Prawo inżyniera Mamonia

Ponieważ właśnie usłyszałem na własne uszy, że młodzi ludzie indagowani przez reportera na warszawskiej ulicy nie mają żadnych skojarzeń z hasłem ,,Marzec 1968", to na wszelki wypadek pozwolę sobie przypomnieć kto zacz ów tytułowy inżynier. Była to jedna z głównych postaci filmu ,,Rejs" Marka Piwowskiego. Wypowiedział w nim m.in. następującą kwestię: ,,Proszę pana ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę". To jest właśnie prawo Mamonia: najbardziej lubimy to, co już znamy. W wersji nieco bardziej uogólnionej: to, co przynajmniej kojarzy się z czymś, co znamy.

Prawo Mamonia obowiązuje nie tylko inżynierów i nie tylko naszych rodaków. Ot, przykład całkiem świeży: trochę u nas pomstowano, że Oskara za ,,Katyń" nie dostał Wajda, za to kolejny raz nagrodzono film nawiązujący do Holocaustu. Niektórzy krytycy próbowali tłumaczyć członków Akademii Filmowej tym, że nigdy nie słyszeli przedtem o zbrodni katyńskiej, za to o Holocauście - wielokrotnie. Toż to mamonizm w czystym stylu: jak mogli nagrodzić coś, o czym wcześniej nie słyszeli? Innych przykładów dostarcza codzienna prasa - nie będę ich cytował, bo a nuż ktoś zechce napisać pracę dyplomową o dowodach na geniusz inżyniera; niech sobie sam poszuka.

Skupię się raczej na odbiorze uniwersytetu przez szeroko pojętą opinię publiczną. Opinia publiczna jest ciałem raczej amorficznym i w ogóle bytem bliżej nieokreślonym. Konkretni są dziennikarze, którzy od czasu do czasu zastawiają wnyki na członków społeczności akademickiej i zmuszają ich do zeznawania przed kamerą na temat sekretów pracowni uczonych oraz wniosków wyprowadzonych przez najtęższe umysły. Mamoń przyszedł mi paradoksalnie do głowy, gdy oglądałem coś zupełnie nietypowego, a więc rzadko spotykanego w mediach i z tego powodu zapewne niedocenionego przez widzów. Otóż przed Świętami Wielkanocnymi ,,Wiadomości" TVP 1 pokazały p. dr. Jerzego Jarosza, fizyka z naszego Uniwersytetu. Wystąpił jako człowiek z ikrą, a nawet - nie bójmy się dwuznaczności, bo wielkość sama się broni - z jajami. Panu doktorowi zadziwiająco długo, jak na centralną telewizję, pozwolono mówić o właściwościach jajek i stawać na nich tak, by skorupki nie pękały. Jakkolwiek temat był niewątpliwie świąteczny, to jednak było w tym akurat w sam raz fizyki i jakkolwiek materiał był zabawny, to zupełnie poważnie potraktowano w nim naukę. Może nawet ktoś z widzów dowiedział się czegoś nowego.

Na ogół - i to jest przykład na prawo Mamonia - telewizje i gazety nie są zainteresowane nowymi informacjami. Przy każdej akumulacji w Lotku łapią jakiegoś nieostrożnego matematyka, który po raz n-ty wylicza prawdopodobieństwo trafienia ,,szóstki" i po raz m-ty dowodzi, że to raczej nieprawdopodobne. Ale już po paru miesiącach media chcą usłyszeć znów to samo. Może jak blondynka z dowcipu przypuszczają, iż tym razem pointa się zmieni. Jeszcze gorzej mają politolodzy, którzy w gorących okresach występują po kilka razy w tygodniu i przeważnie mówią to, co wszyscy wiedzą. Tak wielu odkrywa tu tak wiele, a mediom tak niewiele wystarcza.