. Gdy powstawała planeta, to otrzymała od swojej macierzystej gwiazdy taki, a nie inny pęd, taki, a nie inny kierunek ruchu – i to decyduje o późniejszej historii gwiazdy. Gdyby to nastąpiło gdzieś indziej, układ planetarny wyglądałby inaczej. Gdy patrzymy na świat – ten świat makroskopowy, w którym żyjemy, i świat astronomiczny, który kontemplujemy, patrząc wieczorem w niebo – to możemy podziwiać owo współdziałanie prawa i przypadku. Jedno drugiemu nie przeczy, jest elementem tej samej wielkiej kompozycji.

Czy Wszechświat ma sens?

– To jest pytanie, któremu można by poświęcić całosemestralny wykład (śmiech). Pytanie, czy Wszechświat ma sens, oczywiście wykracza poza metodę naukową. Metodą matematyczno-empiryczno-naukową nie da się odpowiedzieć. Nauka pokazuje świat niezmiernie racjonalny, logiczny, przepiękną, harmonijną kompozycję. W tej kompozycji jest także miejsce dla człowieka. Dla człowieka, który jest obdarzony świadomością. Moja teza jest następująca: gdyby to wszystko nie miało sensu, gdyby przede wszystkim istnienie człowieka było bezsensowne, to poprzez człowieka bezsens by się wciskał do świata, niejako od wewnątrz rozsadzał tę piękną racjonalną, strukturę. Byłby jakąś skazą, pęknięciem na racjonalności świata. I to mi jakoś nie gra. Dlatego sądzę, że Wszechświat ma sens, ale jest on dla nas tajemnicą. Możemy nie widzieć tego sensu, nie doświadczać go, ale mamy świadomość, że on jednak jest, gdyż bez niego świat byłby pęknięty. Uprawiając naukę, dostrzega się tajemnicę, chyba łatwiej niż wtedy, gdy się jej nie uprawia. Uczony w konfrontacji z Wszechświatem doświadcza czegoś, co go przerasta, a równocześnie jest czymś niezmiernie racjonalnym, i co więcej – sam uczony jest częścią tego czegoś. Ja bym to nazwał właśnie poczuciem tajemnicy i to jest wielkie doświadczenie w uprawianiu nauki.

Czy osobom wierzącym łatwiej jest zobaczyć ten sens?

– Myślę, że łatwiej i takim niejako ubocznym potwierdzeniem tego jest fakt, który pokazują rozmaite statystyki, że wśród przedstawicieli nauk przyrodniczych, zwłaszcza fizyki i matematyki, jest znacznie większy procent uczonych, którzy może niekoniecznie są religijni, ale przyznają się do uznawania jakiejś tajemnicy, jakiejś transcendencji, czegoś, co nas przewyższa i co stoi poza tym, co się bada.

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Agnieszka Sikora