Marynarka w pepitkę

Bez obaw! Będzie wprawdzie o takim co dał, i takim co wziął, ale przeczytanie tego tekstu, w żadnym wypadku nie grozi serią bolesnych pytań ze strony J.M. Rokity.

Dziś sięgamy na górną półkę, tam gdzie trzymamy najcenniejsze eksponaty naszej kultury narodowej. I o dziwo, nawet tu możemy być świadkami sensacyjnego odkrycia. Oddajmy jednak głos autorom tej niespodzianki. Z Andrzejem Romanem (dziennikarzem sportowym, literatem) rozmawia Bartosz Marzec ("Rzeczpospolita", 22-23.02.2003).

B.M. - W książce (A. Roman: "Czterdziestu wspaniałych") ujawnia pan informację, która w kręgach wielbicieli Hłaski wywoła zrozumiałe zdumienie: legendarna marynarka - jedyna przepustka wymagana przez szatniarza z Kameralnej - nie należała do pisarza. Nie była welwetowa i Hłasko nie kupił jej w Państwowym Domu Towarowym.

A.R. - To był oryginalny, przedwojenny Harris, w drobną, biało-czarną pepitkę.(...) Marynarkę zostawiałem na podorędziu, w szatni "Kamery". Pod moją nieobecność rzeczywiście korzystali z niej panowie Minkiewicz i Hłasko.

Koniec. - Że co? Że to żadna sensacja? Że nie pasuje do reszty patriotycznej garderoby? Do koszuli Rejtana, do kepi księcia Pepi, do "Kamizelki" Prusa, i dwóch sromotnie nagich mieczy? Ba, ale za to jak pięknie komponuje się z krajobrazem naszej literatury. Czyż nie wiecie, że droga na Parnas prowadzi u nas przez kawiarnianą szatnię - nierzadko obowiązkową? A czy kawiarnia to - ordynarnie rzecz ujmując - tylko "placówka gastronomiczna"? O nie! To matecznik polskiego inteligenta. To konfesjonał i trybuna zarazem. Czasem, owszem może i magiel, ale jaki magiel; na Ajudahu zbudowany skale! A szatniarz, to niby kto? "Pracownik obsługi"? Nie. Bywa, że to niemal sam Cicerone (dla niepoznaki przybierający postać pana Frania ze SPATiF-u).

Wzruszyłem się nieco na myśl o tej wspaniałej koherencji (skąd ja znam takie słowa?) naszej literatury. Nie tyle zresztą samej literatury, co jej legendy. Kawiarnia, fajka, litografia, fortepian - to cztery wielkie wynalazki romantyzmu, trwalsze niż ballady. Tak pisał w swoim Portrecie wzorowego mężczyzny Andrzej Banach. A my Polacy wszak romantycznej jesteśmy natury. Nawiasem mówiąc; idealna to wprost sceneria dla prekursora trzeciego (tj. knajpianego) obiegu literatury - Stanisława Przybyszewskiego. "Cafe Monopol", "Pod Czarnym Prosiakiem" "Esselborns Weinhandlung". To tylko kilka z licznych wzgórz berlińskiego Olimpu, na których zasiadał autor "Dzieci szatana". To z tego ostatniego miejsca niósł się przeraźliwy krzyk Muncha: "Stachu przechlał połowę pieniędzy przeznaczonych na drogę!" U Stacha właśnie - choć wtedy to już nie był Stachu a nobliwy pan Przybyszewski - "zaliczył" pierwszą lekcję picia wódki szklankami pewien młody poeta Antoni Słonimski. Lekcję - powiedzmy szczerze - nieudaną . Nic więc dziwnego, że w bastionie skamandrytów: "Ziemiańskiej", upajano się głównie aromatem kawy wzmocnionej bon-motami Franca Fiszera. W kręgach historyków literatury nie wyklucza się jednak, że czasem kończono "U Joska" na Gnojnej. Z "Ziemiańskiej" już tylko krok (ładny mi krok, gdy przekroczyć trzeba całą okupację) do "Czytelnika". Wątpliwy zapach "kolumbijki" nie przytłumiał unoszącego się tam ducha swobody i niezależności. A liczne Małgorzatki daremnie wyczekiwały zaproszenia do stolika Mistrzów, łudząc się, że kot Konwickiego Iwan, to prawie sam Behemot.

Oglądałem kiedyś - przedrukowany z amerykańskiej prasy - rysunek,

Rys. Marek Rojek
na którym z głową wspartą na barze śpi zalany w trupa facet. Stojący obok komentują: Szkoda że jest analfabetą. Byłby naszym miejscowym Scottem Fitzgeraldem. Ot, i macie amerykańską demokrację. U nas umiejętność pisania nie jest konieczna do osiągnięcia towarzyskiego sukcesu. Połowa Polski pyszni się opowieściami o tym, jak to popijała w towarzystwie Himilsbacha i Maklakiewicza. Jeśli mówi tak połowa kraju, to tylko dlatego, że druga połowa dyktowała akurat w tym czasie Piwkowi (Piwowskiemu rzecz jasna) dialogi do "Rejsu". Są jeszcze takie miejsca, gdzie za opłatę symbolicznej konsumpcji (wyrażonej w gramach) można posłuchać jak to nasz współbiesiadnik zdradził kiedyś przy barze Romkowi (Polańskiemu oczywista) autentyczną historię scyzoryka, który wpadł do wody. Jeszcze 50 lat temu w Warszawie roiło się od rześkich staruszek jednoznacznie sugerujących, iż to one właśnie dawały się emablować Wieniawie, podczas wspólnego galopu po parkiecie Adrii.

Wszystko to rzecz jasna kwestia mody czy nawet politycznej koniunktury. Nie ma chętnych do wspomnień o wspólnych z Iwaszkiewiczem śniadaniach w Kameralnej (dla światowców: w "Kamerze"), czy o podobnych kolacjach tamże z Broniewskim. Wykrusza się już pokolenie tych, co stawiali piwo Stachurze. W dobrej formie nadal utrzymują się akolici Janusza Głowackiego. Rozpinając po pępek koszule, prężąc posiwiałe torsy, niedbale, od niechcenia rzucają w eter (z lekka tylko podnosząc głos) dowcipną historyjkę; o tym jak to dzwonili w nocy do Stanów, by podpowiedzieć Głowie(Głowackiemu, to jasne), żeby tak dla jaj przeniósł jakąś starożytną ramotę na nowojorski bruk.

I tak to; trochę pasożytując, trochę czerpiąc energii z odbitego światła: poetessy bez talentu, drobni pijaczkowie, wiecznie "dobrze zapowiadający się" - pozwalają trwać legendom. Czasem mylą im się miejsca, stoliki, osoby. Kto? Z kim? Gdzie? Minio z Wohlem ? Maklak z Osiecką? W "Kamerze"? W "Ścieku"...? Smutne? Nie! Nie smutne! Jeśli chcecie, to opowiem prawdziwie smutną historię. Lato 2002 - Międzyzdroje. Festiwal im. min. Dąbrowskiego. Przy stoliku: Zawadzka, Holoubek, Hanuszkiewicz i inne tuzy polskiej sceny. Gwiazdy z niewymuszoną swobodą rozdają uśmiechy i autografy. Wokół tłum wczasowiczów i (oczywiście, całkiem przypadkiem) telewizja. Nagle, przy stoliku robi się pusto. Gwiazdy bezradnie patrzą na siebie. Jeszcze nie wiedzą, że poszła plota: "Na deptak przyjechał Gulczas!"

Zgadzam się, że marynarka choćby i od Harrisa, to nie złoty róg. Komu dzisiaj zaimponuje fakt, że chodził w niej Hłasko? Niewielka szansa na to by moda wróciła. W powietrzu unosi się złowieszczy zapach naftaliny i stęchlizny bibliotecznych magazynów. Nie kończmy jednak tak pesymistycznie. Zawsze przecież jest szansa. Jeśli pan Andrzej Roman chce, to mogę - choćby i za darmo - rozpowiadać, że chodził w niej sam Kuba Wojewódzki, a wtedy...

JERZY PARZNIEWSKI

Autorzy: Jerzy Parzniewski, Rys. Marek Rojek